Dodany: 02.04.2009 23:34|Autor: Marylek
Z miłością. Z miłości
Był sobie Stefek. Mieszkał z Rodzicami i Babcią w Gdańsku-Oliwie, chodził do przedszkola, a potem do szkoły, bawił się z kolegami na podwórku. Obserwował. Obserwował tak, jak potrafią dzieci – dokładnie, bez nadinterpretacji, przyjmując to, co widział, wchłaniając to, co się do niego mówiło.
A wokoło tyle ciekawych zdarzeń! Babcia robi szydełkiem serwetę, a płetwonurkowie pracowicie rozcinają palnikami poniemiecki okręt stojący w porcie; z Rodzicami można pójść na wycieczkę za miasto, albo do Katedry Oliwskiej na mszę, albo na pochód pierwszomajowy; i można się bawić z kolegami w złapanie Hitlera, albo w pociąg, albo w tortury, albo w wojnę. Najlepiej w trzecią wojnę światową, która przecież wkrótce wybuchnie. Wiadomo na pewno, bo wszyscy tak mówią. I można rysować, mały Stefek bardzo lubi rysować: okręty, statki, łodzie, ucieczkę Izraelitów z Egiptu przez pustynię, i Pałac Kultury w Warszawie, i efekty poprawiania świata przez wujka Stalina, który jest dobry i zamieni ziemię w raj, jeśli tylko zdoła i jak znajdzie fajkę.
Dziecko chłonące otaczający go świat całym sobą dorosło, mały Stefek zmienił się w dużego Stefana, człowieka, który wiele rozumie, wiele wie, potrafi ocenić, opisać, porównać. „Krótka historia pewnego żartu” to wspomnienia dziecka „powojnia”, naznaczonego piętnem czasów, w jakich przyszło mu żyć, czasów nieprawdopodobnych dla dorastających obecnie nowych generacji, wspomnienia, które bolą, cudze wspomnienia, które bolą mnie. Owszem, gdzieś w tle słychać, jak mały Stefanek bije się z kolegami na drewniane miecze. Ale, jak wszystko w tej książce, wspomnienie to przefiltrowane jest przez uważną, czułą, dojrzałą świadomość dużego Stefana, który potrafi dziś docenić piękno i unikatowość tego, co było dla niego niegdyś tak oczywiste, jak powietrze, którym się oddycha.
Jest takie słowo niemodne, proste, rzadko dziś używane: ładny. Ta książka jest ładna. Wizualnie i treściowo. Moje wydanie zawiera 48 zdjęć starego Gdańska, szczegółów architektonicznych budynków, pomników, wnętrz, krajobrazów. Zdjęcia w sepii – nostalgiczne i piękne, a jednocześnie trochę jakby z poprzedniej epoki. I dbałość o detale, każde słowo wycyzelowane, wypieszczone, każdy opis pełny, dokładny, widzimy to, co widzi autor: rozbłysk słońca między liśćmi drzewa, ukwiecone grządki w ogródku, brązową herbatę nalewaną przez Mamę do butelki. Opisane bez patosu, ale z miłością, troską, szacunkiem. A przede wszystkim jest to protest przeciwko bylejakości, „(…) przeciwko niepowadze, przeciw machnięciu ręką, przeciw »chce ci się?...«, przeciw sennemu bałagulstwu, leniwemu przesypianiu, nienadążaniu, ociągalstwu, przeciąganiu się, wzruszeniu ramionami, lekceważeniu, żartowaniu z wszystkiego, podrzemywaniu, ziewaniu, drapaniu się po plecach, przesiadywaniu na słońcu, wylegiwaniu się, gapieniu…, przeciw »a co tam, potańczymy sobie?«, »no to może, cyk?«, »a co tam się będę wysilał«, »raz się żyje…«”*.
Książka napisana z miłości do starego Gdańska. Z miłością do ludzi i ich emocji. Z podziwem dla przedmiotów – wytworów rąk ludzkich, stanowiących odbicie troski i dbałości o innych, o otoczenie, o samych siebie. Bardzo prywatna. Bardzo uniwersalna. Piękna.
____
* Stefan Chwin, "Krótka historia pewnego żartu", Wydawnictwo Tytuł, 2007, str. 118.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.