Dodany: 29.03.2009 13:46|Autor: gandalf

Aberracja


Uwaga! Recenzja zdradza szczegóły przebiegu akcji oraz zakończenia utworu.


„Nie masz pojęcia, czym jest udręka. Nie masz pojęcia, o czym mówisz - informuję ją. - Absolutnie nie zdajesz sobie z tego sprawy”[1].

= = = = =

Stany Zjednoczone Ameryki, druga połowa lat osiemdziesiątych XX wieku. Do końca zbliża się powoli druga kadencja prezydenta Ronalda Reagana, o którym większość Polaków wie tylko dwie rzeczy - był aktorem i „rozwalił” Związek Radziecki. Po nim władzę obejmie kolejny republikanin - George H.W. Bush. Tak duże zaufanie Amerykanów do Partii Republikańskiej (najdłuższy okres nieprzerwanych rządów tej samej partii od pół wieku) było w dużej mierze spowodowane zwalczeniem przez administrację Reagana szalejącego w latach siedemdziesiątych kryzysu gospodarczego. Udało się tego dokonać m.in. poprzez redukcję podatków i wzrost wydatków budżetowych. Rozkręcona wówczas koniunktura gospodarcza była głównym powodem powstania generacji tzw. Young Urban Professionals. W skrócie - „yuppies”.

_ _ _ _ _

Masz dwadzieścia kilka lat. Pochodzisz z zamożnej, często wpływowej rodziny. Ukończyłeś (zapewne z wyróżnieniem) renomowany uniwersytet, np. Harvard. Jesteś niezmiernie wdzięczny prezydentowi Reaganowi za to, że zwalczył recesję i święcie wierzysz w to, co głosi On i partia, do której należy. Uważnie słuchasz Jego telewizyjnych przemówień, by móc je potem powtórzyć w towarzystwie w niemal niezmienionej postaci, nie zwracając przy tym zbyt dużej uwagi na fakt, że są one zbiorem komunałów prawie całkowicie pozbawionych treści, a Ty sam wcale nie postępujesz zgodnie z nimi. Obecnie pracujesz na dobrze płatnej posadzie - jesteś maklerem/managerem/bankowcem/lub  c z y m ś   podobnym. Dlaczego rodzaj zawodu nie jest ważny? Bo „każdy nienawidzi swojej roboty,  j a  też jej nienawidzę,  t y  jak słyszałem też jej nienawidzisz. I co mamy zrobić?”[2]. W świecie, w którym satysfakcja z wykonywanej pracy została ograniczona do zadowolenia z przyrostu zer na koncie, zawód, jaki wykonujemy, sam w sobie nie ma już więc niemal żadnego znaczenia, o ile oczywiście przynosi nam odpowiednie dochody (dlatego właśnie Bret Easton Ellis, autor „American Psycho”, nie rozpisuje się o pracy bohaterów swej książki, bo i po co, skoro ona tak naprawdę ich w ogóle nie obchodzi).

Pracujesz ciężko, bardzo ciężko, bo wymagają tego Twoi pracodawcy (już wkrótce taki tryb życia prawdopodobnie spowoduje u Ciebie stan wypalenia zawodowego i przepracowania, ale na razie nie ma się co tym przejmować). Jeśli nie będziesz pracował z dostateczną intensywnością, Twój szef bez cienia wahania wyrzuci Cię na bruk. Cóż - c’est la vie. Nowego pracownika znajdzie bez trudu. Ostatecznie żyjemy w USA, gdzie na każdym kroku spotkać można wykwalifikowanych i pełnych zapału do pracy absolwentów wyższych uczelni.

Jednak mimo tego, że wyczerpująco pracujesz, masz przecież trochę wolnego czasu. Co możesz z nim zrobić w Ameryce, „kraju nieograniczonych możliwości”?. Zazwyczaj w grę wchodzi jedna z poniższych opcji:

1. Kupowanie drogich i koniecznie  m a r k o w y c h  ubrań - bo przez to można znakomicie pokazać tym wszystkim biedakom i niedołęgom, którzy kupują ciuchy w lumpeksach, że jest się kimś zupełnie innym i lepszym od nich; to najlepszy sposób na pokazanie swojego stylu i dobrego smaku. Poza tym w środowisku ludzi, wśród których na co dzień się obracasz, niewłaściwy dobór choćby najdrobniejszej części ubrania może spowodować, że zostaniesz uznany za kogoś nieeleganckiego i ośmieszysz się w oczach innych, którzy przestaliby traktować Cię poważnie. I nie naprawisz tego błyskotliwą inteligencją czy oryginalnymi poglądami. Bo kogo one tak naprawdę obchodzą, skoro źle zawiązałeś krawat czy dobrałeś niewłaściwe skarpetki do garnituru.

2. Kształcenie ciała - nie tylko poprzez kulturystykę (siłownia, jogging), ale też obsesyjną troskę np. o manicure i idealne golenie. Drobiazgowo kontrolujesz wszystkie kosmetyki, których używasz, pod względem ich składu chemicznego i dopasowujesz użycie każdego z nich do określonej sytuacji. Na szczęście masz sporą wiedzę na ten temat (ostatecznie kosmetyki to jeden z najważniejszych tematów rozmów ludzi w Twoim środowisku) i doskonale orientujesz się, czym jest np. naturalny szampon rewitalizujący czy bezalkoholowy tonik antybakteryjny. Oczywiście, stosujesz także odpowiednią dietę. A wszystko to po to, aby wyglądać świeżo, młodzieńczo i zachwycać wszystkich swym wyglądem.

3. Jedzenie w modnych knajpach - bardzo ważne! To idealna okazja do nawiązania kontaktów towarzyskich, a głównie do pochwalenia się wszystkim, że udało Ci się zdobyć stolik w modnej restauracji. Jest to bowiem prawdziwą sztuką - w niektórych z nich miejsca trzeba rezerwować parę miesięcy przed czasem. Oczywiście, istnieje ryzyko, że zaprosisz swoich „przyjaciół” do lokalu, który już jest niemodny. Byłaby to olbrzymia kompromitacja towarzyska, a Ty naraziłbyś się na pogardę otoczenia. Dlatego musisz niezwykle uważnie przeglądać najnowsze listy popularności restauracji i zaciekle walczyć o rezerwacje w najbardziej prestiżowych miejscach. Oczywiście, jest to czasochłonne, ale jakże wielka jest satysfakcja, gdy uda się zdobyć świetne miejsce w lokalu, do którego wszyscy chcą się dostać. Zresztą, oddajmy głos głównemu bohaterowi książki, który swoje odczucia w takiej chwili opisał następująco: „całe moje jestestwo ogarnia niewymowna radość”[3]. Taak... Nie ma chyba wspanialszego przeżycia niż posiłek w najmodniejszej restauracji w mieście. Szkoda tylko, że podają tutaj „pizzę wyschniętą na wiór”[4]. Ale co tam - „przecież i tak nie przychodzisz tutaj po to, żeby jeść”[5].

4. Kupowanie nowych mebli i gadżetów - w ilościach hurtowych, byle były droższe, byle były modniejsze. Nieważne, że nie są Ci do niczego potrzebne i że spokojnie mógłbyś się bez nich obyć. Gdy dowiadujesz się, że ktoś ma robiący wrażenie mebel lub sprzęt, którego Ty jeszcze nie posiadasz, musisz go kupić. A że nie będziesz go niemal w ogóle używał... No i cóż z tego? Ostatecznie masz wystarczająco dużo pieniędzy, by sobie na to pozwolić, a zresztą za parę miesięcy i tak go wyrzucisz, gdy na rynku pojawi się jego ulepszona wersja. Oczywiście, wymaga to ciągłego przeglądania ofert reklamowych, po to, by znaleźć nowe, interesujące produkty. Ceną tego jest to, że po pewnym czasie sam zaczynasz myśleć sloganami reklamowymi zamiast formułować własne opinie, lecz jakie ma to znaczenie wobec wściekłej zazdrości, jaką odczuwasz, gdy dowiadujesz się, że Twój znajomy posiada ultrafioletowe łóżko do opalania, którego Ty nie zdążyłeś jeszcze kupić...

Tylko meblem dla Ciebie są także przedmioty sztuki - obrazy i rzeźby, które kupujesz wyłącznie dlatego, że są modne i dostały świetne recenzje w opiniotwórczej prasie. To, czy naprawdę są one wspaniałe i niezwykłe, czy potrafią oddziaływać na odbiorców i poruszać ich, niewiele Cię obchodzi, a jeśli ktoś spyta o Twoją opinię na ich temat, starasz się przypomnieć sobie, co o nich napisał „New York Times”. Własne zdanie? A co to jest? I kogo ono obchodzi? Trochę tylko robi Ci się głupio, gdy powiesisz obraz popularnego malarza do góry nogami, bo wcześniej nawet mu się uważnie nie przyjrzałeś.

5. Słuchanie muzyki - konkretnie delikatnego pop-rocka, w którym wygładzono wszelkie kanty stawiając na rytm i melodyjność, a który jednak nie jest całkowicie miałki i banalny i pozwala Ci wierzyć, że obcujesz z prawdziwą Sztuką. Lub też na odwrót - słuchasz muzyki ambitnej, lecz docierają do Ciebie jedynie zawarte w niej melodie, nie przejmujesz się natomiast tekstami utworów, a nawet jeśli już to robisz, to nie potrafisz ich zrozumieć, nie docierają do Ciebie, omija Cię to, co w ich twórczości jest najistotniejsze. Przykładem mogą być tutaj Talking Heads, zespół nagrywający co prawda utwory bardzo przebojowe, ale jednocześnie będące bezwzględną krytyką konsumpcyjnego społeczeństwa, które swoją osobą reprezentujesz (nieprzypadkowo cytat z ich piosenki jest mottem książki). Twoje podejście, nie tylko do muzyki, ale do sztuki w ogóle można streścić krótko - to, co osiąga powszechny sukces, musi być dobre. Ostatecznie „dziewięć milionów ludzi nie może się mylić!”[6]. Prawda?

6. Czytanie książek - w końcu jesteś człowiekiem inteligentnym, kulturalnym i wykształconym, więc aby to potwierdzić, wskazane jest, żebyś od czasu do czasu przeczytał jakąś książkę. Czytasz to, co nie wymaga wielkiego wysiłku intelektualnego, nie wzbudza w tobie gwałtownych emocji, zapewnia jedynie rozrywkę na jakiś czas: kryminały, thrillery czy robiące wrażenie głębi pretensjonalne powieści obyczajowe. Wszystko to, jakże by inaczej, pochodzi z czołowych miejsc list sprzedaży.

7. Oglądanie talk-showów, np. „The Patty Winters Show”, do którego zapraszane są tak inteligentne i fascynujące osoby, jak kobieta, której wydaje się, że jest kotletem baranim (co zresztą nie jest tak dalekie od prawdy, bo dla Ciebie jakakolwiek kobieta znaczy niewiele więcej niż kawał mięsa). Jego seans jest dla Ciebie codziennym rytuałem i czujesz psychiczny dyskomfort, gdy z powodu pracy nie możesz go obejrzeć. Chociaż są oczywiście inne, jak show Davida Lettermana, gdzie atrakcją dnia są np. psy umiejące obrać pomarańczę.

8. Seks, seks, seks - wszystkie w miarę atrakcyjne kobiety (bycie „atrakcyjnym” nie jest zresztą specjalnie trudne w epoce powszechnych operacji plastycznych) w swoim otoczeniu traktujesz jako potencjalne obiekty seksualne i chcesz się przespać z nimi wszystkimi. Kobiet w Twoim życiu jest tak dużo, że masz problemy, aby je ponownie rozpoznać - gdy po pewnym czasie znów się spotykacie, nie możesz sobie przypomnieć ich imion. Przez cały czas oceniasz kobiety pod kątem wielkości piersi, długości nóg i, oczywiście, stylowego ubioru. W końcu wybierasz tę, której przyznałeś najwięcej „punktów”. Fakt, że akurat może być z kimś związana, nie ma dla Ciebie większego znaczenia. W końcu czy to coś znaczy? Przecież jej partner niemal na pewno w tym samym czasie podrywa inną kobietę. Jednak nawet jeśli nie uda Ci się jej  z d o b y ć, to niespecjalnie się tym przejmiesz - w końcu są jeszcze inne. Poza tym zawsze można zamówić prostytutkę. Albo lepiej dwie. A już w ostateczności można obejrzeć film erotyczny na video.

A co, jeśli ktoś spyta Cię o... miłość? Odpowiesz, że oczywiście istnieje. W piosenkach Phila Collinsa i Whitney Houston.

9. Wyśmiewanie się z bezdomnych - bo to przecież lenie i łachudry, które nie zasługują na miano ludzi. Boże, pewnie nawet psy są schludniejsze od tych pasożytów, których opieka społeczna żywi za pieniądze z  T w o i c h  podatków. Aby ich upokorzyć, można np. pokazać im banknot i w ostatniej chwili, gdy podniecony bezdomny już, już dotyka go palcami, błyskawicznie cofnąć rękę i odejść z szyderczym uśmiechem na ustach, pozostawiając żebraka zdrętwiałego w rozczarowaniu i niedowierzaniu.

10. Narkotyki - bo tylko po nich człowiek czuje, że żyje pełnią życia.

11. Wizyty u psychoanalityka - w końcu coś trzeba robić, gdy antydepresanty przestają działać, wypożyczalnia video jest zamknięta, a do agencji towarzyskiej nie można się dodzwonić...

_ _ _ _ _

Jednak głównemu bohaterowi „American Psycho”, Patrickowi Batemanowi, wszystko to nie wystarcza. Potrzebuje czegoś  
w i ę c e j.

Bateman jest bowiem nieco innym człowiekiem niż ci, którzy go otaczają. Choć wiedzie z pozoru identyczne życie jak oni i wypowiada podobne opinie, to tak naprawdę drażni go idiotyzm i infantylizm rozmów, jakie codziennie musi prowadzić. Jego irytacja stopniowo przeradza się w narastającą wściekłość, która potrzebuje ujścia. Uczucie to jest potęgowane przez świadomość pustki, jaka wypełnia jego życie. Wszystko to jest efektem nieco większej wrażliwości i głębi w spojrzeniu na świat, którymi Bateman odróżnia się od swoich „przyjaciół”. Najlepiej widać to chyba podczas sceny koncertu U2. Bateman jest początkowo niezwykle zirytowany, gdyż nie cierpi koncertów i nie zna zbyt dobrze muzyki zespołu, a na ten występ został „zaciągnięty” przez swoich znajomych, którzy poszli na niego tylko dlatego, że U2, po wydaniu przełomowej dla siebie płyty „The Joshua Tree”, osiągnęli wielką popularność w Ameryce. W pewnym momencie sytuacja się jednak zmienia. Bateman nagle daje się porwać mocy muzyki i przez chwilę, gdy patrzy na niego Bono, ma wrażenie, że znajduje się w innej, niezwykłej, nienazwanej rzeczywistości, a muzyka gra tylko dla niego. Jest to przeżycie oszałamiające, niemal mistyczne i, niestety, krótkotrwałe - po chwili wszystko wraca do normy. Jego towarzysze jednak w ogóle nie zwracają na to uwagi, pozostając w otępiałej nieświadomości niezwykłości tej chwili.

Wrażliwość Batemana jest też dostrzegalna w sposobie, w jaki opisuje płyty Genesis, naprawdę zdumiewającym wnikliwością obserwacji, niemalże poetyckim stylem, a przede wszystkim - szczerym zachwytem i wzruszeniem sztuką. Wydaje się, że nie traktuje on tych albumów tylko jako muzaka wypełniającego czas (a tak traktują je jego znajomi). Jednocześnie jednak ujawnia swoje ograniczenia intelektualne z rozbrajającą szczerością przyznając, że nie ma pojęcia, o co chodzi w niektórych piosenkach. Różnice między Batemanem a innymi yuppies nie są bowiem, wbrew pozorom, zbyt wielkie. W większości sytuacji zachowuje się tak samo jak oni. Jest bowiem zbyt słaby, by radykalnie zmienić swój styl życia, choć nie daje mu on satysfakcji. Poza tym boi się tego, że inni ludzie mogliby uznać go za dziwaka i odrzucić z powodu jego jakiejkolwiek odmienności od przyjętego wzorca zachowania. Dlatego, bardziej instynktownie niż świadomie, eliminuje ze swego życia większość elementów indywidualizmu i niezależności myślowej. Podobnie jak i u innych, w nim również nastąpił proces likwidacji wszelkich przejawów wrażliwości i empatii (który, zdaniem Batemana, dokonał się na Harvardzie), rozpoczynając proces dezintegracji jego osobowości. Jednak w przeciwieństwie do swoich znajomych zachował mimo wszystko jakieś strzępki indywidualizmu i wrażliwości, i tylko dzięki nim może jeszcze spojrzeć trzeźwo na siebie i swoje otoczenie. Jednocześnie są one, paradoksalnie, ciężarem i przekleństwem, bo ze względu na nie czuje się niespełniony i potrzebuje czegoś innego od otaczającej go rzeczywistości, której wrażliwość równa jest wrażliwości bryły cementu.

I dlatego zabija.

Akt morderstwa jest bowiem czymś szalonym, irracjonalnym (Bateman zabija praktycznie bez powodu), fascynującym, a przez to jakże odmiennym od wszystkiego, co go otacza. Bateman znajduje w nim ujście dla wypełniających go pokładów furii wynikającej z rozczarowania życiem, jakie na co dzień musi prowadzić, a od którego jednak nie jest w stanie się uwolnić, poszukując w wykonywaniu codziennych czynności spełnienia, które jednak nie następuje. Nie potrafi z tym zerwać, bo zabić kogoś jest „łatwiej” niż przeprowadzić gruntowną reorganizację własnego życia i spróbować znaleźć w nim sens bez uciekania się do drastycznych kroków. Popełniane przez niego zbrodnie są wyrazem rozpaczliwego, szaleńczego buntu przeciw rzeczywistości, a także chorego i wykrzywionego indywidualizmu - w ten sposób Bateman pokazuje, że jest inny, że łamie normy, które wszyscy uznają za obowiązujące. Sprawia mu to (krótkotrwałą) satysfakcję, ale jednocześnie napawa go przerażeniem. Ale nie skruchą. Ta jest dla niego już nieosiągalna.

Bateman sądzi, że poprzez popełnianie morderstw może zmienić  c o k o l w i e k  w swoim życiu, wyrwać się z emocjonalnej pustki, w jakiej się znajduje. Gdy przekonuje się, że mimo kolejnych dokonywanych przez siebie zbrodni nie potrafi tego osiągnąć, zaczyna coraz bardziej ryzykować, w coraz mniejszym stopniu bojąc się tego, że zostanie złapany. On wręcz na to liczy - wtedy przecież coś musiałoby się zmienić. Jednak nikt tak na serio go nie podejrzewa, bo ktoś tak miły i elegancki nie może być przecież mordercą... Próbuje nawet poinformować swoje otoczenie o tym, że zabija. Początkowo jedynie to sugeruje, potem niemalże wykrzykuje swym rozmówcom w twarz, prowokując ich w ten sposób do reakcji. Ci jednak go ignorują, gdyż to, co mówi nie pasuje do obrazu Batemana, jaki sobie wytworzyli w świadomości i którego nie potrafią i nie chcą zmieniać. Dlatego wszystko, co on do nich mówi, trafia w próżnię.

Bateman jest zawsze powściągliwy, zdystansowany, chłodny, cyniczny i racjonalny; w każdym momencie wydaje się panować nad swoimi emocjami, swoim życiem i swoim wyglądem, bo tego wymaga od niego otoczenie. Muzyka i literatura, które go interesują również są takie jak on - doskonale  w y p r o d u k o w a n e, ale niewyrażające niemal żadnego zaangażowania emocjonalnego ze strony ich twórców. A przecież w egzystencji każdego człowieka pozornie niezauważalną, ale niedającą się pominąć rolę, odgrywa pierwiastek irracjonalny, ujawniający się wtedy, gdy dajemy się ponieść naszym najgwałtowniejszym emocjom, które - nie łudźmy się - kryją się w każdym z nas. I nawet gdy nasze życie jest w każdym aspekcie perfekcyjnie zaplanowane, nie jesteśmy w stanie ich stłumić. Chyba że chcemy zmienić się w zdehumanizowane kukły, jakimi są ludzie otaczający Batemana. Gwałtowne emocje, jakie na co dzień musi on ukrywać, przybierają postać wściekłej nienawiści i chęci destrukcji, ujawniając się właśnie w chwilach morderstw, tortur i gwałtów, które stanowią przerażającą próbę oczyszczenia się z głęboko skrywanych namiętności.

Morderstwa nie zaspokajają jednak żadnej z jego wyżej wymienionych potrzeb, gdyż katharsis, jakie poprzez nie osiąga jest jedynie częściowe, niemal nieuchwytne, a chęć powtórzenia go prowadzi - oczywiście - do nowych zbrodni. W dodatku każde z nich pogłębia pustkę, jaką czuje Bateman, a jednocześnie morderstwa - mimo iż nie odczuwa z ich powodu żadnych wyrzutów sumienia - sprawiają, że coraz bardziej nienawidzi samego siebie; gardzi sobą, bo nie potrafi znaleźć sposobu na to, jak mógłby powstrzymać proces dezintegracji własnej osobowości. Morderstwa okazują się więc ślepą uliczka, której końca jednak nie widać i z której nie można się wycofać, gdy już raz się w nią weszło.
_ _ _ _ _

Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego Bateman zabija, o wiele prostszy i bardziej banalny. Jest nim po prostu ciekawość. Ciekawość tego, jak to jest zadać komuś śmierć, jak człowiek się wtedy czuje. Ciekawość tego, co można zrobić z drugą istotą ludzką. Ciekawość tego, jakie będą konsekwencje tych czynów dla naszej psychiki. Do zaspokojenia ciekawości szybko przestają wystarczać „proste” morderstwa, które stają się po prostu banalne. Sposoby, by urozmaicić dokonywane zabójstwa są dwa: po pierwsze, można przy ich popełnianiu coraz bardziej ryzykować - zamiast z pieczołowitością przygotowywać morderstwa żebraków i prostytutek, których losem nikt się nie zainteresuje, można zabić np. dziecko w miejscu publicznym i to w dodatku tuż pod nosem jego matki; czy też swojego znajomego, którego zniknięcie nie przejdzie niezauważone (wszystko po to, by poczuć ten niesamowity „kopniak” adrenaliny i podniecenia). Po drugie - można zabijać swoje ofiary w coraz bardziej „wyrafinowany” sposób. Bo niby dlaczego od razu pozbawiać je życia? Nie lepiej je obezwładnić, a potem napawać się ich przerażeniem i sycić satysfakcją, jaka wypływa z poczucia, że jest się panem ich życia i śmierci? A śmierć zadawać im powoli, zwiększając ich męki poprzez stopniowanie wymyślnych tortur, zarówno fizycznych, jak i psychicznych.

Autor opisuje morderstwa tak jak inne wydarzenia w książce - z pedantyczną wręcz szczegółowością i drobiazgowością. Tak bowiem patrzy na świat Bateman, który dokładnie ocenia wszystkie, najdrobniejsze nawet elementy ubrania pod kątem ich wzajemnego dopasowania do siebie i ich zgodności z najnowszymi trendami mody. Taki sposób opisu wynika także z tego, że Ellis chce, żeby czytelnik przyzwyczajony do scen okrucieństwa i przemocy, jakie codziennie ogląda w telewizji między podwieczorkiem i kolacją, przeczytał coś, co nie pozostawi go obojętnym, coś naprawdę szokującego i wstrząsającego, co sprawi, by przez chwilę poczuł choćby namiastkę tego cierpienia, które odczuwają ofiary Batemana. I by nie mógł o tym tak łatwo zapomnieć.

Zdaję sobie jednak sprawę, że słowa „szokujące”, „poruszające”, „wstrząsające” pewnie na nikim nie robią już wrażenia, gdyż obecnie wydawcy umieszczają je na tylnej stronie okładki lub obwolucie co drugiej książki, licząc na to, że zaciekawiony czytelnik będzie chciał sprawdzić, ile prawdy jest w tych opiniach. Tyle że w przypadku tej książki wszystkie te epitety mają swoje uzasadnienie. Czytając opisy kolejnych, coraz brutalniejszych morderstw, czujemy niemal fizycznie, że coraz bardziej pogrążamy się w dusznej, niezdrowej przestrzeni wypełnionej złem, nienawiścią i szaleństwem i co chwila odczuwamy niesamowicie wręcz mocne pragnienie, by tę książkę odrzucić od siebie jak najdalej i i nigdy więcej do niej nie wracać... A jednak czytamy ją dalej, czując obrzydzenie już nie tylko do niej, ale także do siebie samych, bo w pewnym momencie uświadamiamy sobie, że jesteśmy nią w jakiś przedziwny, chorobliwy sposób zafascynowani, a jej intensywność nie pozwala nam na to, abyśmy ją mogli przestać czytać.
_ _ _ _ _

Myliłby się jednak ten, kto odebrałby tę książkę jako sensacyjną opowieść o ześwirowanym „japiszonie” który morduje wszystkich wokół. Tak naprawdę wątek morderstw popełnianych przez Batemana dopiero gdzieś od połowy książki nabiera większego znaczenia, a nawet wtedy nie dominuje nad pozostałą treścią, którą stanowią z pozoru nudne opisy codziennego życia bohaterów. Tak naprawdę bowiem „American Psycho” jest przede wszystkim satyryczną powieścią obyczajową o Ameryce drugiej połowy lat osiemdziesiątych, gdzie obok opisów najbrutalniejszych morderstw, jakie widziała literatura, przedstawione są przezabawne sceny pełne absurdalnego humoru. A wszystko to nasycone dużą dawką groteskowości. Groteska jest bowiem idealnym środkiem, gdy chcemy uwypuklić i ośmieszyć zachowania będące przedmiotem naszej krytyki. I właśnie dlatego jest ona niezwykle przydatna w książce będącej fundamentalną krytyką państwa i społeczeństwa.

Patrick Bateman jest bowiem zaledwie parodią parodii i zwyrodnieniem zwyrodnienia, jakim stało się całe amerykańskie społeczeństwo, w którym niemal całkowicie zanikły wrażliwość i empatia, człowiek stał się towarem (co najwyżej pięknie opakowanym - we wspaniałe ciało i wykwintne ubrania), który można kupić, sprzedać albo  z n i s z c z y ć, gdy już się nam znudzi, niczym nieróżniącym się od innych towarów, całkowicie pozbawionych własnej opinii i indywidualnych przymiotów, które w jakiś sposób by je wyróżniały (dlatego bohaterowie powieści wielokrotnie zastanawiają się, jak nazywa się osoba, z którą właśnie rozmawiają); społeczeństwo, którego władze nader chętnie odwołują się do tradycji i surowych zasad moralnych, lecz w praktyce oznacza to seksizm, rasizm i nietolerancję wobec każdego, kto różni się od ogółu; społeczeństwo, które nie zdaje sobie sprawy z własnego upadku zachwycając się swym rozwojem gospodarczym i dominującą rolą na arenie międzynarodowej, nie dostrzegając ceny, jaką przyszło mu za to zapłacić. Ta książka jest bowiem portretem nie tylko klasy yuppies, ale całej Ameryki. Ellis skupia się co prawda właśnie na pokazaniu tej grupy społecznej, uznając ją (i słusznie) za najbardziej zdegenerowaną, ale w tle powieści widać też przedstawicieli innych warstw społeczeństwa - artystów pogrążonych w narkotykach, dekadencji i przekonaniu o własnej wyjątkowości, rzekomo niezależnych, ale sprzedających swoje awangardowe prace za grube pieniądze właśnie yuppies, którzy kupując je chcą pokazać, że są wyrafinowani i znają się na „prawdziwej” sztuce; tkwiących w apatii włóczęgów i bezdomnych, którzy niemal całkowicie wyzbyli się ludzkiej godności i zrobią wszystko, by dostać parę centów; a przede wszystkim całe rzesze ograniczonych i wiecznie niezadowolonych ze swego losu ludzi tworzących klasę średnią, która choć często okazuje yuppies wrogość, tak naprawdę chciałaby być taka jak oni - wyobraźmy sobie bowiem taką scenę: planującego kolejne morderstwo Batemana mijają na ulicy np. taksówkarz z synkiem. Ojciec, widząc zabójczo przystojnego, ubranego z wielką elegancją yuppie, który każdym elementem stroju pokazuje, jak bardzo jest zamożny, zapewne mówi wtedy do dziecka coś takiego: „Synu, widzisz tego bogatego Pana? Też chciałbyś taki być, prawda? Ucz się dobrze i ciężko pracuj, a będziesz kiedyś  t a k i  s a m  jak on...”.
_ _ _ _ _

Podstawowe przesłanie Ellisa wydaje się więc jasne - jest nim krytyka sytuacji społecznej w Ameryce końca lat osiemdziesiątych. „American Psycho” jest jednak książką wieloznaczną i nieoczywistą w interpretacji. Nie będę zdziwiony, jeśli ktoś odczyta ją w nieco inny sposób niż ja tego dokonałem. Dla mnie samego zresztą nie wszystko w tej książce jest oczywiste. Otóż na kilkanaście stron przed końcem utworu typowy tu opis prozaicznych, codziennych czynności, jakie wykonuje Bateman, zostaje nagle przerwany przez jego monolog. Monolog, w którym w sposób najbardziej widoczny w całym utworze przyznaje się on do własnej słabości i przerażenia rozpadem swej osobowości, a przede wszystkim - do kompletnego zagubienia. Całość wypowiedzi kończy jednak tekst: „W zasadzie nie musiałem wam tego mówić. To wyznanie  n i c  nie znaczy...”[7]. I to właśnie tego ostatniego zdania dotyczą moje interpretacyjne problemy.

Początkowo uznałem, że po prostu odnosi się ono do sytuacji Batemana, który nie wierzy w to, by opowiedzenie swojej historii w jakikolwiek sposób mu pomogło. Potem jednak zacząłem się zastanawiać, czy ta interpretacja nie jest zbyt prosta i czy tego zdania nie należy interpretować w szerszym kontekście. Ładunek emocjonalny zawarty w tym fragmencie, zupełnie zaskakujący wobec tego, że w całej powieści Bateman wypowiada się w sposób chłodny i zdystansowany, powoduje, że trudno nie zacząć się zastanawiać, kto tu właściwie się wypowiada: tylko bohater, czy może także sam autor? Jeśli jednak jest tak faktycznie, to co Ellis chce nam w ten sposób powiedzieć? Że jego utwór nic nie znaczy i że w zasadzie nic by się nie stało, gdyby nie powstał? Ale jak to możliwe? Przecież ta książka wstrząsnęła mną, poruszyła chyba tak mocno, jak to tylko możliwe, a podczas jej lektury po głowie kołatała mi się ciągle myśl „nie będę taki jak oni, nie będę taki jak oni...”. Więc jak ta książka może „nic nie znaczyć”?

Jednak, jeśli się zastanowić, być może tak jest faktycznie. Bo po co powstała ta książka? Po to, by skrytykować epokę yuppies, a także pewne uniwersalne (niestety) zachowania, które mogą pojawić się u każdego człowieka i w każdym społeczeństwie. Skrytykować, ale jednocześnie dać do myślenia i, przede wszystkim, z m i e n i ć. Kogo? Oczywiście ludzi tak pustych i nieczułych, jak to jest opisane jest w książce. Ale czy to się może udać? Czy literatura potrafi dogłębnie zmienić sposób myślenia i mentalność człowieka? Obawiam się, że nie. Bo jak zachowałby się typowy „japiszon”, który dostałby do przeczytania „American Psycho”? Po lekturze zapewne stwierdziłby coś w stylu „niezła książka, choć akcja mogłaby być bardziej dynamiczna, no i było za dużo opisów”. Książka w ogóle by go nie poruszyła, nie zrozumiałby jej.

Być może bowiem jest tak, że nasze wyobrażenie o mocy oddziaływania literatury (i ogólnie sztuki) jest przesadzone i tak naprawdę nie potrafi ona niczego poprawić, zmienić, uzdrowić. Choćby nie wiem jak poruszająca się okazała. Bo ma ona szanse wstrząsnąć i dotrzeć jedynie do tych osób, które ją zrozumieją, a zazwyczaj nie należą do nich właśnie ci, których ona krytykuje. Pozostałych czytelników może z kolei co najwyżej utwierdzić w ich dotychczasowych poglądach i uświadomić im sytuację będącą przedmiotem jej krytyki (jak to stało się w moim przypadku). Owszem, pewnie jest ktoś, kto po lekturze „American Psycho” przeraził się w momencie, gdy uświadomił sobie, że to książka właśnie o nim i postanowił wtedy całkowicie zmienić swoje życie. Obawiam się jednak, że były to jednostkowe, nieliczne przypadki, stanowiące jedynie wyjątki od reguły. Oczywiście, mogę się co do tego mylić. Powiem więcej - c h c i a ł b y m  się mylić. Ale jeśli faktycznie literatura w większości przypadków nie potrafi wpłynąć w znaczący sposób na nasze życie i sposób myślenia, to Ellis ma rację i jego książka rzeczywiście nie ma żadnego znaczenia.

Podobnie jak i ta recenzja.



---
[1] Bret Easton Ellis, „American Psycho”, tłum. Jędrzej Polak, wyd. Etiuda, Kraków 2000, s. 295.
[2] Tamże, s. 17.
[3] Tamże, s. 50.
[4] Tamże, s. 57.
[5] Tamże, s. 58.
[6] Tamże, s. 330.
[7] Tamże, s. 347.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 8235
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: alex portnoy 04.04.2009 22:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwaga! Recenzja zdradza s... | gandalf
Wyjątkowo, wyjątkowo obszerna recenzja, która, moim zdaniem, wykracza odrobinę poza ten termin, jest bardziej jak esej, fragment pracy magisterskiej lub po prostu wolny przepływ myśli na dany temat. Zabieram się za komentarz, ale - mówiąc szczerze - nie wiem, od czego zacząć. Brakowało mi czegoś takiego jak ten tekst, w gruncie rzeczy pod tak znakomitą, wyklętą i wielce rozpowszechnioną powieścią spodziewałem się większej liczby komentarzy. Chciałem zaznaczyć, że reprezentuję nieco inny pogląd i inaczej odbieram książkę (co przewidziałeś i zaznaczyłeś w którymś fragmencie). Zacznę może od tego, że w uważam, iż szukasz zbyt dogłębnej analizy (takie, niestety, fatum osób rozumnych), sprawdzasz każdy gest, każdy ruch i słowo bohaterów, próbujesz osiągnąć - jak to się mówi - prawdę absolutną, a pod koniec uświadamiasz sobie, jak cały trud i poświęcony czas są jedynie kaprysem i kuksańcem... czegoś.

Nigdy nie można traktować powieści jako obrazu obiektywnie przedstawiającego świat. Ellis, oczywiście, starał się uwiarygodnić swoją opowieść (wyszło mu genialnie), ale jak sam wspomina, jest to próba pogodzenia się z dominującym w okresie jego dzieciństwa - i rzutującym na całą przyszłość - ojcem. Trzeba zadać sobie pytanie, na ile Bret panował nad powieścią, a na ile po prostu "mu się napisała". To pytanie można podłożyć do niemalże każdego żyjącego bądź martwego twórcy, ale nie o to mi chodzi. Chodzi natomiast o to, że niekoniecznie przedstawienie jakiegoś środowiska (teoretycznie zdegenerowanego) musi być od razu satyrą i nieść za sobą ostre krytyczne przesłanie. Ellis zapytany, o to, dlaczego napisał książkę, odpowiedział: "Książki pisze się nie dla sławy, nie dla pieniędzy, nie dla społeczeństwa, ale z czysto osobistych powodów." Wielokrotnie podkreślał w wywiadach chore stosunki z ojcem, oparte na pozorach, wzajemnej rywalizacji, ale także nierozumieniu siebie nawzajem. Ellis wydaje się genialnie rozumieć kulturę masową i fobie rządzące społeczeństwem. Nie dokonał tego jednak bezboleśnie, moim zdaniem zapłacił olbrzymią cenę, której brzemię odczuwa po dziś dzień. Jak zapewne wiesz, doszedł do sławy bardzo wcześnie (mając 20 lat), załapał się na większość panujących wówczas trendów, prądów w sztuce, znał większość sław, poznał życie bogatej (często pustej) gwiazdy od podszewki. To jest jednak nieważne... oto moja teoria.

Opisany żywotu Patricka Bateman'a jest światem, do którego autor chciał uciec. Jest to świat pozbawiony dylematów moralnych, problemów egzystencjalnych i całego różnie rozumianego skomplikowania. Życie jest proste, wszystko ma przynosić przyjemność i każdą czynność robimy dla własnej (niczyjej innej) satysfakcji. Można to nazwać zatraceniem. Główny bohater nie potrafi się jednak zatracić do końca, ulec machinalizacji i zapomnieć o otoczce. Szuka czegoś, sam nie wie czego, jest niezdecydowany, zagubiony, zagłusza chęć do zmiany każdym możliwym sposobem, ale to powraca, tkwi w podświadomości... Moim zdaniem jest to postać wzorowana nie na ojcu Ellisa, ale na nim samym. Jest to jego wewnętrzna walka, niby ma wszystko, ale jednak czegoś brakuje, pragnie zatracić się w doczesności, ale zawsze go coś z tego wyrywa. Końcowy, wewnętrzny monolog jest przebudzeniem podświadomości, która mówi do niego, gdy jest na jawie, w pełni rozumny, mówi mu, że nigdy nie osiągnie spełnienia, niech lepiej o tym wie... Co mu pozostaje? Wieść dotychczasowe życie, bo jest ono najmniej narażone na niepowodzenia... strach pomyśleć, że jest jedyną słuszną drogą, z której odwrotu już nie ma. Nie warto szukać dodatkowych rozwiązań, bo nie są, nie będą nigdy bardziej satysfakcjonujące. Co z tego, że życie, które wiedziesz, jest niemoralne, skoro ci to nie przeszkadza? Zapomnij raz na zawsze o analizie i przemyśleniach i stań się jednym ze swoich "przyjaciół".
Podsumowując, książka jest o niczym innym jak o człowieku, który próbuje dostosować się do społeczeństwa, ale nie do końca potrafi. A tylko dostosowanie jest rozwiązaniem. Bo gdzie będziesz żył? Od społeczeństwa wszystko się zaczyna i na społeczeństwie kończy. A wiadomo, że większość nie ma racji. Cóż, trzeba to zaakceptować i stać się jednym z tych ludzi, którzy nie posiadają własnego gustu i nie mają racji... w niczym.

PS Nikt pisze tak wybitnych dialogów jak Bret Easton Ellis. Nie wiem, czy pamiętasz jednoczesną rozmowę telefoniczną kilku osób, opisaną na trzydziestu stronach. Dla mnie majstersztyk... jedna z moich ulubionych scen w literaturze. Może to poniekąd przez to, że u nas nie jest praktykowany taki zwyczaj.

Ellis jest zapewne wyjątkowo inteligentną osobą, lecz na podstawie osobistych doświadczeń (miałem okazję rozmawiać z nim kilka minut) wydaje mi się okropnie sponiewierany przez kulturę masową, stał się jej odtwórcą, który na obecnym etapie nie potrafi wyjść poza, nie umie nic poza odwzorowaniem pewnych schematów, wykorzystaniem odnośników i skleceniem ich w jedną, spójną całość. Kiedyś go podziwiałem,
Bret Easton Ellis stał się powiernikiem i niemalże synonimem pokolenia, które upada, wie, że upada, ale nie pragnie zmiany, bo orientuje się, iż upadek i degrengolada nie musi być czymś negatywnym... może być wybawieniem...?
Użytkownik: gandalf 09.04.2009 12:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyjątkowo, wyjątkowo obsz... | alex portnoy
"Trzeba zadać sobie pytanie, na ile Bret panował nad powieścią, a na ile po prostu "mu się napisała"

I to jest bardzo dobre pytanie...

Faktycznie, w "Księżycowym parku" Ellis wypowiada się na temat "American Psycho" jako o książce przedstawiającej w zawoalowany sposób jego relacje z ojcem, którego podejście do życia chciał pokazać zestawiając go z Batemanem. Wniosek byłby z tego taki, że krytyka społeczeństwa USA wcale nie była jego nadrzędnym celem i ja niepotrzebnie patrzę na tę książkę właśnie z tej perspektywy, doszukując się w niej przede wszystkim elementów satyrycznych. Jednak Ellis wypowiada się tam 15 lat po napisaniu "American Psycho". I zastanawiam się, czy nie jest trochę tak, że po stosunkowo długim już czasie twórca inaczej odbiera napisany przez siebie utwór i czasami sam doszukuje się w nim ukrytego przesłania, starając się rozstrzygnąć, co właściwie nim kierowało, gdy go pisał. Poza tym sam Ellis przyznaje, że ta książka "wymknęła mu się spod kontroli" i w którymś momencie "zaczął na nią patrzeć z przerażeniem" (zastrzegam, że nie mam "Księżycowego parku" przed oczami, więc cytuję z pamięci, stąd te fragmenty mogą wyglądać w rzeczywistości trochę inaczej). Wniosek z tego byłby chyba taki, że każdy ma prawo doszukiwać się w "American Psycho" czegoś innego. Poza tym jest jeszcze kwestia, nie dotycząca tylko Ellisa, ale każdego twórcy, w jakim stopniu dzieło jest "własnością" autora, a w jakim należy do odbiorców, którzy być może mają prawo, aby tworzyć jego najróżniejsze interpretacje, nawet nie mające nic wspólnego z zamierzeniami autora. Ale to już chyba temat na osobną dyskusję...

Co do sceny z zamawianiem miejsca w restauracji - oczywiście, że ją pamiętam! Rzadko kiedy bowiem zdarzyło mi się doznawać tak sprzecznych uczuć, jak właśnie podczas lektury tego fragmentu. Z jednej strony czułem niezwykłe rozbawienie, bo to jedna z najbardziej zabawnych (a jednocześnie absurdalnych) scen w literaturze. Jednak nagle przypomniałem sobie, że przecież kilkanaście stron wcześniej czytałem opis niesamowicie brutalnego morderstwa, którym byłem autentycznie wstrząśnięty. Minęło jednak zaledwie parę minut, a ja zapomniałem już o tym i, jak gdyby nigdy nic, śmieję się z tej przezabawnej rozmowy telefonicznej. Zacząłem się wtedy zastanawiać nad stopniem swojej wrażliwości. I poczułem do siebie obrzydzenie.

Pozdrawiam. I dziękuję za komentarz.

Użytkownik: PanM 29.11.2011 01:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwaga! Recenzja zdradza s... | gandalf
Twoja recenzja to prawdziwy strumień świadomości. Bardzo mi się podoba mimo, iż tak naprawdę recenzji nie przypomina. Nie wiem czy krytyka społeczeństwa była celem nadrzędnym autora, ale tak szczegółowy opis zepsutego świata nie powstał chyba bez przyczyny.

Czy książka o ludziach, którzy zatracili swoją wrażliwość może trafić do nim podobnych? Do kogo, więc jest skierowana? Może obraz ludzi pozbawionych empatii ma nas ledwie szokować i nic ponadto?
Użytkownik: ochmartyna 25.02.2017 22:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwaga! Recenzja zdradza s... | gandalf
A czy nie jest możliwe, że Batesman nie zabija? Że dokonuje tego jedynie w myślach? Że w miarę postępowania rozpadu osobowości (nie jestem pewna czy to najlepsze określenie) te myślo-zbrodnie :) nabierają dla niego cech realnych, że próby początkowo zawoalowanego ujawnienia swoich czynów innym ludziom są niczym innym jak nieodpartym pragnieniem zwrócenia ich uwagi na swoje cierpienie? Tak się tylko zastanawiam. Przyznam, że wolałabym taką interpretację. Sceny zbrodni są zbyt sugestywne i mięsiste, bym mogła zgodzić się, że ktoś - nawet jeśli jest to tylko bohater powieści - jest w stanie dokonywać takich czynów, na taką skalę i tak drobiazgowo je relacjonować.
Dawno nie czytałam tak znakomitej powieści. Płakałam nad nędzą i bólem Batesmana. I może wolałabym nie poznać tej powieści.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: