Dodany: 13.12.2004 01:12|Autor: McAgnes
Zderzenie ras
Wysłannik związku światów (takie galaktyczne ONZ) przybywa na planetę Zima, by nakłonić jej władze do przyłączenia się do związku. Niby powinno pójść gładko - wysłannik i mieszkańcy planety są podobni wyglądem, na mniej więcej tym samym poziomie intelektualnym, powinni się porozumieć bez problemu. Gdyby nie jeden szkopuł - całkowicie inny model życia, ściśle związany z płcią, a raczej jej brakiem u mieszkańców Zimy - są hermafrodytami.
Co mnie ujęło: tak szeroko i dogłębnie przedstawiony problem wzajemnej komunikacji - tej podskórnej, podświadomej. I to przedstawiony z obu stron! Pani Le Guin nakreśliła tak wyraziste i pełne postacie, że niemalże wchodzimy im do głowy i czujemy ich myśli. Bo, jak tak się zastanowić, to rzeczywiście różnice w psychice dwóch istot, niby subtelne, mogą zaważyć na ewentualnym kontakcie. Kontakt i zrozumienie dwóch ras... to nie tak hop siup, napęd przyświetlny, jesteśmy w innym świecie, da się rozmawiać z tubylcami? To po kłopocie.
Wcale nie. Trzeba się umieć zrozumieć, trzeba przełamać w sobie bariery. Strachu, braku akceptacji. I niby to wszystko osadzone w świecie gdzieś daleko, a przecież całkiem nasze... jak się odrzuci tę otoczkę s-f.
Co bardzo podobało mi się w książce? A parę rzeczy. Teoria, że nieznośna niepewność przyszłości pozwala nam żyć. Że trzeba wiedzieć, jakich pytań nie zadawać (o!). Ciekawa teoria, że dwupłciowość jest powodem wszelakich wojen, pierwotną i zawoalowaną ich przyczyną. I to, że tak usilnie z kart książki wydobywa się nakaz "zajrzyj w duszę!". Nadinterpretacja? Może. A może nie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.