Dodany: 15.02.2009 19:31|Autor: dot59
Mądrze, ostro i z kulturą
Wyciągnięta z bibliotecznego zakamarka niepozorna książeczka, dotąd raczej niedostrzegana przez czytelników (o czym wymownie świadczyła jej karta, naznaczona w ciągu blisko dwudziestu lat bodaj trzema czy czterema zapisami), skusiła mnie samym tytułem - nie jego brzmieniem, ale faktem, że nie przypominałam sobie istnienia takiego tomu wśród wydanych lata temu pism Boya, z którymi miałam okazję się zetknąć w mojej pierwszej „dorosłej” bibliotece. I rzeczywiście, okazało się, że jest to stosunkowo nowy wybór jego szkiców krytycznoliterackich, zawierający i w miarę dobrze spopularyzowaną „Plotkę o »Weselu« Wyspiańskiego”, i utwory drukowane wcześniej w różnych edycjach książkowych, wśród nich w nieznanych mi „Nowych studiach o literaturze francuskiej”, i nawet jeden publikowany dotąd tylko na łamach prasy.
Rzecz jest przecudnej urody, zwłaszcza jeśli chodzi o język. Co do stawianych przez autora tez, wiadomo, jak jest: ktoś odbiera daną sztukę czy powieść tak, a ktoś inaczej, i trudno powiedzieć, czy jeden z tych punktów widzenia ma monopol na słuszność. Mnie samej niełatwo się ustosunkować do niektórych omawianych przez Boya utworów, bo z całej twórczości Żmichowskiej i Przybyszewskiego nie znam ani jednego tytułu, inne zaś dzieła („Mizantrop”, „Cierpienia młodego Wertera”, „Ojciec Goriot”) czytałam tak dawno, że pozapominałam większość szczegółów, a cóż dopiero mówić o technikach pisarskich ich autorów…
Ale sama ta przewyborna polszczyzna, lekko trącąca myszką (bo też najnowszy z zamieszczonych w zbiorze tekstów powstał przed przeszło 70 laty), lecz wcale przez to nie tracąca na zrozumiałości, sam ten błyskotliwy styl i klarowność przekazu sprawiają, że z przyjemnością czyta się także i o tym, o czym samemu wie się niewiele albo nie ma na ten temat zdania. Bo nagle między wierszami natrafia się na jedną z jakże celnych uwag, dających się odnieść nie tylko do analizowanej pozycji. W szkicu „Proces Pana Jowialskiego (z powodu przedstawienia w Teatrze Narodowym)”, w którym Boy podaje w wątpliwość obiegowe interpretacje „Pana Jowialskiego” Fredry, napotykamy na takie oto myśli, które - choć w mniej wykwintnej formie - nasunąć się mogą każdemu, od kogo namolnie wymaga się sformułowania, „co poeta chciał powiedzieć…”: „dowodzi to, jak arcydzieła literatury do każdego pokolenia - do każdego człowieka - mówią odmiennym językiem, jak różne rzeczy pozwalają w sobie wyczytać, wciąż pozostając żywe i tajemnicze. Dzieło mówi wciąż co innego, a co chciał powiedzieć autor, czy my wiemy, czy on zawsze sam wie?”[1] - albo trochę już ostrzej: „kiedy poeci bujają po obłokach, to jest w porządku, ale kiedy belfry przypną sobie skrzydła i zaczynają fruwać, to bywa strasznie!”[2]. I niejeden pewnie czytelnik ochoczo przytaknie refleksji na zbliżony temat, zawartej tym razem w doskonałym tekście „Mickiewicz a my”: „szkoła zbiera z grzędy literatury bukiet najwonniejszych kwiatów i skrapia je asafetydą nudy i przymusu. Ileż dziesiątków lat nieraz potrzeba, aby odzyskać wrażliwość na utwór poetycki, który się kuło na pamięć, który się słyszało setki razy mechanicznie recytowany, przy którego »rozbiorze« zasypiało się w letnie popołudnie! (…) Poetów winno by się czytać ukradkiem”[3]. Może nawet doda: nie tylko poetów, ale i wszystko to, co uważamy za zasługujące na przeczytanie przez młode pokolenie…?
Na zawsze zapamiętać też warto zdanie ze szkicu o „Mizantropie” Moliera, w którym autor przytacza pogląd dziewiętnastowiecznego krytyka francuskiego, Ferdynanda Brunetiére: „w i e l k i pisarz a p o p r a w n y pisarz są to pojęcia, które bynajmniej nie zawsze się pokrywają”[4].
A jak prześlicznie potrafi Boy polemizować ze swymi ówczesnymi adwersarzami! Błędne jego zdaniem poglądy i interpretacje rozkłada na czynniki pierwsze, zbijając argument po argumencie, a wszystko z wdziękiem i pełną kulturą. Chętnie by się do niego odesłało na naukę co poniektórych dzisiejszych publicystów, którzy prędzej by się zadławili własnym językiem, niż wystosowali pod adresem przeciwnika takie oto uprzedzająco grzeczne zdania: „Z góry zaznaczam, że zdarzy mi się jeszcze nieraz mu sprzeciwiać, a zawsze w najlepszej intencji”[5] albo „[dane zjawisko] przekracza miarę przysłowiowej cierpliwości papieru. Przykro mi, ale muszę stwierdzić, że pod tym względem znów prym trzyma X”[6]!
Choć żadne względy zawodowe mnie do tego nie zmuszają, lubię sobie czasem poczytać opracowania krytycznoliterackie. I byłabym głęboko szczęśliwa, gdybym, zamiast napotykać co rusz wysoce naukowe zwroty w rodzaju „wielopoziomowość języka figuratywnego, który każe się plątać w semantycznym wirze rozmnożonych znaczeń”[7], mogła posmakować tej staromodnej może, ale przejrzystej i czytelnej metody pisania o literaturze, jakiej pokaz dał Boy w swoich szkicach.
---
[1] Tadeusz Żeleński (Boy), „O literaturze niemoralnej”, wyd. Czytelnik, Warszawa 1990, s. 63.
[2] Tamże, s. 57.
[3] Tamże, s. 97-98.
[4] Tamże, s. 197.
[5] Tamże, s. 214.
[6] Tamże, s. 236.
[7] Grażyna Borkowska, „Nierozważna i nieromantyczna. O Halinie Poświatowskiej”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001 (strony nie podaję, gdyż w moich ówczesnych zapiskach odnotowywałam cytaty bez odnośnika, czego dziś żałuję).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.