W drodze do samopoznania - czyli Jungiem podszyty sir Haggard
Haggard jest uznawany za jednego z klasyków fantastyki podróżniczej. Klasyk czy nie, jest momentami dość nudnawy, zbyt angielski, mało kunsztowny i bynajmniej nie wybitny. Nie o to jednak chodzi. Haggard jest w dużej mierze dzieckiem swojej epoki – pragnie niezwykłości, szuka przygód, chce wyrwać się z uporządkowanego świata, jest przy tym do szpiku przesiąknięty XIX-wiecznym etosem – grzeczny, gładki i przepraszający.
Jakkolwiek "Ona" nie jest dziełem wybitnym, ani Haggard pisarskim wcieleniem geniuszu, czyta się go lekko i z zaciekawieniem. Nie można mu także odmówić istotnego wkładu w gatunek literacki, który po części stworzył. Co jednak pobudza moją wyobraźnię i odsyła do głębszej warstwy znaczeń w tej książce? Otóż jest to jungowska koncepcja męskiej nieświadomości.
Tytułowa Ona w powieści Haggarda jest długowieczną kobietą o niezwykłych mocach, która zamieszkuje groty i jaskinie grobowców. Jest ponad wszelki wyraz piękna, budzi pożądanie i przeraża, albowiem „to, co nieznane budzi powszechny lęk, bynajmniej nie z powodu przyrodzonej człowiekowi zabobonności, ale ponieważ aż nazbyt często kryje w sobie rzeczy przerażające”*. Ten, kto czytał u Junga na temat męskiej animy – nieświadomej części istoty mężczyzny oraz symboli, które ją wyrażają, od razu odczuje narzucającą się analogię.
Podróż, której podejmuje się „królewski syn słońca” – piękny Leon, spadkobierca starożytnego rodu, aby odnaleźć Oną, staje się symbolem wyruszenia w drogę do samopoznania, wejściem w zmaganie z wieczną, ukrytą, nieświadomą kobiecością o demonicznych atrybutach. Ona jest jednocześnie zła i dobra, oferuje miłość, ale przynosi także śmierć. Okoliczności, w którym przyjdzie się znaleźć bohaterom, do złudzenia przypominają etapy alchemicznego dzieła, które w symbolach materii i przemiany oddało proces przekształcania się ludzkiej psyche.
Znajdujemy więc na potwierdzenie naszych domysłów – syna słońca i księżycową piękność. Mistyczne zaślubiny w ogniu, odarcie z szat, zwiedzanie grobowców i konfrontacje ze śmiercią, burzę na morzu, którą przeżywają podróżnicy przed dotarciem do Onej, której śmierć się nie ima. Spotkanie żywego z umarłym, a w końcu śmierć i odrodzenie się syna słońca z najgłębszych ciemności, w których - paradoksalnie - tętni życie.
Dla prześledzenia i odkrycia tych zdumiewających analogii, odsyłam do „Psychologii przemiany” C.G. Junga, w której opisał on po kolei etapy alchemicznego opus, gdzie notabene znalazłem wzmiankę o książce Haggarda, na której temat właśnie piszę. Jest to ciekawe przede wszystkim dla tych, których fascynuje odkrywanie tego, jak symboliczne i nieświadome warstwy znaczeń funkcjonują w na pozór zwykłych i klasycznych dziełach. Jak funkcjonują właściwie wszędzie, jeśli tylko zacznie się zwracać na nie uwagę.
Jest to pewien dowód na to, że podstawa naszej duszy jest nieśmiertelna oraz stała i podobnie jak Ona, czeka od tysięcy lat na odkrycie, na odważnego śmiałka, który nie zawaha się stawić czoła paradoksom. Jest w tym także podnosząca na duchu jedność psyche, która wychodzi naprzeciw dzisiejszej dezorientacji filozoficznej, moralnemu zagubieniu i powątpiewaniu w istnienie Boga.
---
* H.R. Haggard, "Ona", tłum. Ewa Krasińska, wyd. Czytelnik, Warszawa 1987, s. 38.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.