Dodany: 12.11.2008 18:45|Autor: Bozena

Książka: Chopin
Iwaszkiewicz Jarosław (pseud. Eleuter)

3 osoby polecają ten tekst.

Chopin


Biografia „Chopin” Jarosława Iwaszkiewicza rozpoczyna się od przedstawienia znanej dla większości z nas Żelazowej Woli, gdzie w 1810 roku urodził się przyszły kompozytor, i od opisu pogodnych lat jego dzieciństwa w Warszawie, gdzie mieszkał i uczył się; tutaj objawił się jego muzyczny talent. Wzrastał on w atmosferze ciepła i życzliwości otoczony siostrami; rozpieszczony, jedyny. Dobrze wychowany i... czarujący. Wakacje spędzał na wsi, zwłaszcza na Kujawach, w rodzinnych stronach matki. Tam - po raz pierwszy zetknął się z muzyką ludową, której wierny pozostał na zawsze. To wszystko ujęte jest w książce nie tylko słowami autora, lecz i treścią fragmentów z rozmaitych dokumentów źródłowych i listów. Są też kopie miniatur, rysunków i portretów olejnych: rodziców, sióstr i przyjaciół.

Potem był Chopin w Berlinie, Wiedniu, Paryżu; trudny to był czas dla niego, ale uwieńczony towarzyskim i artystycznym sukcesem. Otworzyły się przed nim salony... i nie mógł już bez nich żyć, ale i z nimi też nie; jego natura uciekała w samotność, a potrzeba poklasku nakazywała powracać na nie, mimo iż wiedział, że oklaski nie wypełnią pragnień serca jego. Bo pragnął przytulenia, miłości. I wtedy właśnie, w salonie Franciszka Liszta, w Paryżu - poznał słynną powieściopisarkę, George Sand.

Pojechał z nią na Majorkę witającą ich słońcem, goszczącą i żegnającą przeraźliwym zimnem. Zachował się list Chopina stamtąd w tonie radosnym (inne listy, zdaje się, są smutne, z innych miejsc też, do końca życia już), pisany na początku pobytu, czyli w czasie, gdy świeciło słońce.

„Jestem w Palmie, między palmami, cedrami, kaktusami, oliwkami, pomarańczami, cytrynami, aloesami, figami, granatami, itd... Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie. W dzień słońce, wszyscy letnio chodzą, i gorąco, w nocy gitary i śpiewy po całych godzinach. Balkony ogromne z winogronami nad głową; mauretańskie mury. Wszystko ku Afryce, tak jak i miasto, patrzy. Słowem, przecudne życie”[1].

Po opuszczeniu Majorki kochankowie zamieszkali na długo w przepięknym Nohant, w posiadłości Sand, z jej dziećmi: Maurycym i Solange. W gąszczu starych drzew, miejscu przypominającym ukochaną w dzieciństwie wieś, Chopin komponował. To najbardziej twórczy okres w jego życiu, ale niewolny od tęsknoty za krajem – Królestwem Polskim, niewolny od kłótni i smutków związanych z Sand, postępującej choroby, duchowych ran.

Przed śmiercią przebywał w Szkocji i Anglii. Bez George. Odtrącony. Pojechał tam w złudnej nadziei na odzyskanie zdrowia, ale i dlatego, że nie potrafił odmówić uczennicy swej, Jane Stirling. Opiekuńczej i ładnej, lecz „nudnej” Szkotce. Ona ten wyjazd zaproponowała, organizując turnée. I znowu był Paryż, magiczne miasto, ale dla Chopina już - nie.

Muszę podzielić się odczuciami: przeczytałam biografię Fryderyka Chopina Jarosława Iwaszkiewicza jak wiele interesujących mnie książek o życiu artystów. Chciałam przybliżyć się do Chopina, dowiedzieć się czegoś więcej o nim samym, niekoniecznie o znanym powszechnie jego związku z pisarsko-badawczą naturą Sand; i do pewnego czasu, czytając, byłam zadowolona, potem poruszona „dobrze” nakreśloną sylwetką Sand, nie Chopina, a jej sylwetką właśnie; bo dało się odczuć, że Iwaszkiewicz patrzył na kompozytora jakby przez różowe okulary. To, co ciekawe jest dla mnie dziś, to fakt, że udało się autorowi zasiać niepokój w moim widzeniu Sand. Ale teraz, po lekturze innej książki autorstwa André Maurois – widzę już jasno uprzedzenie Jarosława Iwaszkiewicza do kobiety, którą Chopin kochał.

André Maurois – autor biografii „Lelia, czyli życie George Sand” - przepadał za Sand, Jarosław Iwaszkiewicz - nie; podobny podział na sympatie i antypatie względem kobiety tej istnieje, od czasów współczesnych jej do dziś, wśród innych ludzi. Maurois dotarł do niej przez Marcela Prousta, który w dzieciństwie namiętnie czytał powieści jej; Jarosław Iwaszkiewicz zetknął się z nią, najpewniej, dzięki uwielbieniu muzyki Fryderyka Chopina, muzyki w ogóle, i jego samego. Swój stosunek, niezupełnie wprost, do obojga kochanków uzasadniał Iwaszkiewicz zdarzeniami odzwierciedlonymi w zachowanych listach znanej pary artystów o biegunowo różnych charakterach, i w listach osób z otoczenia jej; ale jednak wyczuwało się dystans autora do George Sand wypływający spoza obszaru tego, dystans do pisarki, na której ustach, wedle niego, nie milkły słowa. Sentyment, wzniosłe i niskie uczucia zawierały się w słowach pokrywających rzeczy istotę; „trajkotała”, mówił Iwaszkiewicz, nie wyjawiając prawdy lub owijając ją w kaskadowe frazesy. Maurois natomiast twierdził - a przecież i on przytacza źródłowe dokumenty, opiera się na nich - że Sand była... milczącą kobietą, co też i mówił uwielbiający ich oboje – Sand i Chopina - Henryk Heine:

„Ona: piękne kasztanowe włosy spadające aż na ramiona; oczy nieco zamglone i senne, łagodne i spokojne; uśmiech pełen dobroduszności; głos matowy i ściszony, który rzadko słychać, bo George jest milcząca i więcej notuje w pamięci, niż mówi. On: o nadludzkiej wrażliwości, dla której najmniejszy dotyk to rana, najmniejszy hałas – trzask piorunu; człowiek, z którym można obcować tylko sam na sam, zasklepiony w tajemniczej egzystencji, z której wyłania się czasem, powodowany gwałtownym, czarującym lub dziwacznym wybrykiem”[2].

W lekturze zasadniczej tutaj, w chwili, gdy czytałam u Iwaszkiewicza o książce „Lukrecja Floriani” pióra Sand, gdzie miały znaleźć się słowa stanowczo niepotrzebnie wypowiedziane publicznie, poczułam rzeczony niepokój. Teraz zamknęłam go w nawias. Czy otworzę? A jeśli tak, to kiedy? Nie wiem. Tutaj, jak napisał Iwaszkiewicz, George Sand zajęła się wątpliwymi cechami charakteru Chopina, przemilczając dobre. „Chopin nie dał poznać po sobie, jak był dotknięty, upokorzony i obrażony, ale zapamiętał owo poświęcenie najdroższych uczuć dla wątpliwej wartości literatury”[3].

W tamtym czasie, pisał Iwaszkiewicz (co raczej nie przemawia do mnie, ale słowom tym zaprzeczyć nie mogę), że „zwyczajem [...] egzaltowanych kobiet było publiczne dobijanie swych kochanków w przejrzyście skomponowanych powieściach. Pani d’Agoult w swej „Nelidzie” stworzyła okrutny i niesprawiedliwy paszkwil na Liszta. Pani Sand, chcąc się pozbyć Chopina, napisała swą „Lukrecję Floriani”, gdzie pod postacią księcia Karola odmalowała Fryderyka. Umiały te kobiety pisać tak, że portrety owe były podobne, każdy je poznawał, a jednocześnie raniły śmiertelnie serca odtrąconych mężczyzn pogardą i niesprawiedliwością”[4].

Miłość życia Fryderyka Chopina skończyła się; to była kolejna po Marii Wodzińskiej, zauroczeniu kompozytora jeszcze na ziemi ojczystej, jego „biéda”, jak mówił, przewiązana różową wstążeczką. Wszystko skończyło się; to był kolejny, po Alfredzie Mussecie, prześlicznym nie niewiniątku, romans „romansjerki”, choć nazwa „romansjerka” tyczy się także twórczości jej, jak pisał Iwaszkiewicz, wątpię jednak, czy choćby taki gigant jak Flaubert, uwielbiający Sand i powieści jej, mógł powiedzieć podobnie. A dalej? Myślę, że nie był to romans, lecz coś więcej, że był to związek jakimś wzlotem unoszący Sand w inne nieba...

Nietrudno jest sobie wyobrazić smutną bolesność samotnego, nadwrażliwego Chopina, choć i on - w trwającym dziewięć lat związku z George Sand, starszej od niego o lat sześć - nie był bez winy, lecz o winie tej, i o tym, że o losie naszym nierzadko decyduje jeden gest czy jedno słowo, Iwaszkiewicz niewiele lub nic nie napisał, starał się odsuwać uwagę czytelnika od trudnych cech charakteru kompozytora - właściwych zwłaszcza artystom. Być może to one wykluczały możliwość stworzenia poprawnego związku. André Maurois zamieszcza w swojej książce listy dające, wedle mego przeświadczenia, bardziej obiektywny obraz tych dwojga; już podczas pobytu na Majorce George Sand w swoim dzienniku pisała:

„Łagodny, wesoły, czarujący w towarzystwie, Chopin chory doprowadzał do rozpaczy w ściśle domowym pożyciu... Umysł jego był jakby żywcem odarty ze skóry; zmarszczka na płatku róży, cień muchy przyprawiały go o krwawienie. Z wyjątkiem mnie i moich dzieci, wszystko pod niebem Hiszpanii budziło w nim antypatię i bunt”[5].

Można już łatwo znaleźć uzasadnienie dla ostatecznej utraty wiary Chopina w szczęście osobiste i poszukiwanie go w sztuce. Tylko z wiary płynęło dotąd wrażenie uszczęśliwienia, a prawdziwe szczęście, jak marzył Chopin, miało być domem z czułymi dłońmi na jego głowie; pragnął miłości.

Przygnębiony, wątły, chory na gruźlicę, przebywający sam na obcej ziemi - podczas gdy na ojczystej ziemi niespokojnie wciąż było, na niej najbliżsi mu pozostali - od chwili rozstania z George Sand tracił siły, twórczą moc, nikł w oczach, i tracił przekonanie, że utwory muzyczne, wybitnie narodowe, nie na darmo stworzył. Za namową bliskich osób, chcących zapewnić mu bezpieczeństwo w ten sposób, opuścił dom rodzinny tuż przed powstaniem listopadowym, mając zaledwie dwadzieścia lat, i nigdy już doń nie powrócił. Tęsknił za rodziną, za rajem dzieciństwa... za swym przyjacielem – Tytusem. Wcześniej pisał do niego: „Bo, serio mówiąc [...] moje zdrowie nędzne. Wesoły jestem zewnątrz, szczególnie między swoimi (swoimi nazywam Polaków), ale w środku coś mnie morduje – jakieś przeczucie, niepokoje, sny albo bezsenność – tęsknota – obojętność – chęć życia, a w moment chęć śmierci – jakiś słodki pokój, jakieś odrętwienie, nieprzytomność umysłu, a czasem dokładna pamięć mnie dręczy [...] przenoszę się jeszcze bardziej, do Ciebie, biorąc Cię za rękę i płaczę”[6].

Srebrna brzoza rosnąca za oknem mieszkania Tytusa Woyciechowskiego, w którym ongiś rozgościł się Chopin, powróciła wspomnieniem w ostatnich dniach życia, gdy cierpiąc okrutnie odchodził już; przedtem spoglądał przez szyby apartamentu na panoramę Paryża, na monumentalne dzieła geniuszu ludzkiego; myślał o Mazowszu i o Kujawach, gdzie spędzał sielankowe chwile. Gdy umierał - byli przy nim obecni rozmaici ludzie; nie, nie było George Sand, a skłócona od dawna z nią córka jej, której mąż jeszcze za życia Chopina, nieproszony o to, przygotował dla niego model nagrobnej rzeźby - muzy Euterpe; był tu oddany kompozytorowi malarz Eugène Delacroix (wspaniały jest portret Chopina jego pędzla, to twarz, na której widać charakter kompozytora, a malarstwo w ogóle Eugène'a - jest oszałamiające!), i Delfina Potocka, dawna „zażyłość” Chopina, śpiewająca przy łożu śmierci wybraną przez niego pieśń; rachunek za pieśń tę wystawiła wysoki. Była też Jane Stirling, Szkotka owa, opiekująca się Chopinem z równą serdecznością co „oscentacją”... i w końcu Ludwika Jędrzejewiczowa przyjechała z daleka, najstarsza siostra Chopina, niezwykle kochana przez niego; ona pierwsza palce mu układała na klawiaturze, a teraz, w 1849 roku, zamykała mu oczy. I oto, w powadze ostatniej dla Chopina ziemskiej chwili - odsłoniła się wiedza o niewiedzy w kwestii prawdziwej natury nawet najbliższego człowieka. Pochód symboli kończy się ceremonią pogrzebową wkomponowaną w requiem d-moll Volfganga Amadeusza Mozarta, które artysta ten, zwykle pogodny, tworzył na łożu śmierci już.

Jarosław Iwaszkiewicz podsumowując mówił, że życie artysty zawsze jest ofiarą, nie zauważając, że ofiarą może być - każde życie. Sporo jest momentów w tej książce, gdy ton jego słów z wyważonych i rzeczowych przeradza się w nieznośny patos lub dręczące podkreślanie wad Sand. Próbuję zrozumieć to, wszak bardzo możliwe, że hołd złożony wybitnemu artyście miał w zamyśle twórcy zabrzmieć najgłośniej, by echo jego nie umilkło. Ale pewne jest, że Iwaszkiewicz uwielbiał Chopina i muzykę jego, z całym duchowym oddaniem analizował jej konstrukcję i wyraz. Swym dziełem „korygował” też błędy merytoryczne, które, zdaniem jego, popełnili poprzedni biografowie Fryderyka Chopina; korzystał tutaj z poprzednio i najpóźniej odnalezionych listów i materiałów. Ale jak do nich podszedł? Nadal jestem w kłopocie: nie myślę o szczegółowej analizie porównawczej, lecz to, co na rzut oka dostrzegłam i opisałam – budzi rezerwę mą, bo muszę przyznać, że nim nie poznałam treści książki André Maurois, książka Jarosława Iwaszkiewicza wydawała mi się zdecydowanie wiarygodniejsza aniżeli obecnie. Maurois, daję za przykład, pisząc swoją - gdzieś obok pozostawił uwielbienie dla Sand, Iwaszkiewicz swojego uwielbienia dla Chopina – nie: nie pochwalam interpretacji niektórych zdarzeń dokonanych przez niego, pominięć, ocen... (a z bibliografii wynika, że czerpał on wiedzę, między innymi, także i z książki André Maurois, mógł wiedzieć to samo co i on, i więcej), przez co George Sand - spod jego pióra - w mniej korzystnym świetle ukazuje się nam, niżby zasługiwała. Także Jane Stirling, która po śmierci Fryderyka solidnie zajęła się spuścizną po nim, co jest z korzyścią dla kultury nie tylko europejskiej, w ocenie Iwaszkiewicza wypadła blado. No i napomknął on, raczej bez emocji, że pobyt Chopina w Nohant, w posiadłości Sand, był najpłodniejszym okresem twórczości kompozytora, obfitującym w arcydzieła. A przecież warunki do pracy twórczej, co nadzwyczaj jest ważne, bardziej niż skromnie w tym czasie sytuowanego kochanka, stworzyła Chopinowi ona, i choć autor też pisze o tym, to raczej bez akcentu, usprawiedliwiając właściwie milimetr wcześniej napisane z akcentem słowa: „irytuje nas jej egoizm, jej frazesy, jej nieszczerość, jej nieznośne rozszczebiotanie...”[7].

Egoizm?

Sand, emanująca siłą, ofiarowała też kochankowi, „trzeciemu dziecku” swemu, macierzyńską pielęgnację i troskę, dostarczała mu twórczych inspiracji, była jego moralną podporą, a on potrzebował jej. Jej wpływ na niego musiał być dobroczynny. Jeśli wierzyć, że prawda powoli się spełnia, to i tutaj w końcu bezbłędnie spełnić powinna się.

Bezspornym jest, i najistotniejszym, że poprzez kompozycje swoje powstałe na Majorce i w Nohant - Chopin dowiódł, że był wyjątkowym, wybitnym w skali światowej kompozytorem; i dodać trzeba, że widział on w fortepianie tylko fortepian, nie chciał, jak innych wielu, widzieć orkiestry w nim. Sonaty, walce (najintymniejsze zwierzenie Chopina zawiera się w walcu cis-moll op. 64 nr 2), preludia... skomponowane na fortepian - miały swe źródło w osobistych i społecznych nadziejach, uniesieniach, rozpaczach... Polonezy, mazurki, ronda... w polskiej muzyce ludowej.



---
[1] List F. Chopina do Juliana Fontany, cyt. za: André Maurois, „Lelia, czyli życie George Sand”, tłum. Adam Kotula, PIW, 1976, t. II, s. 14.
[2] André Maurois, „Lelia, czyli życie George Sand”, tłum. Adam Kotula, PIW, 1976, t. II, s. 7-8.
[3] Jarosław Iwaszkiewicz, „Chopin”, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, 1983, s. 195.
[4] Tamże, s. 195.
[5] Fragment tekstu z dziennika George Sand, cyt. za: André Maurois, „Lelia, czyli życie George Sand”, tłum. Adam Kotula, PIW, 1976, tom II, s. 18.
[6] Jarosław Iwaszkiewicz, „Chopin”, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, 1983, s. 150-151.
[7] Tamże, s. 188.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5104
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: Joaśki 15.12.2008 17:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Biografia „Chopin” Jarosł... | Bozena
Bardzo pięknie napisana recenzja. Widzę w niej Chopina takiego, jak widziałam go już od początku mojej przygody z nim: romantycznego, pięknego, samotnego, genialnego... Powiedz, droga Autorko, czy Ciebie też tak jak mnie interesuje postać Fryderyka Chopina?
Użytkownik: Bozena 16.12.2008 23:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo pięknie napisana r... | Joaśki
Nie wiem czy tak samo, Joasiu. :) Ja bardzo lubię czytać biografie wybitnych ludzi, a Fryderyk Chopin znalazł się w kręgu nich - jako artysta. Próbując uzasadnić odpowiedź spojrzałam na Twoje oceny, i do schowka Twego zajrzałam też - pozyskując w ten sposób śladowe dane; wydaje mi się teraz, że postać (a może też i kompozycje) Chopina interesuje Ciebie bardziej niż mnie.

Jeśli Chopin – to i muzyka, jeśli Beethoven – to i muzyka, jeśli Brahms – to i muzyka... a o niej niezbyt wiele mogłabym powiedzieć. Moim ulubieńcem (choć nerwusem, co rozumiem) był i jest Beethoven; podziwiam geniusz Mozarta i uśmiechniętą jego przebojowość; zaś Chopin - którego też lubię i doskonale rozumiem, bardziej może rozumiem niż wymienionych kompozytorów - jawi mi się niemal takim, jakim określiłaś go Ty. Niemal... Bo i on miał wady, które tutaj, pod piórem Jarosława Iwaszkiewicza, nikną, a wady George Sand – ogromnieją. I o tym, i na tym aspekcie w mojej recenzji skupiłam się, aczkolwiek niezbyt precyzyjnie. Nie myślę, że piękna ta recenzja jest [za pochwałę dziękuję Ci :)], daje się odczuć chaos, bo ja zawsze, za każdym razem gdy piszę tekst, mam kłopot z selekcją, z wyborem; u mnie - pierwsza wersja zwykle jest bardzo długa; potem dopiero biedzę się by wyeliminować poplątania, co niekoniecznie – udaje się.;)

A jak się zaczęła Twoja przygoda z Chopinem?





Użytkownik: Joaśki 17.12.2008 19:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem czy tak samo, Jo... | Bozena
Parę lat temu na lekcji fortepianu poprosiłam moją nauczycielkę, żebyśmy spróbowały zagrać coś Chopina. Wybór padł na Nokturn cis-moll, ten dobrze wszystkim znany z filmu "Pianista". Zaczęłam ćwiczyć, a potem... samo jakoś poszło. Za parę tygodni było jeszcze Preludium Deszczowe, Nokturn Es-dur, Walc Minutowy itd. Skończyłam z uwielbianym wcześniej Debussym i odtąd tylko Chopin i Chopin... Zostało mi to aż do dzisiaj. Oczywiście na graniu się nie skończyło. Zaczęłam czytać biografie, początkowo w internecie, potem książkowe (naturalnie nie zamierzam poprzestać na tych kilku pozycjach). Jeśli chodzi o wady Chopina, to wiem doskonale, że je miał. Zastanawia mnie natomiast to, że Iwaszkiewicz musiał myśleć o Chopinie dokładnie tak samo, jak ja. I o George Sand również (nie wiem dlaczego, ale to nazwisko działa na mnie jak płachta na byka).
Tak więc żyję sobie ćwicząc Chopina i czytając o Chopinie, w wolnej chwili.
Z innych kompozytorów lubię, jak już wcześniej pisałam, Debussy'ego, jeszcze bardziej chyba Czajkowskiego, Griega, a ostatnio nawet skłaniam się ku Bachowi - mojemu wrogowi nr. 1 od małego. Czasem też dobry jest Liszt, ale to zależnie od humoru.
No tak, poczułam mój ulubiony temat i od razu wyszła mi epopeja. Wybacz, jeśli Cię zanudzam. Bardzo lubię rozmawiać o muzyce, ale niestety rzadko mam okazję.
Cieszę się, że Cię spotkałam. Wreszcie znalazłam osobę, z którą mogę trochę porozmawiać o Chopinie :)
Użytkownik: Bozena 21.12.2008 06:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Parę lat temu na lekcji f... | Joaśki
Dziękuję, Joasiu, za szczery tekst. Sprawił mi on przyjemność, naprawdę, ale i zmusił do zadumy, dotknął mych wspomnień: tych dobrych z lat dzieciństwa, młodości też, i tych złych. I męczę się, i dręczę się - czy mam napisać, że... Może kiedyś... napiszę. Ale Ty nie łam sobie – do tego: kiedyś - moimi słowami głowy.:)

I ja niegdyś grałam. Chodziłam na lekcje muzyki przez wiele... wiele zim; szłam przy zapalonych latarniach, gdy było ciemno już, gdy sypał śnieg, a ja szłam - taka mała i... takie duże nuty. I wtedy, dawno temu, gdy już przerosłam je :), zwłaszcza walce Johanna Straussa (syna) - grałam.

Gratuluję, Joasiu, wytrwałości, pragnień muzycznych, pragnienia czytania też. Bardzo ciepłym wzrokiem spoglądam na młodych ludzi obdarzonych talentem i pasją, chęcią kształcenia się, poznawania... Wymieniasz samych geniuszy.:) Ho, ho... Myślę, że Bach, gdy przełamiesz się, wkrótce przestanie być muzycznym Twym „wrogiem nr 1”. Czytałam piękną książkę o nim: „Miłość niejedno ma imię”, a właściwie niezupełnie o nim, a o tym, że gdyby nie Feliks Mendelssohn, to nigdy byśmy o Bachu nie usłyszeli. Gdy tylko pomyślę o Janie Sebastianie Bachu - czuję drgania nie od potężnych organów, a od cichych nocnych kroków jego, gdy szedł on powoli po schodach szurając stopami, szedł po to, by otoczyć wzrokiem śpiących już - bliskich swych. Wciąż go pamiętam, to taki poczciwy staruszek.

Wracając do Chopina zaś, powiem Ci z „matczyną delikatnością” [„Ktoś” tak do mnie napisał już :)], że „płachta na byka” w związku z George Sand - to na razie, tak myślę, Twoje uprzedzenie. Aurora – jej prawdziwe imię; podoba mi się. Tak, zdaje się że – tak, że podobnie do Jarosława Iwaszkiewicza, z uprzedzeniem, odbierasz postać jej. Lubię (i rozumiem rozterki) Chopina, ale Sand, gdyby trzeba było, broniłabym też. Pomiędzy wieloma przemilczeniami nie ma u Iwaszkiewicza - choć są w zarysie bez wskazania konkretnej najważniejszej przyczyny - pełnych wiadomości, powszechnie znanych, o wzajemnych oskarżeniach kochanków z powodu dzieci Sand. Za czyny i myśli dorosłych już dzieci w późniejszym okresie związku Chopina z Sand – „zapłaciła” Sand.

Nie pomyliłam się wcale: przepadasz za Chopinem bardziej niż ja.:) Oklaski, Joasiu. Ćwicz Chopina. Ćwicz.:)















Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: