Dodany: 12.11.2008 18:45|Autor: Bozena
Chopin
Biografia „Chopin” Jarosława Iwaszkiewicza rozpoczyna się od przedstawienia znanej dla większości z nas Żelazowej Woli, gdzie w 1810 roku urodził się przyszły kompozytor, i od opisu pogodnych lat jego dzieciństwa w Warszawie, gdzie mieszkał i uczył się; tutaj objawił się jego muzyczny talent. Wzrastał on w atmosferze ciepła i życzliwości otoczony siostrami; rozpieszczony, jedyny. Dobrze wychowany i... czarujący. Wakacje spędzał na wsi, zwłaszcza na Kujawach, w rodzinnych stronach matki. Tam - po raz pierwszy zetknął się z muzyką ludową, której wierny pozostał na zawsze. To wszystko ujęte jest w książce nie tylko słowami autora, lecz i treścią fragmentów z rozmaitych dokumentów źródłowych i listów. Są też kopie miniatur, rysunków i portretów olejnych: rodziców, sióstr i przyjaciół.
Potem był Chopin w Berlinie, Wiedniu, Paryżu; trudny to był czas dla niego, ale uwieńczony towarzyskim i artystycznym sukcesem. Otworzyły się przed nim salony... i nie mógł już bez nich żyć, ale i z nimi też nie; jego natura uciekała w samotność, a potrzeba poklasku nakazywała powracać na nie, mimo iż wiedział, że oklaski nie wypełnią pragnień serca jego. Bo pragnął przytulenia, miłości. I wtedy właśnie, w salonie Franciszka Liszta, w Paryżu - poznał słynną powieściopisarkę, George Sand.
Pojechał z nią na Majorkę witającą ich słońcem, goszczącą i żegnającą przeraźliwym zimnem. Zachował się list Chopina stamtąd w tonie radosnym (inne listy, zdaje się, są smutne, z innych miejsc też, do końca życia już), pisany na początku pobytu, czyli w czasie, gdy świeciło słońce.
„Jestem w Palmie, między palmami, cedrami, kaktusami, oliwkami, pomarańczami, cytrynami, aloesami, figami, granatami, itd... Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie. W dzień słońce, wszyscy letnio chodzą, i gorąco, w nocy gitary i śpiewy po całych godzinach. Balkony ogromne z winogronami nad głową; mauretańskie mury. Wszystko ku Afryce, tak jak i miasto, patrzy. Słowem, przecudne życie”[1].
Po opuszczeniu Majorki kochankowie zamieszkali na długo w przepięknym Nohant, w posiadłości Sand, z jej dziećmi: Maurycym i Solange. W gąszczu starych drzew, miejscu przypominającym ukochaną w dzieciństwie wieś, Chopin komponował. To najbardziej twórczy okres w jego życiu, ale niewolny od tęsknoty za krajem – Królestwem Polskim, niewolny od kłótni i smutków związanych z Sand, postępującej choroby, duchowych ran.
Przed śmiercią przebywał w Szkocji i Anglii. Bez George. Odtrącony. Pojechał tam w złudnej nadziei na odzyskanie zdrowia, ale i dlatego, że nie potrafił odmówić uczennicy swej, Jane Stirling. Opiekuńczej i ładnej, lecz „nudnej” Szkotce. Ona ten wyjazd zaproponowała, organizując turnée. I znowu był Paryż, magiczne miasto, ale dla Chopina już - nie.
Muszę podzielić się odczuciami: przeczytałam biografię Fryderyka Chopina Jarosława Iwaszkiewicza jak wiele interesujących mnie książek o życiu artystów. Chciałam przybliżyć się do Chopina, dowiedzieć się czegoś więcej o nim samym, niekoniecznie o znanym powszechnie jego związku z pisarsko-badawczą naturą Sand; i do pewnego czasu, czytając, byłam zadowolona, potem poruszona „dobrze” nakreśloną sylwetką Sand, nie Chopina, a jej sylwetką właśnie; bo dało się odczuć, że Iwaszkiewicz patrzył na kompozytora jakby przez różowe okulary. To, co ciekawe jest dla mnie dziś, to fakt, że udało się autorowi zasiać niepokój w moim widzeniu Sand. Ale teraz, po lekturze innej książki autorstwa André Maurois – widzę już jasno uprzedzenie Jarosława Iwaszkiewicza do kobiety, którą Chopin kochał.
André Maurois – autor biografii „Lelia, czyli życie George Sand” - przepadał za Sand, Jarosław Iwaszkiewicz - nie; podobny podział na sympatie i antypatie względem kobiety tej istnieje, od czasów współczesnych jej do dziś, wśród innych ludzi. Maurois dotarł do niej przez Marcela Prousta, który w dzieciństwie namiętnie czytał powieści jej; Jarosław Iwaszkiewicz zetknął się z nią, najpewniej, dzięki uwielbieniu muzyki Fryderyka Chopina, muzyki w ogóle, i jego samego. Swój stosunek, niezupełnie wprost, do obojga kochanków uzasadniał Iwaszkiewicz zdarzeniami odzwierciedlonymi w zachowanych listach znanej pary artystów o biegunowo różnych charakterach, i w listach osób z otoczenia jej; ale jednak wyczuwało się dystans autora do George Sand wypływający spoza obszaru tego, dystans do pisarki, na której ustach, wedle niego, nie milkły słowa. Sentyment, wzniosłe i niskie uczucia zawierały się w słowach pokrywających rzeczy istotę; „trajkotała”, mówił Iwaszkiewicz, nie wyjawiając prawdy lub owijając ją w kaskadowe frazesy. Maurois natomiast twierdził - a przecież i on przytacza źródłowe dokumenty, opiera się na nich - że Sand była... milczącą kobietą, co też i mówił uwielbiający ich oboje – Sand i Chopina - Henryk Heine:
„Ona: piękne kasztanowe włosy spadające aż na ramiona; oczy nieco zamglone i senne, łagodne i spokojne; uśmiech pełen dobroduszności; głos matowy i ściszony, który rzadko słychać, bo George jest milcząca i więcej notuje w pamięci, niż mówi. On: o nadludzkiej wrażliwości, dla której najmniejszy dotyk to rana, najmniejszy hałas – trzask piorunu; człowiek, z którym można obcować tylko sam na sam, zasklepiony w tajemniczej egzystencji, z której wyłania się czasem, powodowany gwałtownym, czarującym lub dziwacznym wybrykiem”[2].
W lekturze zasadniczej tutaj, w chwili, gdy czytałam u Iwaszkiewicza o książce „Lukrecja Floriani” pióra Sand, gdzie miały znaleźć się słowa stanowczo niepotrzebnie wypowiedziane publicznie, poczułam rzeczony niepokój. Teraz zamknęłam go w nawias. Czy otworzę? A jeśli tak, to kiedy? Nie wiem. Tutaj, jak napisał Iwaszkiewicz, George Sand zajęła się wątpliwymi cechami charakteru Chopina, przemilczając dobre. „Chopin nie dał poznać po sobie, jak był dotknięty, upokorzony i obrażony, ale zapamiętał owo poświęcenie najdroższych uczuć dla wątpliwej wartości literatury”[3].
W tamtym czasie, pisał Iwaszkiewicz (co raczej nie przemawia do mnie, ale słowom tym zaprzeczyć nie mogę), że „zwyczajem [...] egzaltowanych kobiet było publiczne dobijanie swych kochanków w przejrzyście skomponowanych powieściach. Pani d’Agoult w swej „Nelidzie” stworzyła okrutny i niesprawiedliwy paszkwil na Liszta. Pani Sand, chcąc się pozbyć Chopina, napisała swą „Lukrecję Floriani”, gdzie pod postacią księcia Karola odmalowała Fryderyka. Umiały te kobiety pisać tak, że portrety owe były podobne, każdy je poznawał, a jednocześnie raniły śmiertelnie serca odtrąconych mężczyzn pogardą i niesprawiedliwością”[4].
Miłość życia Fryderyka Chopina skończyła się; to była kolejna po Marii Wodzińskiej, zauroczeniu kompozytora jeszcze na ziemi ojczystej, jego „biéda”, jak mówił, przewiązana różową wstążeczką. Wszystko skończyło się; to był kolejny, po Alfredzie Mussecie, prześlicznym nie niewiniątku, romans „romansjerki”, choć nazwa „romansjerka” tyczy się także twórczości jej, jak pisał Iwaszkiewicz, wątpię jednak, czy choćby taki gigant jak Flaubert, uwielbiający Sand i powieści jej, mógł powiedzieć podobnie. A dalej? Myślę, że nie był to romans, lecz coś więcej, że był to związek jakimś wzlotem unoszący Sand w inne nieba...
Nietrudno jest sobie wyobrazić smutną bolesność samotnego, nadwrażliwego Chopina, choć i on - w trwającym dziewięć lat związku z George Sand, starszej od niego o lat sześć - nie był bez winy, lecz o winie tej, i o tym, że o losie naszym nierzadko decyduje jeden gest czy jedno słowo, Iwaszkiewicz niewiele lub nic nie napisał, starał się odsuwać uwagę czytelnika od trudnych cech charakteru kompozytora - właściwych zwłaszcza artystom. Być może to one wykluczały możliwość stworzenia poprawnego związku. André Maurois zamieszcza w swojej książce listy dające, wedle mego przeświadczenia, bardziej obiektywny obraz tych dwojga; już podczas pobytu na Majorce George Sand w swoim dzienniku pisała:
„Łagodny, wesoły, czarujący w towarzystwie, Chopin chory doprowadzał do rozpaczy w ściśle domowym pożyciu... Umysł jego był jakby żywcem odarty ze skóry; zmarszczka na płatku róży, cień muchy przyprawiały go o krwawienie. Z wyjątkiem mnie i moich dzieci, wszystko pod niebem Hiszpanii budziło w nim antypatię i bunt”[5].
Można już łatwo znaleźć uzasadnienie dla ostatecznej utraty wiary Chopina w szczęście osobiste i poszukiwanie go w sztuce. Tylko z wiary płynęło dotąd wrażenie uszczęśliwienia, a prawdziwe szczęście, jak marzył Chopin, miało być domem z czułymi dłońmi na jego głowie; pragnął miłości.
Przygnębiony, wątły, chory na gruźlicę, przebywający sam na obcej ziemi - podczas gdy na ojczystej ziemi niespokojnie wciąż było, na niej najbliżsi mu pozostali - od chwili rozstania z George Sand tracił siły, twórczą moc, nikł w oczach, i tracił przekonanie, że utwory muzyczne, wybitnie narodowe, nie na darmo stworzył. Za namową bliskich osób, chcących zapewnić mu bezpieczeństwo w ten sposób, opuścił dom rodzinny tuż przed powstaniem listopadowym, mając zaledwie dwadzieścia lat, i nigdy już doń nie powrócił. Tęsknił za rodziną, za rajem dzieciństwa... za swym przyjacielem – Tytusem. Wcześniej pisał do niego: „Bo, serio mówiąc [...] moje zdrowie nędzne. Wesoły jestem zewnątrz, szczególnie między swoimi (swoimi nazywam Polaków), ale w środku coś mnie morduje – jakieś przeczucie, niepokoje, sny albo bezsenność – tęsknota – obojętność – chęć życia, a w moment chęć śmierci – jakiś słodki pokój, jakieś odrętwienie, nieprzytomność umysłu, a czasem dokładna pamięć mnie dręczy [...] przenoszę się jeszcze bardziej, do Ciebie, biorąc Cię za rękę i płaczę”[6].
Srebrna brzoza rosnąca za oknem mieszkania Tytusa Woyciechowskiego, w którym ongiś rozgościł się Chopin, powróciła wspomnieniem w ostatnich dniach życia, gdy cierpiąc okrutnie odchodził już; przedtem spoglądał przez szyby apartamentu na panoramę Paryża, na monumentalne dzieła geniuszu ludzkiego; myślał o Mazowszu i o Kujawach, gdzie spędzał sielankowe chwile. Gdy umierał - byli przy nim obecni rozmaici ludzie; nie, nie było George Sand, a skłócona od dawna z nią córka jej, której mąż jeszcze za życia Chopina, nieproszony o to, przygotował dla niego model nagrobnej rzeźby - muzy Euterpe; był tu oddany kompozytorowi malarz Eugène Delacroix (wspaniały jest portret Chopina jego pędzla, to twarz, na której widać charakter kompozytora, a malarstwo w ogóle Eugène'a - jest oszałamiające!), i Delfina Potocka, dawna „zażyłość” Chopina, śpiewająca przy łożu śmierci wybraną przez niego pieśń; rachunek za pieśń tę wystawiła wysoki. Była też Jane Stirling, Szkotka owa, opiekująca się Chopinem z równą serdecznością co „oscentacją”... i w końcu Ludwika Jędrzejewiczowa przyjechała z daleka, najstarsza siostra Chopina, niezwykle kochana przez niego; ona pierwsza palce mu układała na klawiaturze, a teraz, w 1849 roku, zamykała mu oczy. I oto, w powadze ostatniej dla Chopina ziemskiej chwili - odsłoniła się wiedza o niewiedzy w kwestii prawdziwej natury nawet najbliższego człowieka. Pochód symboli kończy się ceremonią pogrzebową wkomponowaną w requiem d-moll Volfganga Amadeusza Mozarta, które artysta ten, zwykle pogodny, tworzył na łożu śmierci już.
Jarosław Iwaszkiewicz podsumowując mówił, że życie artysty zawsze jest ofiarą, nie zauważając, że ofiarą może być - każde życie. Sporo jest momentów w tej książce, gdy ton jego słów z wyważonych i rzeczowych przeradza się w nieznośny patos lub dręczące podkreślanie wad Sand. Próbuję zrozumieć to, wszak bardzo możliwe, że hołd złożony wybitnemu artyście miał w zamyśle twórcy zabrzmieć najgłośniej, by echo jego nie umilkło. Ale pewne jest, że Iwaszkiewicz uwielbiał Chopina i muzykę jego, z całym duchowym oddaniem analizował jej konstrukcję i wyraz. Swym dziełem „korygował” też błędy merytoryczne, które, zdaniem jego, popełnili poprzedni biografowie Fryderyka Chopina; korzystał tutaj z poprzednio i najpóźniej odnalezionych listów i materiałów. Ale jak do nich podszedł? Nadal jestem w kłopocie: nie myślę o szczegółowej analizie porównawczej, lecz to, co na rzut oka dostrzegłam i opisałam – budzi rezerwę mą, bo muszę przyznać, że nim nie poznałam treści książki André Maurois, książka Jarosława Iwaszkiewicza wydawała mi się zdecydowanie wiarygodniejsza aniżeli obecnie. Maurois, daję za przykład, pisząc swoją - gdzieś obok pozostawił uwielbienie dla Sand, Iwaszkiewicz swojego uwielbienia dla Chopina – nie: nie pochwalam interpretacji niektórych zdarzeń dokonanych przez niego, pominięć, ocen... (a z bibliografii wynika, że czerpał on wiedzę, między innymi, także i z książki André Maurois, mógł wiedzieć to samo co i on, i więcej), przez co George Sand - spod jego pióra - w mniej korzystnym świetle ukazuje się nam, niżby zasługiwała. Także Jane Stirling, która po śmierci Fryderyka solidnie zajęła się spuścizną po nim, co jest z korzyścią dla kultury nie tylko europejskiej, w ocenie Iwaszkiewicza wypadła blado. No i napomknął on, raczej bez emocji, że pobyt Chopina w Nohant, w posiadłości Sand, był najpłodniejszym okresem twórczości kompozytora, obfitującym w arcydzieła. A przecież warunki do pracy twórczej, co nadzwyczaj jest ważne, bardziej niż skromnie w tym czasie sytuowanego kochanka, stworzyła Chopinowi ona, i choć autor też pisze o tym, to raczej bez akcentu, usprawiedliwiając właściwie milimetr wcześniej napisane z akcentem słowa: „irytuje nas jej egoizm, jej frazesy, jej nieszczerość, jej nieznośne rozszczebiotanie...”[7].
Egoizm?
Sand, emanująca siłą, ofiarowała też kochankowi, „trzeciemu dziecku” swemu, macierzyńską pielęgnację i troskę, dostarczała mu twórczych inspiracji, była jego moralną podporą, a on potrzebował jej. Jej wpływ na niego musiał być dobroczynny. Jeśli wierzyć, że prawda powoli się spełnia, to i tutaj w końcu bezbłędnie spełnić powinna się.
Bezspornym jest, i najistotniejszym, że poprzez kompozycje swoje powstałe na Majorce i w Nohant - Chopin dowiódł, że był wyjątkowym, wybitnym w skali światowej kompozytorem; i dodać trzeba, że widział on w fortepianie tylko fortepian, nie chciał, jak innych wielu, widzieć orkiestry w nim. Sonaty, walce (najintymniejsze zwierzenie Chopina zawiera się w walcu cis-moll op. 64 nr 2), preludia... skomponowane na fortepian - miały swe źródło w osobistych i społecznych nadziejach, uniesieniach, rozpaczach... Polonezy, mazurki, ronda... w polskiej muzyce ludowej.
---
[1] List F. Chopina do Juliana Fontany, cyt. za: André Maurois, „Lelia, czyli życie George Sand”, tłum. Adam Kotula, PIW, 1976, t. II, s. 14.
[2] André Maurois, „Lelia, czyli życie George Sand”, tłum. Adam Kotula, PIW, 1976, t. II, s. 7-8.
[3] Jarosław Iwaszkiewicz, „Chopin”, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, 1983, s. 195.
[4] Tamże, s. 195.
[5] Fragment tekstu z dziennika George Sand, cyt. za: André Maurois, „Lelia, czyli życie George Sand”, tłum. Adam Kotula, PIW, 1976, tom II, s. 18.
[6] Jarosław Iwaszkiewicz, „Chopin”, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, 1983, s. 150-151.
[7] Tamże, s. 188.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.