Dodany: 28.10.2008 19:52|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Dawno temu, na farmie w Kornwalii...


Emigracyjny epizod był w bogatym życiorysie Zofii Kossak stosunkowo mało znaczącą kartą, bo pisarka była tak mocno związana z ojczyzną, że potraktowała go jako przemijającą konieczność i w odróżnieniu od swoich dzieci wróciła do kraju przy pierwszej nadarzającej się okazji. A jednak pozostał po nim ślad na papierze – dopiero niedawno udostępniony polskim czytelnikom przez spadkobierców pisarki wraz z jej korespondencją z tego okresu – w postaci krótkiego szkicu, nie tylko podsumowującego jej własne spostrzeżenia socjologiczne i osobiste doświadczenia farmerskie, ale i stanowiącego ogólny zarys sytuacji Polaków, których losy rzuciły daleko od domu.

Trafności i dokładności obserwacji mogliby autorce pozazdrościć zawodowi reporterzy. Zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że nie we wszystkich współczesnych tekstach prasowych opisujących losy kolejnego – tym razem motywowanego wyłącznie czynnikami ekonomicznymi – pokolenia emigrantów znajdziemy tak wnikliwą analizę zderzenia mentalności dwóch zupełnie różnych narodów. Kontrast polskiej bezpośredniości i wylewności z angielskim chłodem i dystansem, naszej otwartości na wszystko, co nowe, z ich ślepym przeświadczeniem, że wszystko, co brytyjskie, to najlepsze, trudność z zaakceptowaniem miejscowej kuchni przez imigrantów i naszej przez ich angielskich współmałżonków i powinowatych – to wszystko problemy zdarzające się i dziś, choć może już w nieco złagodzonej wersji, bo lata globalizacji zrobiły swoje.

Historyczne już tylko znaczenie mają komentarze oceniające sytuację polskich wychodźców w ówczesnych realiach politycznych i ekonomicznych Wielkiej Brytanii. Tutaj pisarka starała się zachować jak największą bezstronność, formułując krytyczne uwagi i pod adresem polskiej emigracji („rozumieli [tu mowa o przedstawicielach Wielkiej Emigracji – przyp. rec.], że pozostający w kraju obrali trudniejsze zadanie, że cały naród nie pójdzie na emigrację, że Polska musi żyć, choćby w najcięższych warunkach, i że większej odwagi trzeba, by pracować pod ostrzałem, niż chronić się w bezpieczne, niedosięgalne zasieki. Otóż tego obecna emigracja zrozumieć nie chciała. Potępiła naród, odwróciła się z pogardą do społeczeństwa, a swe stanowisko przypieczętowała samobójczą uchwałą Związku Pisarzy Polskich, protestującą przeciw ewentualnemu drukowaniu ich dzieł, dawnych czy nowych, w kraju (...)”[1]), i angielskich gospodarzy („w 1943 roku samolot sojuszniczy rzucał nad Polską ulotki, zawierające po jednej stronie tezy Karty Atlantyckiej, po drugiej wezwanie bohaterskiego narodu do walki z germańskim najeźdźcą, w której nie będzie osamotniony, bo sojusznicy itd... (...) Wielu ludzi poszło za posiadanie jej pod ścianę lub do obozu zagłady. (...) Po wojnie papieru w Anglii brakowało (...) w ubikacjach publicznych londyńskich w miejsce papieru higienicznego pojawiły się owe ulotki z Atlantycką, jakże już przebrzmiałą, Kartą. (...) na pierwszą rocznicę zwycięstwa nad Niemcami, w ów piękny V-Day, lotników polskich nie zaproszono do uczestnictwa w pochodzie”[2]). Te same fakty i tezy znajdziemy w dziełach dokumentalnych, jak np. „Sprawa honoru” Olson i Clouda, ale tutaj mamy dodatkowo możność zobaczyć położenie emigrantów także z ich osobistego punktu widzenia - przede wszystkim pustkę i beznadziejność ich egzystencji w warunkach wymuszonych okolicznościami („Dotychczas (...) cokolwiek uczynili dobrego, cokolwiek wygospodarowali, napisali, wytworzyli, było kroplą w dorobku ojczystym. Tutaj ten bodziec nie istniał. Ich praca przysparzała bogatej Anglii skromniuteńki obiekt gospodarczy. (...) Nigdy (...) nic Polsce nie przyniesie. Ich dzieciom również. Jedyny sens to utrzymać ich dwoje przy życiu”[3]; „Przeszłość nie wróci, przyszłość nie istnieje. Bo co czeka tych wysłużonych żołnierzy-rozbitków? Jeszcze kilka lat tej samej ciężkiej pracy, a potem wegetacja na Assistance Board. (...) Dziś przywoływani [do kraju – przyp. rec.], z czym pojadą? Zwalą się na kark rodzinom, by ich utrzymywały? Lepiej pozostać, nie stając się ciężarem nikomu”[4]).

A jednak niektórzy, tak jak autorka i jej mąż, starali się odnajdywać radość w aktywności, do której zostali zobligowani warunkami. Stąd znaczącą część wspomnień stanowią pełne uroku, barwne opowieści o zwierzętach, ich obyczajach i charakterach. Któż by przypuszczał, że owca czy krowa może stać się równie fascynującym obiektem obserwacji, że może mieć równie wyrazistą indywidualność, jak odwieczny przyjaciel człowieka – pies czy kot? To już nie tylko doświadczenia hodowlane – to przyczynek do zoopsychologii...

Poszczególne partie tekstu poukładała autorka trochę według chronologii, trochę według pewnych zagadnień tematycznych, po części pozostawiając je w formie luźnych notatek, bogatych w równoważniki zdań („Ogień. Czciciele ognia, wielbiciele płomienia”[5], „Zróżnicowanie. Odmienność charakteru”[6]), co jednak w żaden sposób nie zaburza ich czytelności. Młodszego czytelnika, nienawykłego do polszczyzny sprzed ponad pół wieku, mogą śmieszyć czy drażnić archaizmy słownikowe i składniowe („posiadający język angielski”[7], „produkta” i „prywacja”[8], „przysadkowata”[9]) – ale dla mnie to akurat też nie przeszkoda, w związku z czym lekturę uznałam za jak najbardziej trafiony wybór.



---
[1] Zofia Kossak, „Wspomnienia z Kornwalii 1947-1957”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 12-13.
[2] Tamże, s. 13.
[3] Tamże, s. 21-22.
[4] Tamże, s. 116-117.
[5] Tamże, s. 46.
[6] Tamże, s. 123.
[7] Tamże, s. 10.
[8] Tamże, s. 63.
[9] Tamże, s. 104.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1848
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: joanna11 22.05.2009 18:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Emigracyjny epizod był w ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo polecam. Kawałek bardzo ciekawej historii "zwykłego" życia niezwykłych ludzi. Napisana z humorem, naprawdę świetna pozycja. Polecam.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: