Dodany: 14.08.2008 17:28|Autor: varjus

Zakończenie wieńczące dzieło


Dziś skończyłem czytać… nie, czytać to nieodpowiednie słowo. Dziś skończyłem żyć zakończeniem epickiej trylogii Aleksandra Dumasa.

Prawdę powiedziawszy, obawiałem się tej powieści - i nie bierzcie mnie za paranoika bojącego się książek, którym w jego wyobraźni wyrastają ręce, nogi i paszczęka, którą kłapie i gryzie. Bałem się za nią zabrać z obawy, że nie sprosta moim oczekiwaniom, do których skłoniły mnie poprzednie części, a były one - i myślę, że nadal są - klasą samą dla siebie. Zdarzały się dni, kiedy przechodziłem obok półek z poukładanymi książkami i bałem się spojrzeć na te trzy tomiszcza, które łącznie mają ponad 1200 stron. Ale dosyć o moich podejściach, bo nie one są tu najważniejsze, choć i nie najmniej ważne. Bez nich nie przygotowałbym się na podróż pełną intryg, zarówno politycznych, jak i miłosnych, które spowodowały, że nie jeden raz zapomniałem o moich domowych obowiązkach.

Kilka pierwszych rozdziałów, które, swoją drogą, wprowadzają do całości wiele nowych postaci, było dla mnie wystarczającym zapewnieniem o nieutraconej lotności słowa pana Dumas. Znów mogłem stać się widzem - bo książek tego autora się nie czyta, to, co opisują, widzi się i czuje tak intensywnie, jakbyśmy tam byli – na powrót na moich oczach stanęły jak żywe: liczne zamki, w których co rusz odbywały się uczty z jeszcze liczniejszymi ludźmi dworu; pojedynki, na których brzęk stali i zapach prochu wdzierały się w uszy i w nozdrza, nie przysłaniając jednak całej akcji, która, wartka jak najbardziej rwący potok, przyspiesza ze strony na stronę; i oczywiście starania czterech bohaterów, aby jeszcze raz – tym razem niestety ostatni – obronić honor króla.

W przeciwieństwie do pierwszej części („Trzej muszkieterowie”) i kontynuując styl opisywania czwórki przyjaciół w części drugiej („W dwadzieścia lat później” ), Dumas w żaden sposób nie usprawiedliwia ich czynów, które często nie zasługują na miano honorowych. Mam wrażenie, że począwszy od pierwszej części trylogii, autor pisze dla coraz dojrzalszych czytelników, albo też sam staje się coraz bardziej dojrzałym pisarzem, który już nie pobłaża wykreowanym przez siebie bohaterom i stara się pokazać ciemniejsze strony ich natury. Pozostawia tym samym czytelnikowi możliwość oceniania ich samemu, nie dając przy tym żadnych wskazówek, która postać okaże się tą lepszą, a która gorszą. W książce nie ma również osób całkowicie złych ani dobrych, każdy kieruje się swoimi zasadami, które dopiero w przyszłości, tzn. pod koniec książki, okażą się słuszne bądź nie.

„Wicehrabia de Bragelonne” jest również powieścią najbardziej zróżnicowaną ze wszystkich części. W poprzednich dominowały opisy walk i politycznych spisków. Tym razem do tego wszystkiego – bo i tego nie mogło oczywiście zabraknąć – dołączyły miłosne intrygi, których wielowątkowość i liczba godne są romansu, ale romansu z najwyższej półki. W tej książce wszystkie wydarzenia z pozoru proste i zrozumiałe, po bliższym przyjrzeniu się im okazują się bardzo zawiłe. Ale to też oczywiście plus, bo jaka byłaby przyjemność z czytania powieści, w której wszystko jest dokładnie określone i jasne od początku do końca…

Teraz przyszła kolej na wady. Pierwszą z nich jest fakt, że Dumas czasami gubi się we własnych opisach, tzn. opisuje dwa razy tę samą scenę w inny sposób, burząc tym samym pierwsze o niej wyobrażenie, co jest lekko irytujące, choć nie odbiera przyjemności z całej lektury. Drugą sprawą jest popadanie momentami w przesadę w opisach niektórych scen lub postaci – tu na pierwszy plan wysuwa się Portos, najsilniejszy co prawda ze wszystkich muszkieterów, ale bez przesady… Biorąc pod uwagę, że jest to powieść osadzona w realiach XVII-wiecznej Francji, więc w czasach dobrze znanych historykom, jakoś nie pasuje mi umieszczenie w niej postaci o sile iście herkulesowej, która to postać miota lewarkiem do podnoszenia łodzi jak małą gałązką. Tyle o błędach, bo więcej rzucających się w oczy nie dostrzegłem, a te tu wymienione nie wpływają na wrażenia wyniesione z całości, która jest świetna i monumentalna.

W którymś rozdziale pada znane stwierdzenie, że „koniec wieńczy dzieło” – tak też jest i w przypadku tej książki, choć sama końcówka - pomimo tego, że najlepsza ze wszystkich trzech części - jest lekko niejasna.

Na zakończenie dodam, że niektórzy mogą się krzywić na niejednokrotnie dosyć niejasne motywy, które popychają głównych bohaterów do działania, ale nie można zapominać, że akcja powieści jest umieszczona ponad trzysta lat temu, a ludzie w tamtej epoce żyjący kierowali się odmiennymi wartościami niż przyjęte przez nas w dzisiejszych czasach.

Całość oceniam oczywiście pozytywnie i serdecznie polecam.



[Tekst umieściłem wcześniej na forum CarpeNoctem.pl]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3226
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Farary 28.08.2008 22:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś skończyłem czytać… n... | varjus
Co do Portosa, zgadzam się z tobą.

Dla mnie zbyt przypominał on poczciwego Obeliksa z kreskówek. Ta sama siła, dosyć niski poziom oleju w głowie i wielkie serce. Może nie byłoby w tym nic złego, ale jak już przed oczami mojej wyobraźni zagościł Obeliks, d'Artanian przy nim stawał się cwanym Asteriksem... To trochę psuło krajobraz solidnej powieści historycznej. Wygląda to jakby Dumas nie mógł zdecydować się na jedną konwencję.

Ale z drugiej strony, to Dumas sam tworzył te konwencje i u Sienkiewicza (który chętnie brał przykład z Dumasa)taki Longinus Podbipięta bawi, a już nie razi czytelnika.

Ostatnia część Dumasowskiej trylogii jest najbardziej dojrzała, szkoda że ma najmniej czytelników, bo nie każdy, kto zaczął czytać "Trzech muszkieterów" dotrze do niej przez dwa wcześniejsze opasłe tomiska. Ot, paradoks. A warto dać się wciągnąć!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: