Dodany: 09.07.2008 14:52|Autor: Homarska

Wszystko jest darem


Perelandra – druga planeta od Arbola, świat niepogwałconych praw moralnych, etycznie czysty, nieskalany. Powietrze jest tu rześkie, drzewa rodzą niewysłowione w smaku owoce, zwierzęta z ufnością łaszą się do nóg. A uczyniwszy Perelandrę pośród Głębin Niebios, Pan Bóg wysłał tam człowieka…

Godząc się na swój drugi lot międzyplanetarny, profesor Elwin Ransom, bohater powieści, nie zna celu misji na tę dziewiczą planetę. Ale, jak sam mówi: „Nigdy się nie wie, a w każdym razie nie wcześniej, zanim to się stanie, dlaczego właśnie ten, a nie inny człowiek zostaje wybrany, by spełnić określone zadanie”[1]. Prawdziwy cel podróży odsłaniać się będzie wraz z duchowym rozwojem bohatera. To on sam niezależnymi decyzjami nada ostateczny sens swojej obecności na Perelandrze. Zanim jednak jego posłannictwo się wypełni, zakosztuje w rajskim bogactwie i doświadczy słodyczy, których nasi prarodzice wyrzekli się przez swe nieposłuszeństwo. W trakcie rozmów z Zieloną Panią – pierwszą rezydentką planety – zrozumie paradoks, który legł u podstaw dramatu ludzkich dziejów, odkrywając, jak bardzo łatwo człowiekowi „posłać swą duszę za tym, czego się pragnęło, zamiast zwrócić ją ku dobru, które się otrzymało”[2].

W chwili, w której na planecie pojawi się wcielone Zło, Ransom nie będzie miał wątpliwości, że za wszelką cenę należy uchronić ten świat od upadku, a Zieloną Panią przestrzec przed zgubnymi skutkami sprzeniewierzenia się zakazowi Maleldila – stwórcy Wszechświata. Jak to jednak zrobić, kiedy w jej języku nie istnieją jeszcze pojęcia: „wróg”, „nienawiść”, „kłamstwo”, „podstęp”? Kiedy on będzie nad tym rozmyślać, Szatan nauczy ją wielu nowych słów, takich jak „twórczość” „intuicja”, „duchowość”, „kobiecość”, „powinność”, i to one – w zależności od potrzeby przejaskrawione lub pomniejszone, wykpione albo udramatyzowane – staną się najniebezpieczniejszą bronią w ręku Nieprzyjaciela. Ransom, nauczony ziemską historią, wie jednak dobrze, że pokusie zła ulega nie ten, przed kim zatajono prawdę, ale ten, kto zna ją niepełną, zawoalowaną. Początkowo więc podejmie się heroicznej próby obnażenia szatańskiej dialektyki, szybko jednak padnie w tym starciu wycieńczony i słusznie przekonany, że nie można dyskutować z ojcem kłamstwa. W sytuacji, gdy zawiodą retoryczne wysiłki, w poczuciu niewymownej samotności, półżywy ze zmęczenia pozna swe prawdziwe przeznaczenie, pozna siebie, nazwie się po imieniu: „Nie na darmo nazywasz się Ransom”[3] – powie sobie (Ransom, to po angielsku „okup”)…

Jak potoczą się losy Perelandry, oczywiście nie zdradzę. Niech się jednak czytelnik, który sięgnie po tę powieść, nie spodziewa zbeletryzowanej Księgi Rodzaju, choćby nie wiem jak łudzące podobieństwo zachodziło między książką C.S. Lewisa a pierwszymi rozdziałami Genesis. „Maleldil się nie powtarza. (…) Nic nie jest kopią czy modelem czegoś, co już było lub będzie”[4].

„Perelandra” to druga część trylogii międzyplanetarnej. Trylogii, którą możemy potraktować jako swoisty przypis C.S. Lewisa do chrześcijańskiej koncepcji dziejów. Konwencja science fiction służy tu jedynie jako pretekst do przemieszczenia bohatera w przestrzeni kosmicznej i w zasadzie od pierwszych stronic zepchnięta jest na margines.

Bo ta powieść to tak naprawdę traktat filozoficzno–teologiczny. Traktat o Bogu działającym z równą mocą w mikrokosmosie ludzkiej duszy, co makrokosmosie wszechświata. O Bogu, Którego wszystko jest pełne, Który swoją obecnością znaczy czas i przestrzeń, bez Którego nic się nie stało, co się stało. Trzeba przyznać, że jest to traktat logiczny i spójny, napisany językiem żywym i nieprzegadany. Traktat, w którym racjonalnie, punkt po punkcie C.S. Lewis udowadnia celowość wszelkiego stworzenia. To, co tak zachwyca wiernych czytelników autora narnijskich opowieści – analityczne, rzeczowe, pragmatyczne podejście do podstawowych prawd wiary chrześcijańskiej – znajduje w „Perelandrze” swój pełny wyraz.

Bez zbędnej czułostkowości i liryzmu autor ostatecznie objawia czytelnikowi najważniejszy z przymiotów Stwórcy – Jego miłość ogarniającą cały Kosmos, zrodzoną „nie z waszej potrzeby ani mojej zasługi, lecz z najczystszej, bezinteresownej szczodrości”[5].


_________

[1] C.S. Lewis, „Perelandra”, przeł. A. Polkowski, wyd. Pelikan, Warszawa 1990, s. 23.
[2] Tamże, s. 71.
[3] Tamże, s. 160.
[4] Tamże, s. 156–157.
[5] Tamże, s. 239.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2549
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: