Dodany: 26.06.2008 09:52|Autor: niuniol

bez tytułu


Pierwsze rozdziały książki poświęcone podbojowi Galii przez Cezara oraz powstaniu pod wodzą Wercyngetoryksa bardzo mi się podobały. Nie mogłem się doczekać opisu decydującego starcia pod Alezją. Niestety, trochę się rozczarowałem.

Jak na tak obszerny i obiecujący wstęp, opis walk pod Alezją jest zdecydowanie za mało szczegółowy. Przy tym ogólnym opisie trudno czytelnikowi wczuć się w atmosferę bitwy i zrozumieć jej dynamikę.
Zabrakło wielu ważnych informacji.

Przede wszystkim zabrakło szczegółowego opisu armii rzymskiej oblegającej Alezję, w tym jej liczebności. Gdzieś w tekście pojawia się wprawdzie liczba 50 000, ale przydałaby się bardziej szczegółowa analiza liczebności poszczególnych formacji.

Zabrakło solidnych map. Zamieszczona mapa walk pod Alezją pozostawia wiele do życzenia. Nie zawiera legendy; nie wiadomo zatem, co oznaczają symbole K oraz I występujące na mapie. Pola skośnie zakreskowane oznaczają chyba obozy rzymskie. Ale dlaczego jest ich siedem, skoro z tekstu książki wynika, że takich obozów było osiem?

Za mało czytelne są kierunki głównych działań. Przykładowo, opisując działania ofensywne Wercyngetoryska w decydującym dniu bitwy autor pisze, że Galowie zaatakowali Rzymian na równinie, a potem na stromym wzgórzu. Zapomniał jednak dopisać, o które wzgórze chodzi. Przecież Alezja otoczona była kilkoma wzgórzami. Chyba miał na myśli wzgórze Flavigny na południu, ale pewności nie mam. I dalej, opisując decydujący kontratak Rzymian na wzgórzu Mont Rea autor wskazał, że część Rzymian zaatakowała od tyłu, a druga część, pod osobistym dowództwem Cezara, z flanki. Nie wiadomo jednak, z której flanki. Szkoda. Przynajmniej ten kulminacyjny fragment bitwy warto było opisać szczegółowo. Albo chociaż zaznaczyć kierunki działań na mapie.

Nie został rozwinięty wątek 40 000 Mandubiów, którzy, wygnani z Alezji przez Wercyngetoryksa, znaleźli się w potrzasku pomiędzy pozycjami Rzymian i umocnieniami Alezji. Co się z nimi stało? Nie wierzę, że taka rzesza ludzi spokojnie umierała z głodu i pragnienia, nie próbując nawet walczyć o życie. Nie wiadomo też, jakie straty w bitwie pod Alezją ponieśli Rzymianie, a jakie Galowie.

A jeśli już mowa o liczbach, sądzę, że autor za mało krytycznie podszedł do liczb podawanych w źródłach. Jakoś trudno mi uwierzyć, że w 57 r. p.n.e. plemiona belgijskie wystawiły armię złożoną z 300 000 wojowników, a odsiecz galijska pod Alezją liczyła 250 000 ludzi (bez kilkudziesięciotysięcznej załogi Alezji)! Tak samo trudno mi uwierzyć, że w zdobytym Awarykum Rzymianie wymordowali 40 000 Galów. Cezar w swoich pamiętnikach i inni rzymscy dziejopisarze chyba przesadzali z tymi liczbami, a autorowi nie chciało się głębiej zastanowić nad ich wiarygodnością.

Listę zastrzeżeń mógłbym ciągnąć dalej, ale nie chcę nikogo zanudzić. Bitwa pod Alezją po prostu okazała się zbyt trudnym wyzwaniem dla autora. Nie znaczy to wcale, że książki Tomasza Romanowskiego nie warto czytać! Warto chociażby dlatego, że temat podboju Galii jest pasjonujący. Jestem pod dużym wrażeniem pomysłów Juliusza Cezara na prowadzenie wojny i bitwy. Zbudowanie floty okrętów dla pokonania plemion armoryckich, zimowa przeprawa przez góry Sewenny, szturm Awarykum w trakcie burzy czy wreszcie postawienie potężnych fortyfikacji wokół Alezji dowodzą, jak wiele może osiągnąć ambitny dowódca, który potrafi wznieść się ponad utarte schematy działania. Oczywiście pod warunkiem, że tak jak Cezar dysponuje kilkudziesięcioma tysiącami świetnie uzbrojonych, wyszkolonych i doświadczonych wojowników uwielbiających swego wodza.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1191
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: