Dodany: 06.06.2008 17:49|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

„Są tacy ludzie, co - wiecznie w drodze”[1]


Dość często zdarza mi się, że przeczytawszy nieznaną jeszcze rzecz danego twórcy, odczuwam potrzebę powtórnego przestudiowania jego biografii. Tym bardziej, gdy – jak Agnieszka Osiecka –jest to autor, który odegrał w kształtowaniu się moich upodobań literackich niepowszednią rolę. „Agnieszki” otwieram za każdym razem, gdy na półkach księgarskich znajdzie się kolejny wznowiony czy też stworzony de novo z pozostałych po poetce papierów wybór jej utworów; otwieram i przypominam sobie ten fragment jej życia, w którym dane teksty powstawały, i szukam czegoś, co pozwoli mi je lepiej zrozumieć. Nigdy nie mam dość czytania o tej intrygującej, niebanalnej kobiecie, legendzie warszawskiej bohemy, bóstwie tekściarzy, niedoścignionym ideale początkujących wierszokletek.

Autorka biografii zadała sobie ogromny trud zebrania dziesiątków tekstów źródłowych oraz wypowiedzi ludzi związanych z Osiecką i jej środowiskiem. Powstała z tego fascynująca książka, dzięki której mamy przed oczami postać żywą i barwną. A właściwie kilka postaci, bo „Agnieszek” było niemal tyle, ile perspektyw, z jakich można ją było postrzegać...

We wszystkich wypowiedziach przewija się jednak – otwarcie lub w podtekście – podkreślenie jej wyjątkowej osobowości, przysparzającej poetce licznych kłopotów z tworzeniem relacji międzyludzkich, ale zarazem sprawiającej, że była wolna bardziej niż ktokolwiek inny. Mało kto potrafi być tak beztroski, tak nieprzewidywalny, tak oderwany od codzienności (inna sprawa, że w ówczesnych realiach ekonomicznych było to chyba cokolwiek łatwiejsze...) – a czy można tyle i tak pisać, myśląc równocześnie o płaceniu podatków, wieszaniu prania, smażeniu kotletów? Nie można i dlatego trudno się dziwić, że obraz, jaki jawi nam się podczas lektury, nie jest portretem idealnej matki, żony, gospodyni domowej. Najwymowniejszym może tego dowodem jest szkolne wypracowanie dziewięcioletniej Agatki, wyraźnie odczuwającej skutki nieżyciowości swojej rodzicielki: „(…) Nie umie wcale gotować, tylko tak zwane budynie. Istotnie jest to woda. (…) Moja matka jest poetką, ale wolałabym, żeby była farmaceutką”[2]. Ale i sama Osiecka przyznawała: „Kobieta, żona, matka to nie jest dla mnie rym.(…) A może podskórnie brzydzę się domu (…). Wiecznie trzeba uciekać. Chcę uciekać na morze…”[3], równocześnie rozpaczliwie marząc o tym, żeby kochać i być kochaną, „by choć raz, choć jeszcze jeden raz umrzeć z miłości”[4]. Mimo woli przypominają się równie czy może nawet bardziej dramatyczne historie innych poetek, które nie potrafiły znieść konfrontacji swoich wyobrażeń o szalonej, romantycznej miłości z codziennością, w której miały odgrywać przede wszystkim rolę żony i pani domu: Sylvii Plath, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Tylko tej ostatniej było dane – na krótko – zaznać harmonii u boku któregoś z kolei mężczyzny; Plath nie zniosła rozpadu swego pierwszego i jedynego małżeństwa, Osiecka przez całe prawie życie zrywała kolejne związki albo była porzucana, i niewiele było chwil, gdy mogła powiedzieć, że jest szczęśliwa. Lecz, podobnie jak w przypadku wielu innych artystów - zwłaszcza poetów – zdaje się, że te osobiste niepowodzenia były wręcz niezbędnym gruntem, na którym jej twórcza pasja rosła obficiej i bogaciej.

Sposób, w jaki Turowska o tym pisze, jest bardzo wyważony. Jej praca nie należy ani do bezkrytycznych panegiryków, pomijających lub bagatelizujących wady bohatera, a wynoszących pod niebiosa jego zalety, ani też do skandalizujących opowieści, których twórcy sieją domysły niepoparte faktami i wydają się czerpać satysfakcję z „dokopania” portretowanej osobie nawet po śmierci. Taka próba balansowania gdzieś pośrodku między dwoma skrajnymi stylami pisarstwa biograficznego, dokonana przez mało wprawnego autora, często okazuje się płaska i nudna. Ale nie w tym przypadku. Turowska potrafiła wręcz perfekcyjnie połączyć wypowiedzi krewnych i znajomych poetki, cytaty z zachowanych dokumentów i własne komentarze – jak sama powiada w notce zamieszczonej na okładce, „słowem wyreżyserować spektakl z zapisanego życia”[5] – i z ogromnym wyczuciem zilustrować całość odpowiednimi fragmentami wierszy Osieckiej oraz mnóstwem fotografii. Efektem jest jedna z najlepszych biografii ludzi pióra, jakie zdarzyło mi się w życiu przeczytać.



---
[1] Agnieszka Osiecka, „Ludzie w drodze”, w: Zofia Turowska, „Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką”, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2000, s. 137.
[2] Tamże, s. 167.
[3] Tamże, s. 174.
[4] Agnieszka Osiecka, „Umrzeć z miłości”, w: Zofia Turowska, op. cit., s. 175.
[5] Zofia Turowska, op. cit., tekst z okładki.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2156
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: