Dodany: 14.05.2008 18:22|Autor: WBrzoskwinia

Detektyw za najwyższą cenę


W dziejach literatury kryminalnej (i nie tylko), gdy powstał bohater-detektyw, gdy odbiorcy go zaakceptowali, mogła za tym iść kontynuacja. Cykl powieści czy nowel, skoro już ruszył, kontynuowany był na zasadzie łańcucha: co jakiś czas dochodziło ogniwo, zatem w chwili tworzenia pierwszego, drugiego, trzeciego ogniwa autor ani nie przewidywał, ani nie zastanawiał się, co będzie w piątym, dziesiątym, dwudziestym, ani nawet, czy w ogóle będzie piąte, dziesiąte, dwudzieste ogniwo. Cykl przygód detektywa Erasta Pietrowicza Fandorina powstał jako cały łańcuch, zaplanowany, a może nawet napisany, od początku do końca. Mniej więcej w środku, w piątej jego części, „Walecie pikowym”, realizował autor konwencję komedii kryminalnej, zaś we wcześniejszych przewijały się komiczne motywy. Dlaczego akurat piąty tom jest komedią, i to bez jednego nawet trupa? No, może dlatego, że trup do komedii zdecydowanie nie pasuje. Ale przecież trup się czasem zdarza w komedii na kartkach i na ekranie, rzadko, ale nie wyjątkowo. Gdy się już zdarza, to jeden i na ogół jest w akcji zmarginalizowany, ale nie jest to ścisły wymóg, skoro kiedyś np. był „Trup w każdej szafie”... Chodzi jednak o co innego: „Walet pikowy” jest komedią bez krwi, ponieważ autor zamierzył dać czytelnikom oddech, rodzaj przerwy przed częścią szóstą cyklu.

Szósta część cyklu to „Dekorator”, kryminał, z którego lepiej zrezygnować, jeśli ma się choćby średnią wrażliwość albo średnią wyobraźnię, a i odporniejsi nie powinni jej czytać przy jedzeniu (hm, czytać przy jedzeniu to takie niekulturalne – ale z ręką na sercu: kto z nas nie czyta przy jedzeniu?). Parę razy chce się wyjść z miejsca zbrodni razem z Erastem Fandorinem i Anisijem Tulipanowem, żeby odetchnąć i powstrzymać mdłości. Zwłaszcza na początku, bo Akunin jak zwykle rozpoczyna powieść „mocnym otwarciem” wedle znanej reguły Hitchcocka (stosuje też od niej wyjątki), ale dalej nie jest wiele lepiej... Powieści tej zarzucić można epatowanie czytelnika okropnością, ale tylko wtedy, gdy się jej nie rozumie. Wydaje się nam bowiem, że autor-twórca świata przedstawionego włada nim na sposób boski, wszystko może, więc mógłby nam oszczędzić tego czy owego, mógłby przedstawić czy poprowadzić jakąś rzecz inaczej, np. łagodniej. Naprawdę zaś jest inaczej: gdy się raz stworzy świat powieściowy, potem już nie da się ingerować w konsekwencje wynikające z jego konstrukcji, gdyż powoduje to wewnętrzne niespójności, niewiarygodność, sztuczność rzeczywistości powieściowej – taka książka staje się po prostu zła. Autor zatem, unaoczniając ponure szczegóły, zrobił to, co musiał. „Cykl fandorinowski” tworzą bowiem zasadniczo kryminalne powieści historyczne. „Dekorator” powstał na przełomie XX/XXI wieku, ale na kanwie autentycznego wydarzenia historycznego: zbrodni Kuby Rozpruwacza. Kiedy w tej samej sprawie do akcji wkroczył Sherlock Holmes, Conan Doyle nie wdał się obrazowo w szczegóły, oszczędził wrażliwość czytelników, a to dlatego, że nie musiał: sprawa była wówczas świeża, czytelnik znał ją z gazet. Odbiorca dzisiejszy dzięki TV i amerykańskim filmom jest znacznie bardziej uodporniony na okrutne obrazy, więc tylko dokładnie w ten sposób, w jaki to zrobił, Akunin mógł osiągnąć cel: zgodnie z prawdą historyczną wytworzyć w dzisiejszym odbiorcy ten sam efekt, jaki na ówczesnej społeczności wywarły zbrodnie Kuby Rozpruwacza. Gdyby złagodził opisy, powieść straciłaby bardzo dużo na kluczowej wartości, znamionującej cały cykl: na wierności realiom epoki, bez której to wierności nie ma dobrej literatury historycznej.

Spotyka się jednak zdania w rodzaju: a cóż to za wierność, skoro angielskiego zbrodniarza z 1885 roku implantuje się do Rosji 1886 roku? Gdzie Londyn – a gdzie Moskwa? Sztuczne to, zrobione na siłę, tylko po to, żeby rosyjski detektyw mógł się zmierzyć z najsłynniejszą sprawą w dziejach kryminalistyki, dorównać swemu literackiemu wzorcowi i konkurentowi, Sherlockowi Holmesowi. A przecież każdy autor przewidziałby taki zarzut, więc cóż prostszego dla Akunina, gdyby – zamiast narażać się na zarzut niewiarygodności – po prostu wysłał swego bohatera do Londynu, by tam rozwiązywał sprawę? Fandorin angielski zna, w Londynie był w „Azazelu”, pierwszej części cyklu, później też, więc jakiż to problem... Czytelników, którzy stawiają ten zarzut, reprezentuje w powieści moskiewski oberpolicmajster: we wstępnej fazie sprawy lekceważąco wyraża się o możliwości przybycia angielskiego zbrodniarza do Rosji. Fandorin tłumaczy mu (czyli: Akunin tłumaczy nam), że zbrodnie Kuby miały miejsce w dołach społecznych Londynu, do których należy całe mnóstwo imigrantów, w tym i Rosjan. To historyczna prawda, więc wystarczy dla wiarygodnego uzasadnienia tego, co się oberpolicmajstrowi (i nam) wydaje sztuczne, naciągane itp. Wystarczy dla odbiorcy czytającego tę książkę jako kryminał, a odbiorcę czytającego ją jako powieść historyczną tym samym zdaniem Akunin odsyła do znacznie głębszej warstwy autentycznej rzeczywistości. Znamienne jest bowiem w tym cyklu powieściowym, że uwzględnia oba modele odbiorcy, więc historyczne realia nigdy nie stanowią tu tylko tła, sztafażu, pretekstu, lecz są potraktowane głębiej – a kompetencje Akunina na to pozwalają. To bowiem, że rzecz dzieje się w Rosji, ma związek z autentyczną sprawą Rozpruwacza. Fandorin w owej wstępnej fazie relacjonuje rzeczywiste ustalenia londyńskiej policji. Rzeczywiście w wyodrębnianiu podejrzanych kierowano się m.in. sposobem popełnienia zbrodni, świadczącym o znajomości anatomii i fachowości wykonywania cięć bardzo ostrym narzędziem (np. skalpelem), oczywiście na tle psychopatycznym – i właśnie w stronę środowiska medycznego poszło i tamto śledztwo, i śledztwo Fandorina. Medycy to zdecydowanie nie owe doły społeczne. Holmesa śledztwo zawiodło bardzo wysoko, zresztą w ścisłym związku z ówczesnymi podejrzeniami czytelników gazet: że sprawę zatuszowano, bo sprawca był grubą rybą. Lecz przecież chirurg to niejedyny zawód wymagający wiedzy anatomicznej i sprawności w posługiwaniu się bardzo ostrymi narzędziami. Londyńska policja oczywiście do tego doszła. W grupie podejrzanych, zawężonej ostatecznie do czterech osób, najbardziej prawdopodobnym przestępcą – bo jedynym, co do którego zaistniał dowód, a nie tylko poszlaki – był młody pracownik koszernej rzeźni, imigrant pochodzący z Lublina, czyli w owym czasie z Rosji. Wiedzący to czytelnik Akunina nie zastanawia się, czy trop zawiedzie Fandorina do rzeźni w Moskwie, tylko: kiedy? Oczywiście, że zawiedzie, ale Akunin przecież wie, że tacy czytelnicy wykryliby Kubę przed Fandorinem, od razu w chwili, kiedy pojawi się rzeźnik. Akunin zatem, choćby chciał, nie może pójść na łatwiznę, modelując swego bohatera-przestępcę w ścisłej zbieżności z postacią historyczną, niemniej luźną zbieżność poprowadzi konsekwentnie do samego końca.

Prócz nawiązania do autentyku jeszcze trzy kwestie z tej książki najbardziej warto zaznaczyć (a ile jeszcze prócz tych naj...). W klasycznej powieści detektywistycznej zamknięcie jest jednoznaczne moralnie. Detektyw wykrywa przestępcę, przestępca idzie pod sąd z gwarantowaną wizją szubienicy (albo gilotyny, albo bardzo długiego wyroku, a w każdym razie: odpowiednio do skali przestępstwa), względnie pada zabity przez detektywa w obronie własnej, względnie jest zmuszony popełnić samobójstwo; sprawa jest zawsze czysta, sukces pełny, a detektyw syt chwały i laurów może spocząć w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Tylko w amerykańskim czarnym kryminale bywa inaczej, ale nie za daleko od klasycznego rozwiązania. Nie u Akunina. Tu też są sukcesy, laury itd., też przestępca zostaje ukarany tak lub owak, ale zawsze jest jakaś druga strona medalu. A to trzeba działać przeciw organizacji popychającej świat naprzód ("Azazel"); a to zbrodniarz płaci głową, ale bardziej winnemu współuczestnikowi zbrodni nie da się tego udowodnić, więc posiedzi tylko parę latek („Lewiatan”); a to trzeba wybrać między obowiązkiem ukarania przestępcy (ale nie zbrodniarza) a obowiązkiem ochrony interesów państwa, skoro się jest jego urzędnikiem („Walet pikowy”) – a nie zapominajmy, co znaczyła dla Fandorina osoba, którą bomba rozerwała w „Azazelu”. W „Dekoratorze” cena za sukces jest chyba moralnie najwyższa w całej literaturze detektywistycznej.

Rzecz druga: jeden z dwóch torów narracji ma formę dziennika przestępcy. Możemy tu wniknąć w osobowość psychopatyczną (i ciekawe by było, co na temat autentyzmu miałby tu do powiedzenia psychopatolog).

A w końcu: są takie chwile w życiu czytelnika, że chciałoby się autora najzwyczajniej w świecie spuścić ze schodów. Bo niby wiemy, że literatura to fikcja, niby wiemy, że skoro autor raz stworzył świat, to już musi stosować się do jego reguł, itd. Ale jednak zawsze gdzieś w głębi mamy poczucie, że ta rzeczywistość jednak nie jest rzeczywistością papierową (chyba że mamy do czynienia z marną książką). Literaccy (filmowi) bohaterowie jakoś dla nas żyją realnie, mają coś z tej naszej „rzeczywistej” rzeczywistości. To samo coś każe płakać dziecku, gdy na ekranie biją bohatera, którego gra tatuś. Jesteśmy dojrzalsi, wiemy dobrze, że przecież aktora to naprawdę nie boli; wiemy, że gdy kogo zabiją w filmie, to po zakończeniu ujęcia on wstanie i pójdzie do domu; wiemy, że gdy kogo okaleczą w książce, ten ktoś przecież nigdy naprawdę nie żył. Mimo tego, kiedy Conan Doyle tak miał już dość swego bohatera, że Holmes zginął na dnie wodospadu Reichenbach, cała Brytania wyszła na ulice z żałobnymi opaskami na rękawach (no i potem Conan Doyle... ale nie uprzedzajmy czytelników). Co się chce zrobić Lemowi za to, co on zrobił z Pirxem i Tichym, szkoda mówić, bo za same myśli Fandorin mógłby nas zamknąć. Akunin już w „Gambicie tureckim” każe zginąć bohaterowi, do którego się miało szczerą sympatię od „Azazela”, choć nie był bez wad; no, drugoplanowy, więc raz można darować. Ale to nie jest raz. A już w „Dekoratorze” – no, to draństwo, a co gorsza, na tym wcale nie koniec. Bo Akunin właśnie bardzo dba o to, żeby tworzyć bohaterów takich niemodnych dzisiaj, sympatycznych, wartościowych, choć nie bez wad, i dba, żebyśmy się z nimi łatwo identyfikowali, po czym... Wiadomo oczywiście, że to nie dla hecy, że nie po to, żeby nas drażnić czy wkurzyć; wiadomo, że dobrą literaturę poznaje się m.in. po tym, że każda rzecz ma swoją funkcję – więc robi to, aby nam przekazać, że... Ale ta recenzja już od dawna zrobiła się za długa, prawda?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1871
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: