Dodany: 05.11.2004 15:34|Autor: Arienne

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Zaklęta wnęka
Duncan Dave

Tetralogia „Człowiek ze słowem” Dave’a Duncana


Początek mojej przygody z Dave’em Duncanem to jedno z niezrozumiałych zrządzeń losu, jakie targają naszymi żywotami. Pierwszy tom tetralogii „Człowiek ze słowem” trafił do mych rąk kilka lat temu – w dniu moich urodzin. Znalazł się tam przez przypadek. Otóż moja przyjaciółka, zwana pieszczotliwie Kurczakiem, postanowiła kupić mi książkę fantasy. Otworzywszy na „chybił trafił” pierwszą lepszą powieść (a była to właśnie ta, o której pragnę parę słów napisać), natrafiła na dwa słowa, które zadecydowały o wszystkim. Brzmiały one „Mały Kurczak”... I w ten właśnie sposób wszystko się zaczęło...

Pierwszy tom tetralogii nosi tytuł „Zaklęta wnęka” („Magic casement”). Okładka jest ładnym, chwytającym za serce układem obrazków, w których centrum znajduje się ilustracja adekwatna (przynajmniej w założeniu) do treści tomu, obrzeża stanowią natomiast podobizny ras występujących w książce (a jest tam ich istne zatrzęsienie). Podobny układ graficzny okładki zdobi pozostałe tomy: drugi – „Kraje baśni zatracone” („Faery lands sorlorn”), trzeci – „Groźne wiry morza” („Perilous seas”) oraz czwarty – „Król i prostak” („Emperor and Clawn”). Wszystkie części zostały wydane w polskim tłumaczeniu w roku 2002 przez wydawnictwo MAG.

Powyższe tytuły zdają się nie mieć ze sobą powiązania, a jednak... Tuż po odchyleniu okładki napotykamy fragment wiersza autorstwa Keatsa - „Oda do słowika”. O dziwo - odnaleźć w nim można i króla, i prostaka, i zaklęte wnęki, i groźne wiry morza, i zatracone kraje baśni... Utwór jest swoistym mottem powieści i (co mogę stwierdzić dopiero teraz, mając za sobą wszystkie cztery tomy) świetnie do niej pasuje. „Oda do słowika” nie jest jedynym wierszem wplecionym w treść książki. Pod koniec każdego rozdziału (a takich rozdziałów jest tu sporo) widnieją fragmenty różnorodnych utworów lirycznych oraz dramatycznych, które pięknie podsumowują właśnie przeczytany kawałek powieści.

Tetralogii Duncana nie można jednak uznać za pożywkę dla lubujących się w poezji fantastów (raczej tylko podwieczorek lub przystawkę), bowiem zdecydowanie przeważa tu proza. W sumie liczy ona około 2000 stron (nie drżyjcie, bojący się ciężaru oczekujących na odwrócenie kartek, gdyż pochłania się je niezwykle szybko i smakowicie) podzielonych na rozdziały, a te dzielą się na jeszcze mniejsze rozdzialiki. Sposób pisania autora jest jasny i przejrzysty (w odróżnieniu od treści). W miarę potrzeby Duncan pobudza czytelnika do strachu, śmiechu, wzgardy, radości czy zachwytu. Manipuluje ludzką psychiką, stosując do tego prostotę wypowiedzi, niczym (pozwolę sobie zacytować Heraklita) „dziecko igrające kostkami”. Ponadto jasny przekaz słowny jest tylko perfidnie utkaną zasłonką dla ukrycia coraz bardziej zagmatwanej fabuły. Treść powieści przypomina mi ogromną pajęczynę: za każdym razem, gdy uda nam się odkleić jedną stopę i wyjaśnić pewne wątpliwości, przykleja się druga, a nowych wątpliwości jest dwa razy więcej. Za chwilę postaram się pokrótce przedstawić ową zagmatwaną fabułę (która z początku jest myląco przejrzysta), najpierw jednak pragnę zająć się postaciami.

Główną bohaterką powieści jest niewątpliwie piękna (choć, według mojej opinii, piękna w sposób szablonowy) królewna Inosolan (dla przyjaciół Inos). Jest córką umierającego króla maleńkiego, zimnego i całkowicie zapomnianego przez świat królestwa – Krasnegaru. Jest nadzwyczaj roztrzepaną i lekkomyślną osóbką, ale odwagi jej nie brakuje. Ma spore problemy z lokowaniem własnych uczuć. Osobiście spotkała Bogów.

Postać numer dwa to chłopiec stajenny o niewybaczalnie prostym imieniu Rap. Jest rasowym mieszańcem (jotnar i faun), a jego wygląd doskonale pasuje do wykonywanej przezeń pracy (czyt.: Rap nie jest zbyt piękny). Ma wrodzony dar dalekowidzenia. Potrafi także panować nad zwierzętami. Charakteryzuje go skłonność do popadania w tarapaty, oddanie królewnie Inosolan oraz ciągłe wikłanie się w sprawy magii.

Numer trzy to ciotka Inos – poważna (choć nie zawsze) i porządna (a i to z wyjątkami) starsza pani, księżna Kadolan. Wydaje się niewiele znaczącą osobistością, jednak w rzeczywistości jest kimś bardzo ważnym, komu dane jest nie tylko swatać młode królewiątka i popijać herbatkę w gronie gadatliwych matron.

Na kolejnej pozycji umieszczę wspomnianego powyżej (i winnego przeczytania przeze mnie całej tetralogii) Małego Kurczaka. To zielony, niski i brudny goblin, zamieszkujący lasy w okolicach Krasnegaru. Jest słabo rozwinięty pod względem intelektualnym, natomiast jego wytrzymałość nie pozostawia nic do życzenia. Jego jedynym życzeniem jest zabić Rapa przy zastosowaniu okrutnych i długotrwałych tortur, jednakże nie może tego uczynić, gdyż na każdym kroku przeszkadza temu wola autora.

Numer pięć jest moim ulubionym bohaterem, a raczej bohaterami. Postać, o której mowa, jest bowiem pięcioma osobami zamkniętymi w jednym ciele, zmienianym według zapotrzebowania, za sprawą klątwy, której zaczarowani panowie za wszelką cenę chcą się pozbyć. Nie będę podawać imion owych tajemniczych jegomościów, gdyż odkrycie ich sekretu jest jednym z kamieni milowych, które mijają dzielni czytelnicy. Mogę rzec jedynie, że opisywana piątka jest nadzwyczaj cwana i sprytnie wykorzystuje swoje możliwości.

Pozycja szósta to – także bardzo sympatyczny – sułtan Azak, czerwonooki dżinn, władca pustynnego Arakkaranu, zatwardziały szowinista dotknięty dziwną klątwą (choć zupełnie odmienną od tej z numeru piątego). Otóż nie wolno mu tknąć żadnej kobiety, gdyż poparzy ją sam jego dotyk. Za sprawą nieszczęśliwego zbiegu okoliczności Azak zakochuje się na zabój w ponętnej Inosolan i jest gotów uczynić dla niej wszystko.

W punkcie siódmym umieszczę czterech opiekunów – perfidnych czarodziei strzegących (przynajmniej w założeniu) czterech stron świat. I tak zimnej, zaludnionej przez goblinów i jotuńskich piratów północy pilnuje goblinia i bardzo stara czarodziejka Jasna Woda; wschód nadzoruje Olybino – imp opiekujący się armią imperatora; południe to Lith’rian – złotoskóry elf, który ceni subiektywnie ujęte piękno, a jego prerogatywą są smoki; i wreszcie zachód – młody i strasznie podejrzliwy krasnolud Zinixo, który odpowiada za pogodę i, jak nietrudno się domyślić, nie cierpi Lith’riana. Opiekunowie są różni, ale mają co najmniej jedną wspólną cechę – uwielbiają utrudniać życie głównym bohaterom.

Naturalnie wymienieni powyżej są tylko nielicznymi spośród całej rzeszy postaci przedstawionych w powieści. Oprócz nich są między innymi dzielny marynarz Gathmor, cwana sułtanka Rasha, sam Bogowie (to nie błąd językowy! Bogowie u Dave’a Duncana są „obuliczbowi” – zarówno pojedynczy, jak i mnodzy), król Holindarn, imperator Emshandar, mała baśnióweczka, trochę magów, trochę smoków... Ciężko byłoby wymienić wszystkich. Należą oni do niezliczonej rzeszy ras, z których dwie główne to jotnarowie (wysocy, silni i dzicy) oraz impowie (mali, pulchni i cwani). Są tu też dżinnowie, smoki, gnomy, gobliny, Lud Morza (syreny), baśniowcy, faunowie, elfy, krasnoludy... Doprawdy – istne zatrzęsienie. A jednak – w odróżnieniu od powieści, w których bywa, że bohaterów jest zdecydowanie za dużo w odniesieniu do treści – czytelnik nie gubi się w ich zgrai, orientując się, kto jest kim i dlaczego jest właśnie tam, gdzie jest (choć to zagadnienie nie zawsze jest tak proste, zważywszy na zawiłość fabuły). Z taką masą interesująco zarysowanych postaci nie sposób się nudzić. Ba! Raczej nikłe są szanse, by autor pozwolił nam choć na jedno ziewnięcie, jako że jego powieść pełna jest niespodziewanych zwrotów akcji i niesamowitych wydarzeń.

Pozwolę sobie opisać w kilku słowach treść tetralogii, jednak – od razu uprzedzam – będzie to zaledwie blady zarys tego, co odnaleźć można w książce.

Wszystko zaczyna się w wymienionym powyżej Krasnegarze – zapyziałym, mroźnym królestwie, w którym wszystko idzie jak w zegarku, dopóki nie umiera król Holindarn, pozostawiając po sobie niesforną córkę, której – naturalnie – nikt nie chce widzieć na tronie. Tym bardziej, że jest niezamężna... A Inosolan bynajmniej nie spieszy się ze ślubem, jako że otrzymała bardzo wyraźne polecenie od Bogów, brzmiące mniej więcej tak: „Zaufaj miłości”. Wątek powiązany z Inos to przede wszystkim jej usilne poszukiwania tego wybranego (czy jest nim elegancki i wpadający w oko Andor? Czy może silny i zakochany w niej na zabój Azak? A może jeszcze ktoś inny?...), a także bezowocne usiłowania mające na celu odzyskanie królestwa, które – pozostawione samo sobie – jest nękane przez wściekłą impijską armię, a później przez równie, jeśli nie bardziej, wściekłych jotuńskich piratów.

Niemały wpływ na akcję mają też przesympatyczni goblinowie, w których zgubne towarzystwo wpada nieszczęsny Rap. Zostaje skazany na próbę (niemal) niemożliwą do wykonania, po czym dostaje w prezencie parę uroczych tatuaży wokół oczu oraz... Małego Kurczaka.

Po tych wydarzeniach Inos spotyka się z Rapem w Krasnegarze, gdzie oboje przeskakują przez pewną zaklętą wnękę i trafiają do różnych stron świata. W rezultacie przyszła królowa przez trzy tomy próbuje wrócić do domu, a jej chłopiec stajenny wytrwale szuka swej damy.
Proste? To tylko ułuda, bowiem nasi bohaterowie przeżywają (naturalnie w ramach swych dążeń) mnóstwo zdumiewających przygód. Są na pustyni i w górach, przemierzają dzikie otchłanie mórz, odwiedzają cudowne i mniej cudowne miasta, spotykają się z masą różnych czarodziei, walczą z piratami i... zdobywają magiczne słowa. Cóż to takiego? Już tłumaczę. Po świecie wykreowanym przez Duncana krążą zaczarowane słowa (stąd tytuł tetralogii – „Człowiek ze słowem”). Jedno z nich pozwala rozwinąć w posiadaczu jego zdolność przyrodzoną do perfekcji (geniusz), dwa – umożliwiają wyuczenie się wszystkich ziemskich umiejętności (adept), trzy – czynią maga, którego charakteryzuje magia krótkotrwała, i wreszcie cztery – liczba słów potrzebna, aby zostać wspaniałym czarodziejem, który może prawie wszystko, ale kosztem tego gubi gdzieś swój skrawek człowieczeństwa. Natomiast pięć... hmmm... tego wam nie zdradzę. Sami odkryjcie tę słodką tajemnicę.

Cóż mogę jeszcze rzec? Tetralogia Dave’a Duncana to świetna rozrywka dobra dla każdego, kto lubi zawikłane sytuacje oraz romantyczne uniesienia (jakich dostarcza nam głównie ostatni tom) przykryte mgiełką humoru i kroplami brutalności. To jedna z najbardziej lekkostrawnych i przyjemnych pozycji na mojej półce z książkami i pragnę polecić ją wszystkim, dla których coś, co nie jest klasyką (a tej powieści do klasyki jest daleko) także jest warte przeczytania. Uprzedzam jednak z góry, że wydanie jest kiepskie pod względem językowym (przede wszystkim mowa tu o „Królu i prostaku” – części czwartej). Czytając książkę, miałam wrażenie, iż jest ona zupełnie pozbawiona korekty (średnio dwa błędy drukarskie na stronie). Faktem jest, że takie zaniedbanie zupełnie psuje efekt. No cóż, pozostaje mieć nadzieję na drugie, bardziej dopracowane wydanie.

Pragnąc zakończyć niniejszą pracę, pozwolę sobie na zacytowanie ostatniego z wierszy wplecionych w treść omawianej powieści:

Sztuka skończona; kurtyna opada,
I na suflera budkę wolno spływa:
Zastyga aktor, wzrokiem rzędy bada,
Żegna się z widzem, od roli odrywa.
Trudne to słowa, niewdzięczne zadanie...
(Thackeray – The End of the Play
Przełożył Łukasz Nicpan)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6080
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: allisya 11.11.2004 00:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Początek mojej przygody z... | Arienne
Niezłe podsumowanie rzeczywiście trudnego do podsumowania cyklu :-)
Drobna uwaga: tetralogia "Człowiek ze słowem" ukazała się już wcześniej w latach 1995-1997 nakładem wydawnictwa Alfa-Wero bodajże i w nieco innej szacie graficznej niż poźniejsze wydanie MAG (za to w tym samym tłumaczeniu). Niestety, błędy drukarskie były również, i to także przede wszystkim w czwartym tomie. Zastanawiające...
Użytkownik: joasia 12.11.2004 03:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Niezłe podsumowanie rzecz... | allisya
Ja czytając wydanie MAGa miałam wrazenie że oko ludzkie tego przed rzuceniem do księgarń nie oglądało. Obróbka tekstu musiała wygląda tak: wrzucamy stare wydanie/szczotki na skaner, zapuszczamy OCR, potem spellchecker i wio. Inaczej nie pojawiałyby się typowe dla takiego procesu błędy (przykładowy, nie pamiętam czy ten akurat był: zamiana 'ri' na 'n') tudzież zamienienie słowa "Opalowy" na ... *Opałowy*. Chyba w całej ksiażce. W ten sposób otrzymaliśmy Opałowy Pałac i Opałowy Tron... :>
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: