Dodany: 09.02.2014 15:07|Autor: AnnRK

Książka: Wściekły pies
Ziółkowski Robert

1 osoba poleca ten tekst.

Nagonka na policjanta, czyli kryminalny Poznań


Można być szanowanym policjantem. Nazywać się Sebastian Zimny, mieć ksywę "Kosa", stopień nadkomisarza. Jeździć służbową "kijanką" z włączonym "wyjcem", machać co jakiś czas ludziom przed oczami "szmatą" wzbudzając, w zależności od tego, jacy to ludzie, strach, respekt, niechęć, politowanie lub agresję.

Można chcieć dobrze, próbując wykorzystać zaskakującą okazję schwytania przestępcy na gorącym uczynku. I to przestępcy nie byle jakiego, bo ściganego od dwóch lat, niestety bezskutecznie. "Szefował grupie zajmującej się wszystkim, co przynosiło siano. Od przemytu papierosów z Ukrainy i Białorusi, przez narkotyki, handel żywym towarem, po oszustwa skarbowe. Miał szerokie kontakty w Niemczech, Wielkiej Brytanii oraz na wschodzie Europy. Jojo był jednym z nietykalnych. Znających zarówno zwykłych meneli, jak i senatorów Rzeczypospolitej. Jedni i drudzy siedzieli w jego zawsze hojnej kieszeni"[1]. Raz poślizgnęła mu się noga, gdy jego "chłopcy" lekko się zagalopowali, wykonując polecenie rozprawienia się z konkurencją (choć spalenie tira wraz z kierowcami było chyba dość skutecznym posunięciem). "Tak czy inaczej, Joja oskarżono o kierowanie i zlecenie tego zabójstwa"[2]. Gangster, tzn. biznesmen, zdołał się jednak rozpłynąć w powietrzu.

I oto nagle nadkomisarz Sebastian Zimny stanął przed szansą zatrzymania Joja! Jak mógłby się oprzeć takiej okazji? Nic jednak nie potoczyło się tak, jak powinno. Czas naglił, a wsparcie nie przyjeżdżało. Kosa ruszył do akcji. Strzał, zapach spalonego kordytu, ciało postrzelonego ogarniane to zimną, to gorącą falą. W końcu ból. Rwący, szczypiący. Nie, to nie Zimny został ranny, a człowiek, który towarzyszył poszukiwanemu gangsterowi. Sebastian w tym czasie leżał nieprzytomny. Po Joju ślad zaginął.

Później było już tylko gorzej. Rany okazały się śmiertelne, a o ich spowodowanie oskarżono nadkomisarza.

Można więc chcieć dobrze, ale niechcący w kilka sekund do problemów rodzinnych dorzucić sobie perspektywę złamanej kariery i piętno mordercy.

Odsuniętego od obowiązków Zimnego pewnie w końcu szlag by trafił z nudów (łowienie ryb może i jest wyciszającym zajęciem, ale Sebastian nijak nie wygląda na faceta, który mógłby w ten sposób spędzić resztę życia), gdyby nie to, że nie on jeden ma problemy. Eksżona, z którą dopiero po rozwodzie znalazł wspólny język i dwie nastoletnie córki o niekoniecznie anielskim usposobieniu i grzecznym sposobie życia to jedno z dodatkowych zmartwień. Są też cudze dramaty, jak choćby tajemnicze zniknięcie córki Chrupkowego Barona. Niech was nie zmyli sympatyczna ksywka. Bogaty biznesmen w niczym nie przypomina kojarzącego się z nim poczciwego Ciasteczkowego Potwora. Facet sprawuje rządy twardą ręką, choć, jak się okaże - ani pieniądze, ani władza, ani znajomości nie uchronią jego córki przed niebezpieczeństwem.

Wydawałoby się, że zdradziłam Wam wiele, ale cóż... to tylko pozory. "Wściekły pies" Roberta Ziółkowskiego jest kalejdoskopem zdarzeń, od których może się zakręcić w głowie. Sebastian Zimny wpakował się w kłopoty, a gdy wydaje się, że gorzej być nie może, pakuje się w kolejne. Walczy więc o oczyszczenie własnego imienia (fakt, że mordercę widzą w nim niemal wszyscy, jest lekko dołujący), a w wolnych chwilach, których nagle zrobiło się sporo, prowadzi poszukiwania zaginionej nastolatki.

Robert Ziółkowski przez kilkanaście lat służył w policji, w tym w Zespole Poszukiwań Celowych, do którego należy także powieściowy Kosa. Zespół ten tropi najgorszych bandytów - zabójców, gangsterów, zajmuje się uprowadzeniami, aktami terroryzmu, rozbojami z użyciem broni palnej itp. Ponadto autor dobrze zna Poznań, w którym umieścił akcję powieści, a i wykreowanie wiarygodnych postaci wyszło mu nieźle (sam przyznał, że są zlepkami cech znanych mu osób). O zachowanie realiów możemy więc być spokojni. On wie, o czym pisze, co czyni tę powieść nieco przerażającą. Choć nie ma w niej opisów rzucających w czytelnika krwią i flakami, podskórnie wyczuwa się ogromne napięcie, a kilka scen nie nadaje się do czytania przy obiedzie. "Wściekły pies" jest pełen paskudnych intryg, w których biorą udział nie tylko przestępcy, ale także przedstawiciele policji czy prokuratury. Zginął człowiek i ktoś musi za to odpowiedzieć. Jeśli winny sam się nie znajdzie, to się go wyciągnie z kapelusza. Byle społeczeństwo mogło cieszyć się (fałszywym) poczuciem bezpieczeństwa. A czy winny jest winny, czy niewinny? Och, kto by tam zwracał uwagę na drobiazgi?!

"Wiedział, że jest niewinny, wiedział również, jak można załatwić policjanta. Wystarczyło pomówienie, poparte dowodami wyssanymi z palca, a prokurator zacierał ręce. Nie było lepszej sprawy do zrobienia wyniku niż podejrzany o pobicie lub korupcję gliniarz. A co dopiero oskarżony o zabójstwo. Ta myśl go rozgorączkowała, przywołując szybsze bicie serca. Uświadomił sobie, że jeśli ugotują go w tej sprawie, może dostać dożywocie"[3].

Powieść Ziółkowskiego, choć przede wszystkim jest rasowym kryminałem, opiera się nie tyle na ciągu zdarzeń zawieszonych między strzelaniną z 23 lutego a trzymającym w napięciu finałem, co na przemianie bohatera, który w tym całym chaosie, między obrywaniem po ryju a skradaniem się po lasach, ma czas na przemyślenie sobie kilku spraw, przeanalizowanie własnego życia. Sebastian Zimny z epilogu jest już innym facetem niż na początku. Tymczasem obserwujemy świat twardych facetów zahartowanych służbą w policji i wojsku, gangsterów zdolnych do wszystkiego i karierowiczów, którzy niekiedy nie ustępują im w bezwzględności. Na zmiany przyjdzie jeszcze czas.

Ekspolicjant prowadzi nas po Wielkopolsce, pokazując jej mroczne strony. Ulice Poznania przestają wyglądać niewinnie, a spacer do lasu na grzyby wywołuje dreszcze. "Wściekły pies" odkrywa więcej niepokojących sekretów, obnażając wady systemu, który z założenia ma chronić obywateli, a często chroni jedynie sam siebie. Nie brak tu takich, których zaślepia myśl o karierze, ale gdy zrobi się naprawdę nieprzyjemne, Ziółkowski zabierze nas do niewielkiego komisariatu na prowincji, gdzie przedstawiciele porządku radzą sobie własnymi sposobami. Kontrast jest niesamowity, a my wracamy stamtąd z lekkim uśmiechem na ustach. W tej całej mrocznej historii nie zabrakło bowiem zabawnych scen, niekiedy również niezwykle trafne nazwiska bohaterów podnoszą nam kąciki ust do góry. Tworząc fabułę, autor niejednokrotnie nawiązuje do rzeczywistych zdarzeń, ukrywając je mniej lub bardziej pod płaszczem aluzji i fikcyjnych nazw, co czyni jego kryminał mocniej osadzonym w rzeczywistości.

Przyczepić się mogę właściwie tylko do jednego fragmentu - na końcu, gdy Kosa wywala kawę na ławę i wygłasza nieco zbyt górnolotną przemowę. Myślę, że nawet średnio uważny czytelnik dostrzeże zmiany, jakie zaszły w bohaterze i takie podsumowanie wydaje mi się zbędne.

"Wściekły pies" kończy się tak, że można mieć nadzieję na kontynuację. I ja na nią liczę, ciekawa, jak dalej potoczą się losy Sebastiana. A później... cóż... pewnie przeprowadzę się do nieco bardziej bezpiecznego miasta.


---
[1] Robert Ziółkowski, "Wściekły pies", wyd. Zysk i S-ka, 2013, s. 23.
[2] Tamże, s. 23-24.
[3] Tamże, s. 100.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1644
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Sylwia_ 12.03.2014 10:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Można być szanowanym poli... | AnnRK
Burzysz moją wizję literackiego świata. ;) Czytałam recenzję, która niszczy "Wściekłego psa", że to niby tragiczne, słabe, i w ogóle amatorskie, pełne długachnych opisów postaci. I jak nic ten dysonans poznawczy muszę teraz wyjaśnić czytając książkę.

Fajna recenzja, dobrze się czytało.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: