Dodany: 02.02.2014 12:54|Autor: AnnRK

Przez śnieg i lód ku lepszej przyszłości


"- Wiem kim chciałabym być z zawodu.
- Jesteś przecież aktorką.
- Ale chciałabym być przewodniczką górską.
- W takim razie tu, w Nadrenii, na pewno szybko znajdziesz pracę.
- Nie tutaj. W Himalajach. Będę towarzyszyć tybetańskim dzieciom w ich ucieczce"[1].

Taki pomysł, a może kaprys, wpadł do głowy Marii Blumencron. Skacząc po kanałach telewizyjnych, natrafiła na temat, który ją zainteresował, ucieczkę tybetańskich dzieci przez Himalaje do Indii. Reportaż był niezwykle dramatyczny. Pewien alpinista, przemierzając obszar znajdujący się na granicy Tybetu i Nepalu, natrafił na zwłoki tybetańskich dzieci. Dziewczynka mogła mieć najwyżej dziesięć lat, chłopiec nawet mniej. Zmęczone, pozbawione rodzicielskiej opieki, zamarzły w czasie wędrówki.

Maria Blumencron nie została przewodniczką górską, ale opowiedziała historię pewnej ucieczki, "Ucieczki przez Himalaje".

Gdy spojrzeć na zamieszczone w książce fotografie, gdy przyjrzeć się tym czy jakimkolwiek innym dziecięcym twarzom, trudno pojąć, że można własną pociechę skazać na morderczy marsz przez najwyższe góry świata. Co popycha rodziców do podjęcia tak drastycznych kroków?

"Jest tak wiele różnych powodów, dla których tybetańskie matki powierzają swoje dzieci przewodnikom (...). Często są to względy finansowe. Przede wszystkim, w daleko położonych regionach Tybetu panuje straszna bieda. A na domiar złego, ci ubodzy ludzie muszą płacić Chińczykom absurdalne i bardzo wysokie podatki: od skór za bydło, od wełny, opłaty pastwiskowe za trawę, którą żywią się zwierzęta, podatki od wody, od gruntów, od ludzi - od głowy w każdej rodzinie! (...) Dalej, nie można mieć więcej niż dwoje. Jeśli tybetańska kobieta urodzi więcej niż dwoje, musi płacić wysokie kary"[2].

Obecność Chińczyków w Tybecie to prawdziwy problem. Chcą kontrolować wszystko, od polityki rodzinnej po szkolnictwo, podatki czy religię. Wielu rodziców nie stać na to, by posyłać do szkoły swoje dzieci, a nawet jeśli, to od drugiej klasy nauka odbywa się wyłącznie po chińsku, co skutecznie uniemożliwia śledzenie lekcji większości tybetańskich uczniów. W szkole mali Tybetańczycy są przedmiotem szykan. Chińscy koledzy i koleżanki ich nie oszczędzają. Brak wykształcenia przekłada się na brak możliwości znalezienia pracy. Wiele dzieci chodzi głodnych, w lichych ubraniach. Jaka czeka je przyszłość?

Tybetańczycy to dumny naród, nie uginają się pod naporem chińskiej manii wielkości i przemocy, ale ich życie najczęściej przypomina wegetację bez perspektyw. Decyzja wysłania dzieci do Indii, gdzie mają szansę zdobyć wykształcenie, nie przychodzi łatwo, czasami wydaje się jednak jedyną słuszną. Zawsze to jedna osoba mniej do wykarmienia oraz szansa na lepsze życie dla kolejnych pokoleń, bez głodu, chłodu i prześladowań, na ukończenie szkoły, zdobycie zawodu. W końcu, któregoś dnia, gdy Tybet odzyska niepodległość, przydadzą się fachowcy z różnych dziedzin, by pomóc w postawieniu kraju na nogi...

Historie małych bohaterów są równie poruszające co przygnębiające.

Tamding jest "tym trzecim", ma dwóch starszych braci i nieustające poczucie winy. Gdyby nie on, rodzinie żyłoby się przecież dużo lżej...
Chime i Dolker są siostrami. Rodzina ledwo wiąże koniec z końcem. Ojciec, dziwkarz i hazardzista, jest raczej skłonny ukraść oszczędności żony, niż coś do nich dołożyć.
Są jeszcze: piętnastoletni Lobsang, dziesięcioletnia Lhakpa, ośmioletni Dhondub. Są inni.
Mała Pema ma siedem lat i agresywnego ojca. Ułamek sekundy. Dziewczynka potyka się i wylewa na leżącego mężczyznę gorącą herbatę. Furia to mało powiedziane. Córka leży przewrócona na ziemię. Mężczyzna "skacze do góry, a Mała Pema w natychmiastowym odruchu turla się na bok, pod łóżko. Jednak niedostatecznie szybko - jej nogi wystają na zewnątrz. Całym swoim ciężarem ojciec zwala się na dziecko. Trzask... Niewyobrażalny ból w lewej nodze"[3]. Nie napiszę, co zrobiłabym temu panu, bo na to z pewnością jest paragraf. Wierzę, że zrozumiecie mnie bez słów.

Dzieciaki żegnają się z bliskimi (może na jakiś czas, najpewniej na zawsze) i pod opieką przewodnika ruszają w stronę Indii. Warunki, z jakimi przyjdzie im się zmierzyć, złamałyby niejednego dorosłego. Serce wyrywa się z tęsknoty, zimno przeszywa na wskroś, ciało błaga o choćby chwilę odpoczynku. Walczą ze śniegiem, lodem, chłodem, głodem, bólem, samotnością, chorobą wysokościową, zmęczeniem, odwodnieniem, odmrożeniami, burzami śnieżnymi, śnieżną ślepotą. To przecież jeszcze dzieci! Ich polscy rówieśnicy oglądają w tym czasie bajki, chodzą do szkoły, narzekają na mamę, która każe wyłączyć komputer i iść umyć zęby, podczas gdy gra wciąga tak mocno, że perspektywa jej przerwania zdaje się końcem świata.

"Ucieczka przez Himalaje" nie może nie poruszyć, jest prawdziwa, przejmująca, a jej głównymi bohaterami są dzieci. Blumencron postanowiła opowiedzieć ich historię i chwała jej za to. Problem jest poważny i trzeba o nim nie tylko pisać, ale nawet krzyczeć. Mam jednak pretensje do wydawcy, który na okładce zamieszcza taki oto tekst: "Maria Blumencron towarzyszyła sześciorgu dzieciom w ich ucieczce"[4]. Dla mnie towarzyszyć znaczy: być tuż obok - w tym wypadku nie duchowo, a fizycznie. Klaus Brinkbäumer towarzyszył byłemu uchodźcy z Ghany w podróży przez Afrykę. Jego celem było napisanie książki o niebezpieczeństwach czyhających na emigracji. Odbył tę wyprawę, a całą historię opisał w świetnej "Afrykańskiej odysei". Maria Blumencron wysłuchała opowieści dzieci, wyszła im naprzeciw ("Jeśli mamy pokazać światu los Tybetu, potrzebujemy do tego dzieci! Jak lepiej przybliżyć ludziom na Zachodzie nędzę tybetańskiego narodu, jeśli nie przez fakt, że rodzice są gotowi posłać swoje pociechy na taką wędrówkę?"[5]), nakręciła reportaż, napisała ciekawą, poruszającą książkę, założyła stowarzyszenie Shelter 108, pomaga małym Tybetańczykom jak może. Może towarzyszy im teraz, ale nie dzieliła z nimi trudów podróży. Czepiam się? Tak, lecz bardzo nie lubię, gdy słowa z okładki przeczą temu, co zawiera książka.

Gdy czytałam "Ucieczkę przez Himalaje", przypomniała mi się inna autentyczna historia, opisana przez Conora Grennana w "Małych książętach", mówiących o losie nepalskich dzieci, które gdzieś daleko od domu miały mieć lepsze warunki życia. Rodzice oddawali swoje pociechy pod opiekę ludziom, którzy za opłatą mieli zapewnić im dach nad głową, jedzenie, dostęp do edukacji. Problem w tym, że nie brakuje takich, którzy cudzą biedę i nieszczęście potrafią bezwzględnie wykorzystać...

Obydwie te pozycje warto przeczytać ze względu na wagę tematu i emocje, które towarzyszą lekturze.

Jeśli jest wam zimno i nie macie ochoty opuszczać ciepłego łóżka, by dotrzeć do pracy czy szkoły, pomyślcie o Małej Pemie, o Tamdingu i innych dzieciach. Wyobraźcie sobie, jak w tenisówkach wędrują po śniegu i lodzie. Najczęściej nocą. W dzień szukają bezpiecznego schronienia, kuląc się pod kocem zapadają w krótki sen. Jutro znów ruszą przed siebie, niepewne tego, co je czeka.


---
[1] Maria Blumencron, "Ucieczka przez Himalaje", przeł. Anna Szczepańska, Wyd. Hachette Polska, 2012, s. 31.
[2] Tamże, s. 45.
[3] Tamże, s. 75.
[4] Tamże, tekst z okładki.
[5] Tamże, s. 131.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 533
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: