Dodany: 29.01.2014 12:30|Autor: Frider

Siostrzyczka Chandler R.


Czasami powrót do przeszłości jest rozczarowaniem, Zwykle z nostalgią wspominamy „dawne, dobre czasy” i tęsknimy do lat już minionych. Wspomnienia książek przeczytanych w przeszłości czasami wypaczają się jednak przez pryzmat wydarzeń towarzyszących ich czytaniu, lub wspomnień wiążących się z samą lekturą. Wspominamy książkę, nie do końca zdając sobie sprawę, że to wspomnienie to melancholijny powrót nie tylko do samej książki, ale także do tego kawałka życia, w którym książka ta stała się ważna. Oczywiście niektóre książki nie starzeją się w odbiorze pomimo upływu lat. Powrót do nich jest świeżym, przyjemnym zanurzeniem się w chłodnej rzece pamięci. Czytamy je, na nowo odkrywając całe piękno, które urzekło nas za pierwszym razem. Taki urok powtórnej młodości może być nawet piękniejszy od pierwszej, oryginalnej lektury. Część książek jednak nie przetrwa próby czasu w niezmienionym odbiorze, czytamy je dziwiąc się sami sobie jak mogły się nam wcześniej podobać. Gdy byłem chłopcem z wypiekami na twarzy czytałem książki np. Niziurskiego, Szklarskiego, Nienackiego. Po latach, jako dojrzały już człowiek, wróciłem ( przy okazji podrzucania lektury nastoletnim synom) do tych właśnie autorów i odkryłem, że z miłości do Szklarskiego nie zostało prawie nic, a Nienackiego przeczytać mogę, ale nie znajduję już w nim magii każącej mi niestrudzenie szukać kolejnych tomów w różnorakich bibliotekach. Natomiast Niziurski...tutaj niewiele się zmieniło. Pierwsze akapity „Sposobu na Alcybiadesa” i znowu rżę jak koń na pastwisku! Rewelacja! Wskoczyłem do rzeki i mam wrażenie, że to ta sama fala, która unosiła mnie przed wielu laty...
Przydługi wstęp, może niepotrzebny. „Siostrzyczka” jest dla mnie właśnie takim powrotem. Nieco zmodyfikowanym powrotem. Tej książki chyba nigdy nie czytałem, ale Raymond Chandler jest autorem dość mi znanym. Czytałem jego kryminały w młodości i zapamiętałem z nich detektywa w garniturze i stetsonie, z papierosem wiszącym z kącika ust, wiecznie zmęczonego, pachnącego brandy i rzucającego ostre jak brzytwa teksty. Polubiłem go. Polubiłem zarówno styl Chandlera, jak i styl jego głównego bohatera- Philippa Marlowe'a. Przez wiele lat we wspomnieniach wyrobiłem sobie obraz, który w ostatnich dniach zderzył się z nowszą, dojrzalszą wersją mojej osobowości, oraz został zweryfikowany poprzez spojrzenie czytelnika z dużo większym literackim doświadczeniem niż młodzieniec, którym kiedyś ten czytelnik był.
I tutaj właśnie przyszło to przykre rozczarowanie. Zacząłem czytać z powodu pewnych uczuć, od dawna towarzyszących mi w życiu- powodem była nostalgia za młodością, tęsknota za czymś mało uchwytnym, co poczuciem straty nawiedza mnie bez zrozumienia co straciłem, oraz melancholia w obliczu upływającego czasu. Miałem nadzieję, że książka ta pozwoli mi zarówno uciec od tych uczuć pozwalając lekturą wrócić do minionego czasu, jak i przybliżyć mnie do zrozumienia, za czym w życiu tak naprawdę tęsknię. Nie udało się.
Wszystko tutaj jest niby na swoim miejscu. Jest okazałe miejsce akcji- Hollywood, są nietuzinkowi bohaterowie- zarówno gwiazdy filmu jak i pospolici bandyci, jest śmietanka gangsterska lat 40-tych, czy też 50-tych. Trup ściele się gęsto, choć może ciała nie zderzają się przy upadkach. Jest masa podejrzanych, ciężar podejrzeń jest przesuwany ciągle z jednej osoby na drugą. Ale...
Akcja książki prowadzona jest poprawnie, nie ma tutaj jednak zaskakującego zakończenia, fabuła prowadzona jest w sposób raczej przewidywalny. Końcówka książki jest zaskakująca nie poprzez spektakularne rozwiązania, ale raczej poprzez nagromadzenie wątpliwych powiązań pomiędzy bohaterami, nieodparcie wyglądających na tworzone na siłę. Widać dużą niespójność pomiędzy większością książki, a finałem „posklejanym” z dość ryzykownie dobranych wątków. Napięcie w książce jest żadne. Poczynania detektywa śledzi się bez większego zaangażowania, nie odczuwając dreszczyku w momentach, w których autor przewidział miejsce na dreszcze.
Zresztą to nie fabuła miała być mocną stroną tej książki. Miał nią być nietuzinkowy, niezawodny detektyw- Philip Marlowe.
Niestety Philip Marlowe nie jest już tym detektywem co kiedyś- jego cięte riposty to zwykle czerstwe suchary (jak mawia obecna młodzież). Jego zachowanie nie ma w sobie nic naturalnego- przypomina pacynkę, poruszaną sznurkami w odpowiednich momentach. Z niedbałego, twardego i inteligentnego bohatera moich wspomnień została pusta skorupa wypowiadająca przewidywalne kwestie. Otacza go wianuszek kobiet, oczywiście lgnących do niego , co Marlowe przyjmuje z wyrozumiałością ale i zadowoleniem pokrywanym nieszczerym zniecierpliwieniem. Postać detektywa przypomina bohaterów powieści Alistaira MacLeana, jednak ci ostatni to postaci bardziej pełnokrwiste i wiarygodniejsze.
Na obronę książki trzeba przyznać, że w latach 40-50- tych styl stosowany przez Chandlera był zupełnie naturalny, nie tylko w literaturze, ale także i w filmie. Na porządku dziennym byli „twardzi” mężczyźni w długich płaszczach i kapeluszach, powściągliwi, małomówni, ironiczni i do bólu męscy. Tacy tragiczni, zamknięci w sobie (oraz szlachetni oczywiście) bohaterowie, niedostępni dla całego pospolitego, szarego świata na zewnątrz. Sztuczne, przerysowane, w obecnych czasach śmieszące. Kiedyś jednak podziwiane i tworzące kulturowe wzorce.
Pozytywem książki, który odebrałem równie dobrze jak przed laty są zabawne, licznie stosowane przez autora porównania- „oddychał jak stary ford z przeciekającą uszczelką głowicy cylindra”, „miał szczękę kanciastą jak ławka w parku”, „spojrzała na mnie tak, jakbym nagle wyskoczył z dna oceanu, trzymając pod rękę utopioną syrenę”, „zwisała w moich ramionach wiotka jak ścierka do naczyń”, „twoja gramatyka jest równie żałosna jak twoja peruka”, „w porównaniu ze Steelgrave'em jesteś twardy jak przejrzała brzoskwinia”.
Nie wiem, może to nie były dobre dni na czytanie właśnie tej książki. Może moje oczekiwania zniszczyły przyjemność z lektury, która mogła być zupełnie inaczej odebrana przy pierwszym, neutralnym podejściu. A może, po prostu, nie warto wracać do dawno temu poznanych autorów, bo podobnie jak to się ma ze znajomymi których nie widzieliśmy przez lata, może się okazać, że nie mamy już sobie nic do powiedzenia.
Jeżeli więc czas to rzeka, a książki to strumienie czasu, to po wskoczeniu do tej rzeki fala bezlitośnie wyrzuciła mnie na brzeg.
Siostrzyczka (Chandler Raymond)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 882
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: