Jakiś czas temu wybrałam się na mały książkowy "shopping". Buszowałam wśród półek pełnych książek, biorąc do ręki to jedną, to drugą. W końcu wpadłam na "Wszystkie boże dzieci tańczą" - tytuł spodobał mi się od razu. Nazwisko Haruki Murakami nie mówiło mi zbyt wiele, ale pamiętałam, że ktoś kiedyś chwalił mi tego autora. Przyjrzałam się okładce raz jeszcze i przeczytałam tekst napisany pod tytułem małą czcionką: "Modliłem się o to, aby złapać wysoką piłkę, a Bóg obdarzył mnie największym członkiem ze wszystkich"*. Co powinnam pomyśleć o książce, której najciekawszym elementem, zdaniem autora okładki, jest rozmiar czyjegoś penisa? Cóż, zaintrygowana ruszyłam do kasy - zobaczymy...
Okazało się, że "Wszystkie boże dzieci tańczą" to zbiór sześciu niedługich opowiadań, pozornie całkowicie niezależnych. Elementem łączącym poszczególne historie jest trzęsienie ziemi w Kobe w 1995 roku, jednak dla bohaterów poszczególnych opowieści ma zupełnie inne znaczenie i inaczej wpływa na ich dalsze losy.
Opowiadania przeczytałam jednym tchem, zafascynowana. Chociaż każde z nich jest zupełnie inne, różnią się fabułą i przesłaniem, niektóre z powodzeniem można uznać za fantastyczne, a inne twardo trzymają się rzeczywistości - tworzą spójną całość i mają niesamowity klimat. Poruszają i skłaniają do refleksji, nie da się o nich łatwo zapomnieć.
"Wszystkie boże dzieci tańczą" luźno skojarzyły mi się z opowiadaniami Etgara Kereta, które wywołały we mnie podobne emocje. Być może jest to spowodowane narodowością autorów, którzy, choć pochodzą każdy z innej strony świata, dla Polaków są przedstawicielami kultur mało znanych, tajemniczych i egzotycznych. Każdego, komu podobały się
Kolonie Knellera (
Keret Etgar)
, zachęcam do sięgnięcia po Murakamiego. Ja na pewno zrobię to jeszcze nie raz.
---
* Haruki Murakami, „Wszystkie boże dzieci tańczą”, przeł. Anna Zielińska-Elliott, wyd. Literackie Muza SA, 2007.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.