Dodany: 11.01.2014 16:12|Autor: Malita

Słowo klucz: egzaltacja


Krakowskie wydawnictwo Lambook reprezentuje wysoki poziom urody okładek i nie tylko. Baśniowość Orientu, magia Bliskiego Wschodu, kultura arabska – to właśnie te klimaty. Bliżej mi co prawda do haiku niż basmali, niemniej czasem zapędzam się też książkowo na Wschód, ten Bliższy. Zwłaszcza że panie z wydawnictwa, spotkane na krakowskich Targach Książki, były tak zacne, że naprawdę żal było przejść bez nabycia drogą kupna choćby jednej powieści. Więc nabyłam. Bajarze? Londyn? Brzmi dobrze.

Nina, dziewczę odklejone od rzeczywistości i zaczytane w rozmaitych baśniach, wyjeżdża z rodzinnego Lublina do Londynu, by pisać doktorat o sztuce bajarstwa. Zamieszkuje przy Portobello Road (czyli taka mała, prywatna wersja „Notting Hill”), biega po bibliotekach i czytelniach oraz dorabia w kawiarni El Khima. Tam poznaje aktora, Gabriela Storka Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu i odtąd razem przemierzają dzielnice Londynu, poszukując rozmaitych opowieści (te cudze historie to była właściwie jedyna rzecz, która mi się w „Zaklinaczu…” choć trochę podobała). Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Zastanawiam się, czy ze mną coś nie tak. Bo w innych recenzjach, wygrzebanych w odmętach sieci, raczej zachwyty i peany. A ja, cóż, myślałam, że nie przebrnę. Nina (błagam, niech to nie będzie alter ego Autorki, skądinąd Polki piszącej pod pseudonimem) emocjonalnie sytuuje się na poziomie Belli Swan, porzuconej przez boskiego Edzia. Po kilkunastu stronach miałam serdecznie dość opisów głosu Gabriela tudzież innych jego przymiotów i cech charakterystycznych. Całość zresztą, podana w formie pierwszoosobowego monologu, jest skierowana właśnie do ukochanego Niny („Chciałam znać Ciebie centymetr po centymetrze, wszystkie światłocienie, płaszczyzny, tonacje, plamy, perspektywy”[1]). Nie przepadam za takimi zabiegami, nie mówiąc już o „Cię” i „Ciebie” z dużej litery.

Stylistycznie natomiast wyczuwam pragnienie umagicznienia książki, ale tak na siłę, że metaforyczność opisów dorównuje Elif Şafak w jej najsłabszej formie. Choćby opis lampy: „Dawno nauczyłam się z nią rozmawiać, mówiła różnymi językami, cieniem na ścianie, sykiem spalonej żarówki, bursztynową poświatą wokół abażuru. Czasem wszystkie kąty spowijała buntowniczą ciemnością”[2]. Albo mansardy przy ulicy Szerokiej (tak, Kraków też się załapał): „Nocami do środka wpadał księżyc i –zagubiony – odbijał się od ściany do ściany. Miasto nie miało tu wstępu, lecz wciąż próbowało przemknąć do środka dźwiękiem przejeżdżających pod domem tramwajów, pobrzękiwaniem srebrnej łyżeczki o brzeg szklanki z herbatą, rozedrganą podłogą, łopotem gołębich skrzydeł”[3]. Albo stanu własnej, niespokojnej jaźni: „Ile mnie wciąż zostało we mnie samej, a ile tam, w Nie-tak-dawno-temu, gdzie bezsenność miała kolor bursztynu rozgrzanego od żarówki ukrytej w wnętrzu klosza?”[4]

Ostatnio nadużywam epitetu „egzaltowany”, ale tu naprawdę pasuje jak ulał. Egzaltowanie i słabo, niestety. „Zaklinacz słów” – mnie nie zaklął. A miało być tak pięknie.


---
[1] Shirin Kader, „Zaklinacz słów”, wyd. Lambook, 2013, s. 53.
[2] Tamże, s. 49.
[3] Tamże, s. 267.
[4] Tamże, s. 268.


[recenzję opublikowałam również na moim blogu czytelniczo-literackim]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 482
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: