Ukraina leży w Europie
Ech, dziwny ten nasz kontynent. Niby tolerancyjny, niby w większości z otwartymi granicami… A ile można mieć żalu. Jurij Andruchowycz, znakomity ukraiński pisarz, wdziera się w głąb własnego kraju, jego duszy i wyrzuca na wierzch problemy, z którymi boryka się współczesna Europa Południowo-Wschodnia, w tym i Ukraina. Stara się zrozumieć zagmatwane stosunki, jakie łączą Ukrainę z Europą i najbliższymi sąsiadami. Niby nic nowego nie pisze, ale przypomina czytelnikom, że aby zrozumieć Ukrainę, trzeba także, a może przede wszystkim, zrozumieć, gdzie Ukraina leży, jacy są jej sąsiedzi. Jednym z najważniejszych tematów zbioru esejów Andruchowycza są wzajemne relacje Polski, Rosji i Ukrainy. Polscy czytelnicy powinni być niezmiernie zadowoleni, że ten świetny pisarz zabrał głos w sprawach, które od lat towarzyszą nam w prasie.
Zacząłem od żalu. Ale to nie Andruchowycz wylewa żale. On patrzy niezwykle trzeźwo, czasem ironiczne, może nawet cynicznie. Żale mamy my. Ale czytając te eseje, zapomnijmy o nich. Na chwilę je porzućmy – ten emigracyjny zmywak w Anglii, te polsko-niemieckie żarty o kradzionych samochodach, opowieści o narodowych cechach naszych i naszych sąsiadów. Inni też mają. A ileż wściekłości może temu towarzyszyć: łapówki i bijatyka o wizy w polskim konsulacie, kilometrowe samochodowe kolejki na granicy, ukraińska lekarka sprzątająca mieszkania w Warszawie, wredne epitety… Czy to nie to samo? Zastanówmy się – ile narodów wymieszanych w tym europejskim kotle boryka się z takimi problemami. Andruchowycz pisząc o Ukraińcach, pisząc o sobie walczy z tymi żalami i stereotypami, żeby pokazać Ukrainę na tle niezwykle złożonych stosunków polsko-rosyjsko-ukraińskich. Jednakże nie uprawia politycznego dziennikarstwa. To, o czym pisze, wynika raczej z jego własnych doświadczeń, obserwacji, wspomnień, wiadomości. A wiedzie, o czym pisze. Z wielką dozą ironii, a może i smutku wynikającego z doświadczenia bycia Ukraińcem, wschodnim Europejczykiem i uczestnikiem wydarzeń lat 80. i 90. minionego wieku, pisze chociażby: „w moim paszporcie brak już nietkniętych miejsc – tyle razy został już uderzony stemplem (a wcześniej dodatkowo prześwietlony na wylot)”[1]. No tak, problem emigracji to nie tylko polski problem. Smutno się robi, gdy autor pisze, że ukraińska emigracja jest masowa. Przecież nikt nie wyjeżdża z kraju, w którym dobrze się dzieje. Ludzie szukają pieniędzy, pracy, swobód… A jak jest za granicą? Andruchowycz przywołuje historię swego przyjaciela, mieszkającego w Pradze, nieafiszującego się swym ukraińskim pochodzeniem: „Pewnego razu dziewczyna, która już od tygodnia wydawała mu się kimś najbliższym na świecie, bardzo spóźniła się na spotkanie. Spóźnienie usprawiedliwiła tym, że ledwie wyszła z domu, kiedy obok niej przejechało auto i ochlapało ją od stóp do głów. Dziewczyna musiała wrócić do domu i się przebrać, bo nie mogła pokazać się ludziom w tak okropnym stanie! »Wyobraź sobie – by wzmocnić efekt, szukała właściwego porównania – byłam brudna jak jakaś Ukrainka!«”[2]. Smutne, głupie, a nawet przerażające, prawda? Czy przypadkiem autor nie sugeruje swoim europejskim czytelnikom, żeby nie szafowali zanadto stereotypami? Może w innym miejscu, w innych sytuacjach ci Ukraińcy, Polacy i Bóg wie jeszcze jacy emigranci, z jakiego kraju, są czyści, schludni, wykształceni? Może są jakieś niezwykle ważne powody, dla których ci ludzie opuszczają swój kraj, pozostawiają tam tęskniące rodziny? Może winy, powodów należy szukać w historii, dzikim wichrze europejskich zmian, szaleństwie polityków, decyzjach geopolitycznych, w których najważniejszą rolę odgrywa pieniądz, ropa, gaz, władza - a nie zwykły mieszkaniec danego kraju? Ale autor zdaje sobie też sprawę z tego, że emigranci, także Ukraińcy, tworzą enklawy, podziemne miasta brudnych i pijanych ludzi. I ubolewa.
Rozważania Andruchowycza to nie mieszczańskie rozmowy przed telewizorem, w którym nadają akurat wiadomości z kraju i ze świata. Bardzo jasny język znakomitego obserwatora, pełen wiedzy o polityce i historii, okraszony cytatami oraz obcojęzycznymi zwrotami, poszerza nasze wiadomości o dziejach współczesnych. Z punktu widzenia humanistycznego intelektualisty, podpierając się przeczytaną wiedzą, rozmyśla o granicach Europy i Azji, wplatając pytanie o położenie Ukrainy: „Ale gdzież są, do licha, owe najbardziej wątpliwe (wschodnie) granice Europy? Na prawym brzegu Renu, bo tak twierdził wielki Europejczyk Konrad Adenauer? Za ogrodzeniem posiadłości Metternicha, bo tam je wytyczył jeszcze inny wielki Europejczyk, do którego owe posiadłości należały? Na wschód od wyobrażonego muru berlińskiego? W Międzyrzeczu Dunaju i Donu? W Międzyrzeczu Dniepru i Dniestru? W Mezopotamii? Przed Uralem czy za nim? U wybrzeży Oceanu Spokojnego? We Władywostoku, gdzie słucha się Mozarta? Czy w San Francisco, gdzie też słuchają jego muzyki?”[3]. Niewątpliwie to także dyskusja z tymi, którzy wynieśli swoją wiedzę o granicach Europy z lekcji geografii i przywiązali się do twierdzenia, że są one (te granice) niezmienne. Zatem zadaje znowu ważne pytania o kulturę zachodniej cywilizacji, migracje, samo znaczenie Europy. Od tejże Europy Andruchowycz przechodzi do Unii Europejskiej. Następnie łączy to z wpływem europejskich sąsiadów na „pomarańczową rewolucję”, dopatrując się innego stosunku Europejczyków, zaś innego - tzw. „biurokratycznej” Europy do zmian na Ukrainie, widząc w tym właśnie pozostawienie jego kraju w stagnacji. Oczywiście widzi jak na dłoni ogromną rolę, jaką odgrywa w stosunku do Ukrainy Rosja, która, według niego, nie znosi próżni, więc rozciąga swoje zainteresowanie na sąsiada, traktując dawną republikę dawnego ZSRR jako strefę wpływów: „Rosja nigdy nie pozostawi bez uwagi tego, co leży nie tak – czyli pozostaje bez dozoru. A Ukraina dziś leży właśnie nie tak. Dlatego Rosja reaguje błyskawicznie i – na swój sposób – błyskotliwie”[4]. To złości Andruchowycza. Złości go tak samo, jak zdarzenie na polskim lotnisku: „Po kwadransie badania, kartkowania, prześwietlania i opukiwania mojego teraz już trójząbczastego paszportu poproszono mnie, żebym wyszedł z kolejki i nie spowalniał sprawdzania paszportów bardziej legalnych pasażerów. Czułem się w końcu jak pojmany terrorysta, stałem tak z boku, zgrzytając zębami i drapiąc paznokciami świeżo odmalowaną żelazną kurtynę”[5]. Widzi także problem w samej Ukrainie. Pisze o konflikcie między wschodnią a zachodnią częścią państwa, próbach zawłaszczania polityki przez „donieckich”, widząc w nich zagrożenie dla demokracji.
Z esejów Jurija Andruchowycza wyziera troska o ojczyznę, rodaków. Patriota? Niekoniecznie, bo sam pisze: „Co dziwne, ogromnie przy tym nie lubię ani samego słowa »patriotyzm«, ani żadnych jego pochodnych; wolę używać ich wyłącznie w tonie sarkastycznym czy komicznym. Nie lubię patosu i gdzie tylko mogę, staram się go unikać, a używanie słów z takiego rejestru jak »patriotyzm« w nieunikniony sposób do patosu prowadzi (…). Nie lubię patriotycznych piosenek, wierszy i marszów – mam tak od czasów radzieckich (…)”[6]. I chyba ma rację. Przecież patriotyzm nie wyraża się przez patos, lecz przez pracę na rzecz własnego kraju. A tego autorowi nie można odmówić, jak i wielu intelektualistom, których przywołuje w esejach, jak chociażby Adama Michnika. Z pewnością Andruchowycz marzy o tym, żeby Ukraina była częścią zachodniej Europy. Żeby jej związki z Europą nie wynikały wyłącznie z przejeżdżającego przez Iwano-Frankiwsk pociągu relacji Gdańsk-Warna, o czym pisze w eseju „Fantazje na temat otwartości”, wspominając swoje dzieciństwo.
Wśród esejów w większości traktujących o Ukrainie jest jeden poświęcony poniekąd literaturze. Wspomina w nim autor o tym, jak szczególną była dla niego powieść Hermana Hessego „Gra szklanych paciorków”. Proszę go nie ominąć. Ile tam skojarzeń, wspomnień, może przyczyn dzisiejszego stosunku do świata Andruchowycza.
---
[1] Jurij Andruchowycz, „Diabeł tkwi w serze”, przeł. Katarzyna Kotyńska, Ola Hnatiuk, Renata Rusnak, Wydawnictwo „Czarne”, 2007, str. 33.
[2] Tamże, str. 101.
[3] Tamże, str. 36.
[4] Tamże, str. 42.
[5] tamże, str. 20.
[6] Tamże, str. 48.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.