Dodany: 25.03.2008 19:55|Autor: szycki

"Chłopiec z Hararu"


Jakże piękne są święta z ich późnym wstawaniem, wysypianiem się do bólu głowy, na który najlepszym antidotum jest drzemka. Przebudzony z niej leżę w gęstym budyniu kremowej pościeli, jak słodki, lukrowy dodatek do tortu. Wprawdzie nie mogę się jeszcze oprzeć wrażeniu, że za chwilę, za ułamek sekundy rozlegnie się alarm szkolnego dzwonka i uzbrojony w dziennik, czerwony flamaster i kredę będę musiał wybiec z ciepłego schronu, żeby na pierwszej linii frontu odpierać ataki analfabetyzmu wtórnego Kowalskich tudzież Nowaków, lecz odpędzam od siebie tę myśl niczym natrętną muchę, którą do ucha na złość wpuściła mi zawistna koleżanka z pracy, co to jak nie postawi komuś pały (słyszałem tylko, lecz myśl o tym oburza mnie wielce), jak nie zdzieli linijką przez palce (a dalejże, dalej), jak nie huknie po sali (ja ci się ponawydurniam jeden z druuuuugim!), to nie jest sobą. Kim zresztą jest, nie obchodzi mnie wcale.

Ale leżeć tak i wypoczywać, w niepamięci mając schludny, chłodny budynek szkoły, powykręcane w grymasach niechcenia twarze gimnazjalistów, nieustające nieprzygotowania do lekcji, pretensje, ech, jakże słuszne, najlepszych z dyrekcji o złe prowadzenie dokumentacji szkolnej, mógłbym pasjami. Tymczasem łatwo nie jest. Telefon urywa się od rana oznajmiając, że święta skończyły się właśnie, że, mimo iż wolne, nie wolny jestem od trosk, które dotyczą szkoły, mimo że nie musiałem, to jednak muszę pojechać, wysłuchać, zbadać, zaopiniować. Czy aby chłopiec, który zapragnął nawrócić się ze szkoły publicznej i zadomowić w naszej, najlepszej ze szkół, rokuje dobrze, czy aby ma wystarczającą wiedzę, czy nie przyniesie nam wstydu? No jakże go mogę polubić, jakimże obdarzyć go mogę kredytem zaufania, kiedy tak bezceremonialnie zabiera mi ciepło rozgrzanej kołdry, odrywa od żony, psa, kota i teściów? Zatem nie lubię go na samym wejściu, mam uprzedzenia. I słuszne chyba.

Jadę, pędzę na złamanie przednich osi auta, a przyjechawszy do szkoły dzwonię do Sarny i mówię: słuchaj, sprawa jest, taki a taki tu uczeń, tak a tak się nazywa, mam w ręku cenzurkę, na której Twój podpis, więc go pewnie uczyłeś polskiego. Na co Sarna, że zna i że wie, że to „ciepłe kluchy. Wiecznie pod kuratelą i kontrolą innych. Wypychany z domu, a to do szkoły muzycznej, a to do studium reklamy, do których dzięki własnym zdolnościom by się nie dostał. Płynie z prądem – do czasu – unosi się na powierzchni. Podąża przetartym szlakiem, stając się najpierw cieniem swej starszej i zdolniejszej siostry, która zapracowała na szkolną renomę nazwiska. Wchodzi w koleiny. Nieuk i beztalencie. A do tego narzeka bez przerwy: Wszystkie moje lęki ujawniły się i zostały głęboko nasycone właśnie w szkołach, do których miałem nieszczęście uczęszczać. Aż chęć bierze, żeby takiego trzepnąć w ten łeb niemrawy, za uszy wytargać!”.

Ach, żeby chociaż uparty był, krnąbrny, żeby choć plugastwami rzucał, bezcześcił język, lecz nie. Pokorny taki, jakby mu kogo/czego (dopełniacz) brakowało, jakby samym staniem swoim chciał zwrócić na siebie uwagę, pokorny, że litość budzi, że chciałoby się go z tej litości wybatożyć, do domu wysłać, bo chuchro takie nieprzystojne, ech, taki nieuczeń, taki antybohater. Ale jak wysłać, jak wybatożyć, jakim sposobem się z tej litości wylitościć..? Ech, żeby się chociaż nie umiał wysłowić, ale dobrze gada, pięknie, zdania buduje jak przodownik pracy, jak jakiś od słów inżynier, wrażliwe dziecko.

Zaczym się pytam o ojca, o matkę, bo zaopiniować muszę, jak najwięcej się o nim wywiedzieć, na co mi on, że ojciec prawnik, a matka nauczycielka (z dobrego się domu wywodzi, oj biada mi, gore!), wtedy już wiem, że się w mojej klasie, w mojej drugiej licealnej zagnieździ, ale może to dobrze, może to nawet lepiej, bo czuć, że chłopak Schulza czytał, że czasem, kiedy o ojcu mówi, to Schulzem szyje, że z Schulzem się trochę w języku brata.

Lecz jakże to tak? Ojcem mnie podszedł Schulzem podszytym, ale i matką, matką niedominującą wprawdzie, choć sprawującą pieczę nad domem, gdy Ojciec chory, zdawać się może, w karakona się Ojciec zmienia, ale nie zmienia się przecież, nadto do zdrowia powraca, nad domem (ach, a dom nie zapada się, nie sypią się jego kondygnacje, w przepaść jak w ogień nie lecą) rękę podnosi, domu mieszkańców przewyższa. Ojciec, w którego zwątpiono i któremu berło odjęto od tronu łoża, raz jeszcze domowników królestwa swego, mieszkańców domu, znów, ha, zaskakuje – wracając do zdrowia, powraca jako artysta.

Ach, pięknie mówi młodzieniec, a mówiąc nabiera pewności siebie i siebie mówiąc nakręca, słowem siebie napędza. I już nie jest to ten sam chłopiec, któremu skórę chciałem karbować, już nie to chuchro słabości pełne, nie dziecko już, lecz paź, po którym widać, że pompy krew żywą w żyły pompują i tłoczą! Z dalekiej on wrócił podróży! Z Hararu chyba jakiegoś, z odległej, martwej pustyni. Ech, będą z niego ludzie jeszcze, już tego ja jestem pewien.

Tutaj zrywam się jak poparzony i biegnę w ustronne miejsce, nie siejąc tym swoim biegnięciem zgorszenia wśród najlepszych z dyrekcji, bowiem znany jestem już z tego, że czasem muszę fraz kilka, słów na szybko zapisać, żeby pomysł nie spalił, po czym zobowiązany jestem wszystkim odczytać wierszyk, najlepiej skończony już i wypieszczony, z czym zazwyczaj mam wiele kłopotu, a jednak to czynię:

jest proch
który zwiększa pragnienie,
wypala wnętrze, niweczy ciało.
są ogień i halucynacje.
w każdej witrynie
ognisty rydwan i sztuczne płomienie
w potłuczynach butelek.
jest w głowie przypływ
i odpływ pustyni,
egzotyczne wyprawy karawan.
fatamorgany.
są miejsca na mapie
pobielane kośćmi pielgrzymów.
są ruchy chmur i powietrza.
jest cień z którego wychodzę
i rzucam swój na ulicę.
moment kiedy próbuję
ukryć w nim siebie.

I myślę, że nijak się ma on do tego, co usłyszałem, ale mogę przynajmniej już wracać do domu (podróż jest ciężka, samochód tonie w kilometrowych korkach), wracam zatem do ciepła kremowej pościeli, żeby odpocząć, zdrzemnąć się nieco, lecz błogość popołudnia przerywa mi sygnał domofonu i żona z teściową (blade jak kreda) zapowiadają kursanta, co przyszedł na korepetycje. Odkładam więc sen i mówię do kobiet: pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1792
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: dansemacabre 26.03.2008 19:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakże piękne są święta z ... | szycki
Ok, znam książkę Kobierskiego, znam szkolne realia (też jestem belfrem), ale... co autor miał na myśli w tym tekście?..
Użytkownik: szycki 26.03.2008 19:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Ok, znam książkę Kobiersk... | dansemacabre
Cóż, tekst jest opowieścią o bohaterze "Hararu", a także o języku powieści, historią snutą na marginesie tejże powieści przez prowincjonalnego belfra, któremu "real" miesza się czasem z fikcją literacką czytanych przez niego książek.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: