Dodany: 02.01.2014 19:15|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

1 osoba poleca ten tekst.

Czytatka-remanentka (XII 13)


Grudniowe lektury, z których wrażenia nie zmieściły się w recenzjach i czytatkach:

Sprawiedliwe wyroki sędziego Pao-kunga (< autor nieznany / anonimowy >) (4)
Ludzkość od niepamiętnych czasów lubi opowieści o przestępstwach, ich wykrywaniu i osądzaniu winnych. Zbiorki takich historii zwykliśmy nazywać „pitavalami”, od nazwiska francuskiego prawnika Francois Gayot de Pitavala, który jako pierwszy w Europie opublikował garść relacji z ciekawych procesów sądowych. Okazuje się jednak, że pana mecenasa wyprzedzili inni – po Chinach od dobrych kilkuset lat krążyły opowieści o sprawach prowadzonych przez niejakiego sędziego Baogonga, żyjącego w X czy też XI wieku; najpewniej pod koniec wieku XVI jakiś anonimowy pisarz zebrał te historie i opublikował ku uciesze wszystkich, którzy lubią, by sprawiedliwości stało się zadość. W polskim wydaniu znalazło się tylko 20 z kilkudziesięciu opowiadań, w których mądry sędzia demaskuje wrednych przestępców (czasem z pomocą sił nadprzyrodzonych, zsyłających mu sny stosownej treści albo użyczających …no, powiedzmy, że nadzwyczajnych sił porządkowych). Bardzo to ładnie napisane, przyprawione różnymi smaczkami obyczajowymi, miejscami dowcipne, gdzie indziej niemal mrożące krew w żyłach. Dobra odmiana po współczesnych kryminałach i reportażach sądowych.

Wszystkie uroki świata: Przypadki i wspomnienia (Seifert Jaroslav) (5)
Tak ogromnie spodobał mi się fragmencik tego dzieła, występujący swego czasu w jednym z konkursów, a traktujący o asortymencie pewnej praskiej cukierni, że dojrzawszy je w ofercie jakiegoś antykwariatu, zakupiłam niemal bez namysłu. Po czym spoczywało dość długo na półce w miejscu przewidzianym dla potencjalnych delicji czytelniczych, których czytanie odwleka się maksymalnie, by nie mieć jeszcze za sobą całej przyjemności. Ale w końcu przyszedł i na to czas. Jednak przyjemność okazała się troszkę mniejsza od oczekiwanej. To chyba nie wina autora, lecz moja; nastawiłam się na barwne wspomnienia z dzieciństwa za czasów C.K. monarchii austrowęgierskiej, coś w rodzaju „Marii i Magdaleny”, może z nieco silniejszą nutką nostalgii, i doznałam lekkiego zawodu, gdy się okazało, że tego rodzaju teksty składają się tylko na część pierwszą, zajmującą ledwie ¼ objętości książki. Cała reszta to także wspomnienia, napisane równie kunsztownym językiem, tyle że ograniczające się głównie do tematyki kontaktów autora z rozlicznymi przedstawicielami wszystkich gałęzi czeskiej kultury: tego poznał, u tamtego bywał, z tamtym miał taką a taką sprawę, jeszcze innego, już nieżyjącego, podziwiał… To może być interesujące, ba, nawet zachwycające, pod warunkiem, że się wie, o kim i o czym się czyta. A moja ignorancja w tym temacie jest, jak się okazuje, przepotężna – z jakichś dwóch setek nazwisk wymienianych przez Seiferta znam może kilkanaście, przy czym „znam” oznacza, że mogę im przypisać określenie w rodzaju „czeski poeta” czy „czeska pisarka”, a tylko w trzech czy czterech przypadkach skojarzyć z jakimś konkretnym utworem. To za mało, by zgłębianie tematu sprawiało przyjemność. A samo docenienie języka i stylu nie starcza na ocenę, jaką rezerwuję dla książek czytanych z pełnym zachwytem.

Kwestia gustu (Ważyk Adam (właśc. Wagman Adam)) (4)
Wiem, że wielu ludzi, zobaczywszy na okładce nazwisko autora, nie otworzyłoby nawet tej książki. Ja zresztą chyba też nie, bo pomijając socjalistyczne konotacje, nie przepadam za awangardową poezją, a właśnie jako twórcę takowej go do tej pory kojarzyłam. Ale miałam szczęście natrafić na recenzję, z której dowiedziałam się, że „Kwestia gustu” należy do tak przeze mnie lubianego gatunku osobistych wspomnień czytelniczych, wnioskując zarazem, że najwidoczniej nie są one przepełnione reminiscencjami lektur pióra ideologów marksizmu i leninizmu. Wrzuciłam tytuł do schowka, a jakiś czas potem książeczkę sprezentował mi Biblionetkowy Mikołaj-Gwiazdor. Rzeczywiście okazała się ona pozbawiona ideologicznych trucizn, choć jak na mój gust trochę za dużo miejsca poświęcił autor deliberacjom nad poezją swoich kolegów po piórze, ze szczególnym uwzględnieniem awangardzistów i z wykorzystaniem całego arsenału środków typowych raczej dla esejów krytycznoliterackich, niż dla „prywatnych” refleksji czytelniczych. I w sumie chyba niepotrzebnie aż tak obszernie rozgadał się o znajomości z dwoma braćmi-gruźlikami, w tym jednym niedoszłym pisarzem. Najwięcej uroku ma pierwsza część wspomnień, opowiadająca o najwcześniejszych fascynacjach i odkryciach literackich autora. Część z tych utworów z czasem mocno straciła na popularności (mało kto dziś czyta „Golema”, „Na Srebrnym Globie”, „Więźnia na Marsie”, a „Pałuba” czy „Sny Marii Dunin” nie elektryzują już wyobraźni nastolatków), inne nadal bywają powszechnie czytane, choć niekoniecznie z przyjemnością (lekturowi „Ludzie bezdomni” mają bodaj więcej wrogów, niż amatorów), następne dla jednej grupy czytelników stanowią literacką crème de la crème, a dla drugiej pozostają orzechem już na pierwszy rzut oka tak twardym, że nie ma co się brać za jego nadgryzanie (zazdroszczę autorowi entuzjazmu, z jakim pochłonął „Ulissesa”! Od mojej pierwszej próby przeczytania tego dzieła minęło prawie 40 lat i jeszcze się nie odważyłam na następną…). Ale jak w każdym tego rodzaju tekście, zawsze możliwe, że jakieś jedno zdanie zainspiruje nas do sięgnięcia po ten czy ów tytuł, o którym byśmy nawet nie pomyśleli, bośmy go nigdy w życiu nie słyszeli, albo słyszeliśmy, lecz wydawał nam się niedostępny/niegodny uwagi. Spodoba się czy nie? Kwestia gustu…

Strażnik tajemnic (Morton Kate) (4)
Jest taki popularny angielski zwrot „skeleton in a cupboard/ closet”; ów szkielet w szafie lub schowku ma oznaczać jakiś niechlubny sekret rodzinny, głęboko ukryty przed wścibskim wzrokiem obcych. Ale każdy schowek jest bezpieczny póty, póki się ktoś do niego (najczęściej przypadkiem) nie dobierze… Tak właśnie ma się rzecz ze „szkieletem” rodziny Nicolsonów. Sielankowy obraz – cisza i spokój wiejskiego domostwa, kochający rodzice, piątka dzieci – został jeden jedyny raz zmącony. Co się wtedy wydarzyło, wie tylko Dorothy; jej najstarsza córka Laurel widziała dość, by doznać szoku, ale nie aż tyle, by zrozumieć, o co chodzi. To nie jest coś, o czym się rozmawia, więc przez najbliższe pół wieku nikt nie porusza tematu tajemniczego człowieka, który zagroził bezpieczeństwu rodziny. A potem, gdy rodzeństwo spotyka się przy łóżku półprzytomnej staruszki, wracają dawne wspomnienia. Laurel postanawia dokopać się do samego dna rodzinnego sekretu, nie przeczuwając, czego uda się jej dowiedzieć…
Właściwie nie wiem, do jakiego gatunku tę książkę zakwalifikować: wątek sensacyjny jest, ale trudno powiedzieć, że dominuje; psychologia postaci również nie jest jakoś szczególnie rozbudowana; są elementy powieści obyczajowej; jest i akcent historyczny, bo część partii narracyjnych cofa się w czasie do lat wojny. Ale klasyfikacja nie jest tak istotna, jak fakt, że napisana jest (i przetłumaczona) solidnie i starannie, a czytanie, choć nie dostarcza jakichś szczególnych doznań emocjonalnych czy estetycznych, idzie sprawnie i nie nuży. Dobra rzecz, gdy nie mamy sił na coś bardziej ambitnego, a nie chcemy mocno zaniżać własnych standardów czytelniczych:-).


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 931
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: