Dodany: 14.12.2013 01:25|Autor: AnnRK

Portret partyzanta


"Aby walczyć, trzeba stanąć oko w oko ze śmiercią, właśnie codzienna perspektywa zabijania i umierania jest tym, co odróżnia życie partyzanta od życia innych ludzi. Podczas wojny ludzkie życie staje się dobrem nietrwałym, a szacunek dla niego zależy od wielu czynników: od celu wojny, postępowania wroga, fizycznych cech pola walki - i, co może najważniejsze, kulturowych tradycji i przekonań. Ostatecznie wartość, jaką walczący przypisują ludzkiemu życiu, ma decydujący wpływ na sposób, w jaki prowadzą wojnę"[1].

John Lee Anderson w swym reportażu "Partyzanci" zabiera czytelnika w pięć zbuntowanych miejsc, w których niezgoda na panującą rzeczywistość i związana z nią potrzeba protestu każe ludziom chwycić za broń i walczyć o swoje racje. Dokąd wybrał się wielokrotnie nagradzany reporter śledczy i korespondent wojenny, autor biografii przywódców takich jak Che Guevara, Fidel Castro, Augusto Pinochet i Hugo Chavez? Kim byli jego rozmówcy?

Afgańscy mudżahedini, Karenowie z Birmy, Front Polisario z Sahary Zachodniej, FMLN, czyli salwadorski Front Wyzwolenia Narodowego im. Farabunda Martíego oraz Palestyńczycy walczący w Strefie Gazy - oto bohaterowie reportażu Amerykanina piszącego dla "The New Yorkera". John Lee Anderson wykonał kawał dobrej reporterskiej roboty. Nakreśla sytuację, przedstawia kolejnych partyzantów, rozmawia z nimi. Na tym nie poprzestaje - drąży temat uparcie, analizując życie bojowników pod różnym kątem, opisując ich walkę z rozmaitych perspektyw. Jego rozmówcy to nie tylko faceci z uzbrojonych band, które robią co mogą, by przeciwnikom dać się we znaki. To przede wszystkim zwyczajni ludzie, którzy czując swoją krzywdę, walczą o lepszy byt. Mają rodziny, plany, marzenia. Chcą żyć, choć dla dobra sprawy gotowi są umrzeć. To czyni ich niebezpiecznymi, ale wciąż ludzkimi, ze wszystkimi charakterystycznymi dla naszego gatunku wadami i zaletami.

"Owa gotowość do poświęcenia się dla większej idei to cały sens bycia partyzantem"[2].

O Palestyńczykach i Polisario Anderson pisze: "żyją świadomi, że każde ich działanie dodaje treści mitom stworzenia - powstawania rodzących się w bólach nowych państw"[3]. Afgańczycy wierzą, że po śmierci czeka ich lepsze życie. Partyzantów poszczególnych grup różni wiele - przeszłość, zasady i sposób prowadzenia walk, źródła ich finansowania, typ terenu, na którym działają, stopień przygotowania i uzbrojenia, poglądy. Łączy ich wiara w sens tego, co robią, duma z tego, co osiągnęli oraz owa gotowość do poświęcenia się dla większej idei.

Analizując zjawisko partyzantki, reporter brał pod uwagę różne kwestie, od tych przyziemnych, jak choćby pieniądze, przez duchowe (wiara, religia), po osobiste - rodzinę, miłość, przyjaźń, braterstwo, marzenia. To sprawia, że rysuje się nam kompletny obraz, którego bohaterami są partyzanci-ludzie, nie zaś wyłącznie partyzanci-buntownicy, partyzanci-terroryści, partyzanci-mordercy. Nie jest to próba wybielenia wizerunku bojownika, ale próba zrozumienia tych, których ten wizerunek w pewien sposób naznacza.

Autor zbierał materiał do książki przez ponad trzy lata - od grudnia 1988 do stycznia 1992 roku. Może więc nieco dziwić, że w Polsce pojawiła się ona dopiero niedawno i rodzić pytania o sens podsuwania czytelnikom historii sprzed ponad dwudziestu lat. A jednak ma to uzasadnienie, bo "Partyzanci" Andersona się nie starzeją. Zmieniają się rządy, czasy, miejsca i racje, nie zmienia się idea partyzantki. Ten reportaż jest nie tyle historią kilku grup partyzanckich, wybranych spośród wielu istniejących, ile próbą zrozumienia przyczyn buntu, tego, czym kierują się bojownicy z różnych stron świata, w co wierzą, do czego dążą. Sam autor tłumaczy we wstępie: "Wojny, tak jak wszystko, z czasem się zmieniają, zatem i sytuacje opisane w tej książce uległy zmianom. Jednak nie jest to książka o szczegółach walk, jakie dane mi było oglądać; to książka o partyzantach, jakich można znaleźć w dowolnym czasie i miejscu"[4].

John Lee Anderson pisze niezwykle ciekawie, nie zarzuca czytelnika suchymi faktami, nie bombarduje nadmiarem nazwisk, dat, pojęć. Zgrabnie wprowadza w temat, opowiada, łączy wydarzenia, wyciąga wnioski. Ze swoimi bohaterami rozmawia nie tylko o wojnie, ale także o nich samych, o tym, co lubią, co czują, czego pragną, za czym tęsknią. Wiedza faktograficzna przeplata się w jego książce z niemal poetyckimi opisami, a wojenne historie stanowią mocny kontrast dla prywatnych opowieści, pełnych dobrych emocji i uczuć - wiary w lepsze jutro, miłości, marzeń.

"Mam nadzieję, że zdołałem ukazać ludzki wymiar ich historii - albowiem ich historia z łatwością mogłaby stać się naszą własną"[5] - pisze autor o swoich bohaterach. Komu jak komu, ale Polakom chyba nie trzeba tego tłumaczyć. Myślę, że Anderson może być ze swojej książki zadowolony. Osiągnął to, co sobie założył. Podsunął materiał do rozmyślań, odsłonił drugą stronę medalu.


---
[1] John Lee Anderson, "Partyzanci", przeł. Barbara Kopeć-Umiastowska, wyd. Wielka Litera, 2013, s. 168.
[2] Tamże, s. 113.
[3] Tamże. s. 65.
[4] Tamże, s. 20-21.
[5] Tamże, s. 21.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 504
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: