Dodany: 07.12.2013 14:45|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Miasto zawsze wierne... i zawsze czytające


Sentymentem do „zawsze wiernego” Lwowa zaraziła mnie jedna z moich dawnych bytomskich sąsiadek, w której opowieściach to rodzinne gniazdo Fredry, Makuszyńskiego, Parandowskiego i Lema, by wymienić tylko paru spośród lubianych przeze mnie literatów, jawiło się jako bodaj najpiękniejsze, najbarwniejsze, najmocniej skrzące się radością i humorem spośród wszystkich polskich miast na Kresach, a kto wie, czy i nie w całej Rzeczypospolitej. Pani Lina (zdrobnienie od Michaliny) już od dawna spogląda na Wysoki Zamek gdzieś tam spomiędzy chmur, a ja, ile razy mam sposobność czytać cokolwiek o Lwowie i lwowiakach, przypominam sobie opowiadane przez nią historie. Na przykład, jak pewnego razu, będąc młodą urzędniczką pocztową, której niezbyt wygórowana pensja pozwalała jednak na drobne przyjemności, wybrała się z koleżankami na kawę (wymieniła przy tym i nazwę lokalu, której jednak nie zapamiętałam). Przy jednym z sąsiednich stolików siedziały dwie eleganckie panie w pastelowych kostiumikach i nasuniętych głęboko na oczy kapelutkach – jedna melancholijna i zamyślona, druga roześmiana – na które ukradkiem zerkała cała kawiarnia, były to bowiem sławne siostry Kossakówny, czyli Maria Pawlikowska (wówczas jeszcze nie Jasnorzewska) i Magdalena Samozwaniec. Szczerze mówiąc, sądziłam, że może jej się przywidziało, bo jakoś nie przypominałam sobie z „Marii i Magdaleny” żadnych wzmianek o pobycie Lilki i Madzi we Lwowie. A tu proszę: w zakupionej na prezent książce Ryszarda Jana Czarnowskiego „Lwów: sacrum et profanum”, do której przed wręczeniem obdarowywanej osobie postanowiłam dyskretnie rzucić okiem, stoi jak wół pod datą roku 1929: „Do Lwowa przyjechała Magdalena Samozwaniec z cyklem satyrycznych odczytów”[1]. I wszystko pasuje; nie napisano co prawda, że przyjechała i Pawlikowska, ale można być tego na 99 procent pewnym, bo był to okres po rozstaniu z drugim mężem, kiedy prawie cały czas spędzała z siostrą.

Oczywiście nie wytrzymałam i przylgnęłam do książki jak mucha do miodu. Jakżeby się pani Lina radowała, gdyby mogła sobie postudiować lwowskie kalendarium z lat 1918-1939, przejść się wraz z autorem po Placu Świętego Ducha, ulicy Akademickiej, Pasażu Mikolascha, przypomnieć sobie smak ciastek od Zalewskiego (może właśnie tam była na owej słynnej kawie?)! Ale za jej życia nie wydawano u nas zbyt wielu książek wspominających jej rodzinne miasto, a już na pewno nie takie, w których otwarcie się mówi o losach Lwowa i lwowiaków po 17 września 39 roku…

Opowieść Czarnowskiego nie jest zbyt „poprawna politycznie” – pełno w niej ostrych słów i mocnych oskarżeń pod adresem wszystkich, którzy przyczynili się do tego, że miasto już nigdy do Polski nie wróci, a także tych, którzy zbyt łatwo pogodzili się z losem i poczęli się kłaniać zaborcom – ale skoro tak się historia potoczyła, hipokryzją byłoby udawanie, że nic się nie stało. Najwięcej jednak miejsca poświęcił autor wspomnieniom przedwojennego Lwowa, nie z pierwszej ręki – bo, jak sam pisze, należy do „pierwszego pokolenia powojennego, mogącego pamiętać Semper Fidelis z opowiadań rodziców i dziadów (…) oraz oczywiście z dokumentów i książek”[2] – ale przecież przez to wcale nie mniej cennym. Czegóż się z tego prawie trzystustronicowego tomu nie można dowiedzieć! O sprawie Gorgonowej, o nieudanym zamachu na Marszałka Piłsudskiego, o matematykach gryzmolących po stołach w kawiarni Szkockiej i o artystach Wesołej Lwowskiej Fali pewnie słyszeli wszyscy, ale czy kto wie, co to takiego atlasówka albo dlaczego lwowiacy chadzali na Krakidały? Kto zna poetę używającego pseudonimu „Nemo”? Komu poza najbardziej zagorzałymi wielbicielami opery obiło się o uszy nazwisko Józefa Manna, lwowskiego tenora, któremu w zdobyciu światowej sławy (miał już podpisany angaż w Metropolitan Opera na miejsce zmarłego Carusa) przeszkodziła przedwczesna śmierć podczas pożegnalnego spektaklu w Berlinie? No i, co najważniejsze dla wszystkich miłośników czytania – czy zdajemy sobie sprawę, że właśnie we Lwowie w roku 1925 „w Pałacu Sztuki w Parku Stryjskim urządzono pierwszą Wystawę Książki Polskiej, która dała początek targom książki w Polsce”[3]?

Takich ciekawostek – o ludziach, o miejscach, o zdarzeniach – są tu setki, a choć narracja bywa czasem z lekka chaotyczna, nic to nie szkodzi, bo nadaje jej urok spontanicznej gawędy. Lekko kremowy papier i mnóstwo zdjęć w sepiowej tonacji tworzą specyficzny klimat z „myszką”, a solidna okładka ze śliczną grafiką sprawia, że aż miło się na książkę patrzy. Przyjemność popsuło mi tylko trochę wypatrzenie w tekście dość poważnego błędu – mianowicie nazwisko jednego z najsłynniejszych Lwowskich Orląt, Jurka Bitschana, konsekwentnie pisane jest bez „s”. Pierwszy raz pomyślałam: trudno, literówki się wszędzie zdarzają; przy drugim i trzecim wpadłam w konsternację, zastanawiając się, czy to nie ja przypadkiem utrwaliłam sobie w pamięci niewłaściwą pisownię, jednak po chwili odzyskałam równowagę, konstatując, że gdzie jak gdzie, ale na pomniku przecież nazwisko małego bohatera nie mogło być błędnie zapisane, a pomnik i tablicę pamiątkową widziałam na własne oczy. I choć folderu ze zdjęciami ze zwiedzania Lwowa nie mogłam na poczekaniu znaleźć, w przepastnych zasobach sieciowych wyszukałam stosowny dowód w Wikipedii[4]. Autorowi mogła się zdarzyć mechaniczna omyłka, ale dlaczegóż korekta ją przepuściła? Popełniła ten sam błąd we wnioskowaniu, co ja w pierwszej chwili, sądząc, że autor wie lepiej? A wystarczyło fotografii poszukać…

Ale pomijając ten jeden mankament, lektura jest przemiła i pełna niespodzianek. A dodatkową niespodzianką okazał się fakt istnienia jeszcze jednej książki jej autora, poświęconej tej samej tematyce. Prędzej czy później gdzieś ją wyszperam…



---
[1] Ryszard Jan Czarnowski, „Lwów: sacrum et profanum”, wyd. Galaktyka, 2012, s. 61.
[2] Tamże, s. 11.
[3] Tamże, s. 51.
[4] Plik: JurekBitschanLwow.jpg


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1794
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: