Dodany: 23.11.2013 12:11|Autor: pijany_nietoperz

Człowiek, który ucieka


Powieści pisane przez Richarda Bachmana wywołują wszelakiego rodzaju uczucia wśród dużego odsetka rzeszy czytelników z wielu krajów. Poczynając od żalu, smutku, rozczarowania i niedosytu, przez radość, euforię, głośny śmiech lub strach, na łzach kończąc. "Król horroru" - mówi o nim wielu. Tak. Zgodzę się, że wydał kilka dzieł należących do gatunków horroru wspomnianego właśnie oraz thrillera, ale prócz tego napisał też o wiele słabsze powieści. I gdzie tu jest miejsce na bezkompromisowe mistrzostwo i geniusz? Dobry powieściopisarz; ale niezwykle utalentowany i znakomity to on jednak do końca nie jest.

"Uciekiniera" w żadnym razie nie należy zaliczać do wybitnych utworów Stephena Kinga. Z drugiej strony, kolokwialnie mówiąc, do gniotów także nie należy. Więc ostatecznie jak można go zakwalifikować?

Tytułowy "The running man", Ben Richards, jest człowiekiem (jednym z wielu) ledwo wiążącym koniec z końcem, prowadzącym nędzne życie wraz z żoną i ciężko chorą córką. Po przeanalizowaniu swojej egzystencji (bo tak naprawdę nigdy nie żył pełnią życia) dochodzi do wniosku, że już dość tego, i postanawia wziąć udział w jakimkolwiek programie TV, aby zdobyć pieniądze na leczenie córki. Udaje mu się zakwalifikować. A jakże. Tym razem los się do Benjamina uśmiechnął, jednocześnie pokazując swoje ociekające krwią ząbki. Bohater ma wystartować w najbardziej kasowym na całej Ziemi programie rozrywkowym, gdzie uciekinier jest jak zwierzyna tropiona przez bezwzględnych łowców, którzy mogą być wszędzie. Dzieje się to w świecie, gdzie większa część populacji nie pamięta już, jak wygląda prawdziwy las, jak smakuje kotlet z ziemniaczkami albo jak przyjemnie jest pójść na spacer i delektować się wspaniałym, czystym, po prostu normalnym powietrzem. W świecie, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem. W świecie, gdzie ludzie coraz rzadziej przejawiają wobec siebie takie uczucia, jak przyjaźń, zaufanie lub szacunek. Jeśli chodzi o fabułę, nie mam się do czego przyczepić.

Wywołują we mnie uczucie dyskomfortu dwa aspekty związane bezpośrednio z polskim wydaniem. A mianowicie: Jestem nabywcą egzemplarza wydanego przez firmę, którą dość sobie cenię - Albatros. Jak na mój gust, zastosowano tutaj za dużą czcionkę i za duże przerwy między rozdziałami, co sprawia, że zostają zbyt duże fragmenty niezapisanego papieru, a to z kolei powoduje, że w książce jest kilkanaście niepotrzebnych kartek. Poczułem się przez to trochę oszukany. Zupełnie jakbym czytał pozycję Browna albo Cobena. Mogę jedynie żywić nadzieję, że nie było to celowe zagranie dla uzyskania większych korzyści finansowych z ewentualnie sprzedanych (obszerniejszych) egzemplarzy.

"Uciekinier" ma dosyć plusów, by można było polecić go kolejnym odbiorcom. Wartka i prosta historia bez godnych szczególnej uwagi wątków pobocznych sprawia, że powieść Pana Stefana czyta się szybko i przyjemnie. W przeciwieństwie do innych, sławniejszych utworów jego autorstwa, w tym nie znajdziemy żadnych potworów, mutantów ani ludzi obdarzonych nieprzeciętnymi zdolnościami paranormalnymi. Ma on raczej charakter powieści sensacyjnej, gdzie akcja toczy się od punktu A do punktu B. Bez tajemnic i niedopowiedzeń. Wszystko jasne i przejrzyste. Jedno jest pewne. Po przeczytaniu nie poczujemy nieokreślonego strachu przed pójściem po ciemku do piwnicy po kompot czy ogórki.

Dialogi brzmią naturalnie i mają wysoki poziom. Opisy i ogólnie przedstawienie rzeczywistości nie służą do przysłowiowego "zapychania dziury". Podobają mi się, pomagają zrozumieć otaczający głównego bohatera świat. Oto kilka z nich. Nie za ciekawa wizja przyszłości:

"Szedł szybko, nie rozglądając się. Nie myślał o niczym. Powietrze było gęste, przesiąknięte siarką"[1].
"Wieżowce, koncerny, wysokie ogrodzenia i parkingi były puste, jeśli nie liczyć rozebranych doszczętnie wraków"[2].
"Szczur spacerował leniwie po spękanej i nierównej nawierzchni ulicy. (...) Prawo ustanawiały gangi motocyklowe. (...) Jeśli trzeba było wyjść z domu, trzeba było zaopatrzyć się w pojemnik z gazem"[3].

Jest jeszcze jedna bardzo ważna kwestia. Nie mogę powiedzieć wprost, lecz jedynie ogólnikowo. Mam na myśli zakończenie. W wielu powieściach łatwo je odgadnąć, zdarza się, że już od samego początku podejrzewamy, a może i wiemy, jak cała historia się skończy. W tym przypadku zakończenie okazało się zupełnie inne, niż przewidywałem. I ta właśnie nieprzewidywalność chwali się autorowi.

Gdy kupowałem książkę, przykuła moją uwagę... okładką. Niby nic szczególnego, ale tak naprawdę ilu z nas (oraz mnie samemu) zdarzało się dzięki niej zainteresować się daną powieścią? Żyjemy teraz w takich czasach, że kupujemy wzrokiem. Wydawnictwo w tym wypadku stanęło na wysokości zadania i okładka pomogła mi w dokonaniu wyboru, zaintrygowała. Bo trzeba to przyznać, oryginalny obraz ukazuje. Czarna ściana, a w oddali człowiek odwrócony do nas plecami, podążający w stronę jaskrawej wiązki światła. Zupełnie jakby zmierzał do nieba.

W końcu mogę powiedzieć, że jednak dobrze się stało, iż "Uciekinier" Stephena Kinga po blisko dekadzie od wydania oryginalnego ukazał się w Polsce. Warto było się z nim zmierzyć nie tylko dlatego, że historia w nim przedstawiona jest nietuzinkowa, ale także dlatego, że to coś zupełnie innego, niż do tej pory serwował nam Pan Stefan.

Tę powieść może przeczytać każdy. Trudno byłoby chyba określić, do jakich odbiorców konkretnie jest skierowana. Nie muszę chyba wspominać, że zachęcam do zdobycia "Uciekiniera" i zapoznania się z nim.

Moja ocena to mocne siedem na dziesięć.


---
[1] Stephen King, "Uciekinier", przeł. Robert Lipski, wyd. Albatros A. Kuryłowicz, 2013, s. 12.
[2] Tamże, s. 13.
[3] Tamże, s. 12.




(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1377
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: