Dodany: 13.10.2013 17:54|Autor: adas

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Szyderstwo i przemoc
Cossery Albert

5 osób poleca ten tekst.

Najsmutniejszy z błaznów


Książki odkrywane po latach często mają pewną cechę, co do której nie sposób stwierdzić, czy to ich najważniejszy atut, czy podstawowy feler. Są niejako wykorzenione, wyrwane z czasu i miejsca, w których powstały. Oczywiście istotnym czynnikiem ważkości danego dzieła jest jego ponadczasowość: "Prawdziwa literatura będzie wielka nawet i za tysiąc lat" - to przecież jedna z najczęściej spotykanych krytycznych fraz; z ręką na sercu przyznajmy jednak, że w najlepszym razie jest półprawdą. Kontekst i moment uznania są niemal równie ważne jak sama treść. W danej chwili można zostać okrzykniętym geniuszem, by kilka minut później spaść do poziomu epigona, plagiatora, kopisty. A oceniana będzie przecież ta sama książka.

"Szyderstwo i przemoc" rzeczoną próbę czasu znosi nadspodziewanie dobrze. Polski przekład otrzymujemy niemal dokładnie 50 lat po powstaniu powieści, a czyta się ją tak, jakby powstała wczoraj, no, może dwa dni temu. Kto wie zresztą, czy nie dopiero dziś zachodni czytelnik jest w stanie naprawdę zainteresować się książką Cossery'go. Dziś, kiedy nasze własne demony totalitaryzmu odchodzą w niepamięć, a równocześnie jesteśmy niemal codziennie atakowani obrazami z Bliskiego Wschodu, północnej Afryki czy innego strategicznie kluczowego miejsca globu. To obrazy straszne i, niestety, w jakiś sposób fascynujące. Tak też jest z "Szyderstwem i przemocą", książką komiczną i równocześnie niesamowicie smutną. Rozpatrywanie jej jedynie w aktualnym, nomen omen, kontekście byłoby jednak nadużyciem.

Prawdziwym kluczem do zrozumienia atmosfery powieści jest życiorys autora. Jego imię i nazwisko, a także język, którym się posługiwał, wskazywałyby na Francuza, no, może z Alzacji, Albert Cossery był jednak Syryjczykiem urodzonym i wychowanym w Kairze. Rozkochanym we Francji, to prawda, i pamiętającym zawsze o swoich korzeniach. Jego książki za tło mają z reguły Egipt albo inne państwo arabskie, ale on sam tuż po wojnie zamieszkał w Paryżu i nie zmienił adresu aż do śmierci w 2008 roku. I, jak chce Jan Gondowicz*, pozostawał jednym z największych oryginałów epoki, a przecież pierwsze dwie powojenne dekady to czas, gdy Paryż nadal czuł się stolicą świata. Gdy przy kawiarnianych stolikach bezustannie wymyślano kolejne rewolucje, polityczne i literackie. Cossery, choć znał wszystkich i był znany przez wszystkich, stał z boku. Przyjmował, a może nim zwyczajnie był?, pozę abnegata, podupadłego arystokraty, wiecznie w długach i zawsze cieszącego się życiem.

Podobną życiową postawą obdarzył swoich bohaterów. Karim i jego przyjaciele kierują się jedną zasadą: Świat jest sprawą zbyt poważną, by się z niego nie śmiać. Banalne? Nie w warunkach dyktatury. Nic tak jak ona nie demaskuje sztucznej powagi rzeczywistości, to prawda. Absurdów w totalitaryzmie nie trzeba długo szukać, wyskakują z każdego obwieszczenia rozklejonego na słupach (proszę pamiętać, że to książka z 1964 roku, kiedy Internet najwyżej śnił się może tajnym agencjom rządowym). Jak z nimi walczyć? Tylko w jeden sposób. Trzeba dołączyć do chóru pochlebców, wysforować na jego czoło i głosić chwałę w tak poważny sposób, że stanie się ona kpiną, którą zrozumie nawet najtępszy przedstawiciel społeczeństwa; przy czym przewrotność ta musi pozostać niezrozumiała dla przedstawicieli władzy. Jednak nawet taka "odwrócona rewolucja" będzie mieć konsekwencje.

Ten (nie)polityczny program ma słaby punkt. Heykal, spiritus movens grupki spiskowców (i chyba alter ego pisarza), zdaje się nie dostrzegać, że tyrani (ale nie tylko oni, także zwyczajni rządzący) doskonale znają siłę kpiny. Dyktatura, jeśli jest w stanie się śmiać sama z siebie albo tylko pozwala na śmiech obywatelom (obywatelom, bo dyktatura uwielbia stosować demokratyczny zasób słów) ryzykuje, że szybko przestanie nią być. I dlatego, z punktu widzenia władzy, kpiarze są równie groźni jak "prawdziwi" rewolucjoniści, z których postawami zostali w powieści skonfrontowani. W realnym świecie spotkałaby ich podobna kara. Żart jest bronią niemal równie śmiertelną co rzucona bomba. Słowo ma swoją siłę, jednak samo (tak jak i sama bomba) nie wystarcza do obalenia dotychczasowego porządku. A ten zdąży się przegrupować, zbierze siły i uderzy jeszcze mocniej. Wiara w moc słowa jest więc najczęściej utopią.

Najbardziej odstręczającą cechą bohaterów Cossery'go nie jest jednak ich - pozorna, celowa, malownicza? - naiwność. Nie sposób im odmówić inteligencji, błyskotliwości, a nawet uporu, pozostają jednak dużymi chłopcami. Doskonale to widać w ich kontaktach z kobietami. Problem jest nawet głębszy, bo czytając niektóre zdania można się mocno zadumać nad stanem psychiki autora, rzekomo legendarnego kochanka i miłośnika uciech wszelakich. Zostawmy to. W każdym razie jego bohaterowie, może poza jednym, wcale nie różnią się diametralnie od rządzących i innych ludzi "poważnych". Są podobnie samolubni, egoistyczni, egotyczni. Ślepi na uczucia i oczekiwania bliskich sobie osób. Nie potrafią przestać myśleć o życiu w kategoriach gry. Coś, co miało być kontrolowaną pozą, zamienia się w osobowość.

I nie wiadomo, czy to zamierzony zabieg pisarza. Możliwe, że jego celem było nie tylko zdemaskowanie idiotycznej powagi codzienności (nie przez przypadek termin "urzędnik" jest najgorszą obrazą dla Heykala i spółki), ale również ukazanie pustki, jaką może skrywać życie niebieskiego ptaka, tak przecież wolnego od konwenansów i nakazów rozsądku. Możliwe również, że Cossery nie dostrzegał tego aspektu swej powieści i dopiero upływ czasu wyciągnął go na światło dzienne. Byłbyż to przykład korzyści, jaką rzadko, bo rzadko, ale jednak daje odkrywanie dzieła po latach?

Całkiem możliwe. Całkiem możliwe również, że to Heykal jest najsmutniejszym z błaznów.


---
* Jan Gondowicz, "Przedmowa", w: Albert Cossery, "Szyderstwo i przemoc", przeł. Mateusz Kwaterko, W.A.B., 2013, s. 10-13.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2122
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: carmaniola 15.11.2013 21:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Książki odkrywane po lata... | adas
Hmmm... znalazłam dopiero teraz, z ogromną nadzieją, że nie będę musiała tego czytać pomknęłam zobaczyć oceny i... zapychasz mi schowek! A tak w ogóle to - wiem, mam dziwne skojarzenia - jakoś mi to Twoje pisanie o książce Cossery'ego przywiodło na myśl Céline Louis-Ferdinanda, nie Mabanckou, nie Laferriera, ale właśnie mistrza ludzkich potworności.
Użytkownik: adas 17.11.2013 16:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Hmmm... znalazłam dopiero... | carmaniola
Mi Celine nie przyszedł do głowy, raczej kilku ekscentryków (kawiarnianych?) których sława już dawno przebrzmiała i są dziś co najwyżej legendą czasów do zapomnienia. Choć to książka podobnie dziwna jak jej autor, partiami znakomita, a w całości... może jednak trochę wydumana?

Celine? Pod pewnymi względami wszyscy pisarze z niego, ale wstyd się do niego przyznawać;).
Użytkownik: carmaniola 18.11.2013 10:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Mi Celine nie przyszedł d... | adas
:)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: