Dodany: 16.09.2013 16:10|Autor: AnnRK

Rzuć wszystko i jedź nad Balaton!


Kto choć raz słyszał węgierską mowę, ten z dużym prawdopodobieństwem doszedł do wniosku, że brzmi ona niezrozumiale i skomplikowanie. Pochodzenie języka jest nieznane, a dbałość o jego czystość sprawiła, że trudno w nim znaleźć naleciałości z języków powszechnie używanych. Tam nawet wszędzie zwykle zrozumiały "hotel" to obco brzmiąca "szálloda", a komputer Węgrzy określają wyrazem "számitógép". Do tego należy dodać trudną gramatykę i kosmicznie długie słowa, których wymowa jest nie lada wyzwaniem. Okazuje się jednak, że chcieć to móc. Wystarczy odpowiednia motywacja.

Katarzyna Kociuba na Węgrzech była raz. Miała wówczas pięć lat. Zwiedziła Budapeszt, ale w pamięci małej dziewczynki pozostało jedynie wesołe miasteczko. Szukając pomysłu na wakacyjny wyjazd, pomyślała o Balatonie, największym węgierskim jeziorze. Ten wyjazd był jej potrzebny. Lato zapowiadało się kiepsko, brak odpoczynku dawał się we znaki, a związek z ówczesnym partnerem wchodził w fazę "chyba nie mamy ze sobą już nic wspólnego". W towarzystwie przyjaciółki, Sylwii, ruszyła do Siófok, turystycznego miasta nad Balatonem, nazywanego letnią stolicą Węgier. 17 kilometrów plaży i szalone, imprezowe noce - idealne miejsce, by oderwać myśli od nieudanych związków lub... poszukać nowego partnera. Na jedną noc lub na nieco dłużej.

"Najlepsze wakacje to te nieplanowane, a im bardziej coś się nie układa na wstępie, tym bardziej z reguły rosną szanse na szczęśliwe zakończenie. Mało kto jednak, jadąc na urlop, zakłada, że wywróci sobie życie do góry nogami. Nawet ktoś tak oddany przygodom jak ja"[1] - tymi słowami rozpoczyna się "Rejs po Węgrzech". Katarzyna Kociuba, obecnie mieszkanka Siófok, właścicielka biura turystycznego HelkaTours, wyjechała nad Balaton tylko na chwilę, na kilka dni, by podładować akumulatory i oderwać się od codzienności. Miała przywieźć stamtąd kilka zdjęć, trochę wspomnień i piasek w butach. Po jakimś czasie ta wycieczka stałaby się jedną z wielu, ot, wakacyjny wyjazd, który z roku na rok wspomina się rzadziej. Stało się jednak inaczej. Kociuba najpierw przedłużyła urlop, później wyjechała, wróciła, wyjechała, wróciła... W międzyczasie z zapałem uczyła się języka, a w końcu podjęła decyzję zmieniającą całe jej życie.

"Rejs po Węgrzech" to opowieść Polki zafascynowanej Węgrami. Krajem i ludźmi (płci męskiej - należałoby dodać dla oddania pełnego obrazu sytuacji). Katarzyna Kociuba udowadnia, że upór i motywacja to niesamowity napęd, pomagają wiele osiągnąć, jeśli tylko nie traci się z oczu celu i nie poddaje zwątpieniu. Nie jest łatwo nauczyć się języka węgierskiego, a formalności związane z przeprowadzką do innego kraju mogą zabić nawet najdzikszy entuzjazm, ale nie są to przeszkody mogące pokonać wulkan energii, jakim jest bez wątpienia autorka recenzowanej książki. Cała ta historia to świetny materiał na książkę - niestety nieco zmarnowany. Dlaczego? Już wyjaśniam.

Lubię ludzi, którzy nie boją się zmian, nie chowają po kątach, tryskają energią, pomysłami, nie potrafią usiedzieć na miejscu. Taka jest Katarzyna Kociuba i taki jej obraz wyłania się z "Rejsu po Węgrzech", co czytelnik, nawet średnio spostrzegawczy, bez problemu zauważy. Autorka najwyraźniej w to nie wierzy, bo uparcie powtarza, jaka jest szalona, spontaniczna, z głową pełną nieszablonowych pomysłów. Mnie to zniechęca, tym bardziej że Kociuba nawet mało odkrywcze koncepcje próbuje przedstawić jako coś niezwykłego. Ot, choćby tę dotyczącą nauki języka. "Wpadłam też na genialny pomysł, że ponieważ nie mam węgierskiego chłopaka będę w kółko słuchać węgierskiej muzyki. Miało to zastąpić konwersacje. Nie, to też nie było normalne zachowanie, nie oszukujmy się. Ale skuteczne"[2]. Fascynujące wydają się jej motywacje innych do nauki języka: jeden z kursantów chce móc się dogadać z kontrahentami, któraś kursantka - z dziadkami, a jeszcze inna - poznać język swego męża, pół-Węgra. Faktycznie, wszystko to jest niesamowicie zaskakujące i nietuzinkowe.

Fascynacja Katarzyny Kociuby Węgrami odnosi się przede wszystkim do mężczyzn, nie zaś kraju. Piękni panowie wspominani są częściej niż inne atrakcje. Niby nie ma w tym nic złego, autorka sama zauważa: "ja chyba zdecydowanie jestem kochliwa"[3] (a skąd!), ale pojawianie się kolejnych kochanków (w tym także potencjalnych) nieco nudzi. Zdecydowanie bardziej interesujące są fragmenty dotyczące ciekawostek z życia na Węgrzech, różnic kulturowych czy zmagań z biurokracją (okazuje się, że pod tym względem nie tylko Polska jest krajem pełnym absurdów) przy próbie przeprowadzki.

"Rejs po Węgrzech" czyta się niezwykle szybko. Format jest niewielki, kilka zdjęć uatrakcyjnia opowieść, a humorystyczny styl sprawia, że miejscami robi się całkiem zabawnie. Katarzyna Kociuba pisze potocznym językiem, co w zasadzie nie przeszkadza, ale tu czy tam składnia nieco zgrzyta. "Teraz ZUS. Co prawda straszą mnie, że za moje lata pracy należy mi się 300 złotych, ale piechotą nie chodzi"[4]. Bywa, że w oczy razi jakaś literówka lub użycie formy "przekonywujący", a podpisy pod zdjęciami zaczynające się od wielkich liter z niejasnych przyczyn nie kończą się kropkami.

Gdyby tak autorka mniej uwagi poświęciła swym przystojnym węgierskim przyjaciołom, a nieco bardziej skupiła się na samym kraju, ciekawostkach przyrodniczych czy kulturowych, "Rejs po Węgrzech" byłby zdecydowanie bardziej fascynującą lekturą. Wszak nie tylko o odległych, egzotycznych krajach można pisać ciekawie. Często tak mało wiemy o tych najbliższych, a przecież, jak mówi mądrość ludowa, "Polak, Węgier dwa bratanki". I warto wiedzieć, dlaczego.

Mimo przedstawionych zarzutów, zachęcam Was do zajrzenia do tej pozycji. Dlaczego? Bo czasami zbyt łatwo rezygnujemy z prób spełnienia marzeń czy planów, a spontaniczne decyzje szybko giną przytłoczone wnikliwą analizą ewentualnych konsekwencji. Katarzyna Kociuba pokazuje, że czasami warto wziąć się w garść i ruszyć przed siebie. I chwała jej za to.



---
[1] Katarzyna Kociuba, "Rejs po Węgrzech", Warszawska Firma Wydawnicza, 2013, s. 9
[2] Tamże, s. 27.
[3] Tamże, s. 69.
[4] Tamże, s. 92.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 749
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: