Dodany: 30.07.2013 20:35|Autor: Literadar

Czym zadziwi strefa kiwi: Nowa Zelandia - zielony raj


Okładka

Rec. Dorota Tukaj
Ocena: 5/6

Z czym kojarzy się przeciętnemu Europejczykowi Nowa Zelandia? Teraz pewnie z Peterem Jacksonem i nieprawdopodobnej urody pejzażami, które zrobiły takie wrażenie na fanach filmowej adaptacji Władcy Pierścieni. Ale wcześniej? Najdziwniejszy nielot świata, czyli ptak kiwi, stada owiec, Maorysi z włóczniami w dłoniach i z wymyślnymi tatuażami na twarzach i torsach… No i tyle. Znawcy przyrody dodadzą, że w odróżnieniu od sąsiedniej Australii nie ma tam praktycznie żadnych jadowitych zwierząt, a już na pewno takich, które są dla człowieka śmiertelnie groźne, zaś ekolodzy, że jest to jedno z niewielu państw na Ziemi, gdzie czystość środowiska pozostaje zbliżona do stanu pierwotnego. „Odpowiednia dawka cywilizacji”– żadnych asfaltowo-betonowych molochów tonących w oparach spalin, stolica wielkości Częstochowy, a największe miasto prawie dwa razy mniej ludne niż Kraków! – „a do tego ustronne plaże, dzika natura, łagodny klimat”. Wymarzony kraj dla rodzin z małymi dziećmi! Trudno się dziwić, że gdy Anke i Lukas zaczęli zastanawiać się, gdzie mogliby się z dwoma kilkuletnimi synkami przenieść z ojczystych Niemiec, Nowa Zelandia znalazła się na czele listy preferencji. Praca dla lekarza znajdzie się wszędzie, dziennikarka przy obecnym stanie techniki może wykonywać swój zawód na dowolnym krańcu świata, a dzieci im młodsze, tym mniej podatne na potencjalne efekty szoku kulturowego. No i klamka zapadła. Ale jeśli ktoś myśli, że obyło się bez zgrzytów i stresów, że żadne z małżonków nie pomyślało ani razu o powrocie do Niemiec, to jest w błędzie. W zielonym raju nie ma zabójczych węży, gangsterów i terrorystów, ale „bezpieczny” to jednak nie synonim „bezkonfliktowego”…

Swoje przeżycia w Kraju Długich Białych Obłoków opisuje Anke Richter ze swadą i humorem, momentami może nie najsubtelniejszym, ale też sytuacje, w jakich się zdarzało jej znaleźć, nie zawsze dałyby się oswoić tylko subtelnością. A poczucie humoru i dystansu do siebie samej znacznie ułatwiło jej adaptację w środowisku, w którym przeważają nie wytatuowani pasterze i artyści ludowi, lecz potomkowie dawnych brytyjskich kolonizatorów. Wbrew pozorom, z tymi ostatnimi nieco trudniej znaleźć wspólny język… zwłaszcza kiedy nieustannie robią aluzje do pewnego okresu historycznego, o którym żaden współczesny Niemiec wolałby nie pamiętać. „Typowo niemieckie” cechy – „no tak, nic nie dorówna niemieckiej jakości. Podobnie jest z niemiecką punktualnością, dokładnością i niezawodnością”, i jeszcze z zamiłowaniem do szczerej krytyki, i do roztrząsania z równą szczerością i ze śmiertelną powagą tematów mniej lub bardziej kontrowersyjnych – zdecydowanie nie przyspieszają asymilacji, o czym boleśnie przekonuje się na własnej skórze jeden z sąsiadów Anke, Niemiec z krwi i kości o zgoła nieniemiecko brzmiącym nazwisku Olewski. Sama Anke stara się, jak może, nie eksponować swojej niemieckości, nie izolować się od przybyszów z innych części Europy i świata, nie okazywać zirytowania lub zdegustowania różnymi przejawami szeroko pojętej inności, ale i tak od czasu do czasu naraża się nowym znajomym, otwarcie mówiąc, że nie smakuje jej lokalny przysmak albo poprawiając błąd ortograficzny w szkolnym menu. Umiejętność pośmiania się z samej siebie (a po cichu – dlaczegóżby nie? – i z innych) nadaje jej opowieści dodatkowych barw, czyniąc ją czymś więcej, niż tylko reportażem z życia imigrantów.

Świetnie napisana i doskonale przetłumaczona, Czym zadziwi strefa kiwi ma w zasadzie tylko jeden mankament: trochę za dużo miejsca zajmuje relacja z odwiedzin dawnego znajomego Anke, niewnosząca zbyt wiele do naszego postrzegania Nowej Zelandii i jej mieszkańców, a dla samej autorki będąca chyba próbą autoterapii, usuwającej z jej świadomości nadmiar negatywnych (hm… czyż nie zasłużonych?) uczuć do kolegi po fachu. Na szczęście niepożądany gość zwija manatki na tyle wcześnie, by akcja opowieści zdążyła jeszcze przed finałem ponownie nabrać tempa i barw. A czytelnik może się bez przeszkód radować opisami przygód, które mogłyby spotkać i jego, gdyby przez przypadek zdecydował się zamieszkać w kraju „owiec, tańczących Maorysów i hobbitów”.


Więcej recenzji Doroty Tukaj znaleźć można na www.ksiazki.wp.pl/kuid,44,nick,Dorota-Tukaj,profil.html

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1679
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: lutek01 06.03.2016 19:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Rec. Dorota Tukaj ... | Literadar
A mnie jednak pani Richter swoim weltschmerzem nie przekonała. Rozważania o naturze Niemców i Nowozelandczyków mi się nie podobały i nie za bardzo ratował je humor.
Co do tłumaczenia, było też parę zgrzytów w postaci kalek językowych z niemieckiego. O ile można jeszcze przeboleć np. "lampkę kieszonkową" (Taschenlampe) czyli latarkę, o tyle już kobieta w "wysokiej ciąży" (hochschwanger), czyli w zaawansowanej ciąży, to ewidentny błąd.
Książka, jak to mówią Niemcy, czyta się, ale daleko jej do ciekawej pozycji z kręgu literatury faktu.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: