Dodany: 21.07.2013 18:08|Autor: Marylek

Christopher Hitchens: w obliczu śmierci sam o sobie


Na niedobór różnorakich intymnych zapisków na rynku wydawniczym narzekać nie można. Namnożyło się dzienników, pamiętników, sprawozdań z codzienności i wyjątkowości, opisów i poradników. Można sobie poczytać, jak żyć i jak umierać, jak być zdrowym i jak chorować, jak kochać i jak nienawidzić. Czy „Śmiertelność” to kolejna taka pozycja?

Publiczne chorowanie, cierpienie czy umieranie nie jest już tak szokujące, jak było jeszcze lat temu kilkanaście. Dziś wręcz nie sposób uciec od tematu – blogi chorych terminalnie wydawane w formie książek, nierzadko przez bliskich i po śmierci osoby piszącej, lokują się na listach bestsellerów. Pamiętniki tych, którzy przeżyli - podobnie. Może oswajamy w ten sposób własny strach przed śmiercią? Może chcemy zrozumieć to, czego zrozumieć się nie da?

Sam więc fakt, że Christopher Hitchens opisuje swoje powolne umieranie na raka przełyku, związane z tym problemy somatyczne i psychiczne oraz poboczne przemyślenia, nie czyni tej niewielkiej objętościowo książeczki wyjątkową. Szczerość relacji Hitchensa jest niewątpliwa i nawet czasem brutalna, lecz nie jest przecież czymś unikalnym - wszelkie tego typu relacje muszą opierać się na szczerości; na tym polega ich siła. A jednak jest to pozycja bardzo poruszająca. Coś ją wyróżnia spośród wielu podobnych.

Może więc styl? Charakterystyczny, trochę prześmiewczy, z nieco sarkastycznym humorem, nieunikający dowcipu...

„W byciu śmiertelnie chorym frapujące jest to, że człowiek spędza mnóstwo czasu, przygotowując się na śmierć, przy pewnej dozie stoicyzmu (i wsparciu ze strony najbliższych), jednocześnie poświęcając wiele uwagi kwestii ocalenia.”[1]

Oddziały onkologiczne, na których przyszło mu przebywać, nazywa „tumorowem”[2], a chemioterapię – „trutkoterapią”[3].

Humor przewija się głównie w początkowych partiach książki, im dalej jednak, tym autor pisze dobitniej i bardziej wstrząsająco:

„Bądź co bądź, pozostało jeszcze stadium targowania się. Może tu kryje się jakaś furtka. W onkologii układ jest taki, że w zamian za choćby cień szansy na parę dodatkowych lat życia poddajesz się chemioterapii, a potem, jeśli ci się poszczęści, naświetlaniu czy nawet operacji. Możesz zatem dobić targu: zostaniesz tu jeszcze jakiś czas, ale w zamian będziesz musiał oddać parę rzeczy. Do tych rzeczy zaliczają się twoje kubki smakowe, zdolność koncentracji, funkcja trawienia i włosy na głowie. Niewątpliwie wygląda to na rozsądny układ.”[4]

„Nikt nie chce słuchać o niezliczonych chwilach grozy i upokorzeniach, które stają się codziennością, kiedy twoje ciało z przyjaciela zamienia się we wroga […]. Nie ma nic zabawnego w uświadomieniu sobie nagiej prawdy materializmu, że nie mam ciała, lecz jestem ciałem.”[5]

„Codzienna egzystencja kurczy się do dziecinnych rozmiarów […].”[6]

„[…] każda niemoc wzmaga efekt poprzedniej, zamieniając się w skumulowane cierpienie, które prowadzi tylko do jednego efektu. […] I tak oto w dziejach pozbawionego sentymentów podejścia do śmierci natrafiamy na coś niezwykłego – nie jest to życzenie, by umrzeć z godnością, ale pragnienie, by już nie żyć.”[7]

Hitchens jest przede wszystkim dziennikarzem i publicystą, człowiekiem słowa i pióra, pasjonatem swojego zawodu. Ograniczenia, które niesie choroba w tej dziedzinie, są dla niego szczególnie dotkliwe; jednak wciąż jest obserwatorem i komentatorem otaczającej go rzeczywistości!

„Kiedy piszę te słowa, jestem świeżo po zastrzyku, który ma na celu zmniejszyć ból rąk, dłoni i palców. Skutkiem ubocznym tego bólu jest drętwienie kończyn napawające mnie bynajmniej nie irracjonalnym lękiem, że stracę możliwość pisania. Bez niej, jestem tego pewien, moja „wola przetrwania” ulegnie znacznemu uszczupleniu. Często powtarzam wzniośle, że nie tylko żyję z pisania, lecz żyję pisaniem, i jest to prawda. Przerażony prawie tak samo, jak w obliczu utraty głosu, którą tymczasowo łagodzą zastrzyki w krtań, patrzę na obumierające dłonie i czuję, jak rozpada się moja tożsamość pozbawiona łączności między myślą a literą.”[8]

Poziom intelektualny skromnych, zdawałoby się, notatek Hitchensa jest imponujący. Autor nie rezygnuje ze swojej erudycji, przywołuje nazwiska niegdyś czytywanych autorów - Proust, Dostojewski, Szymborska. Analizę całej sytuacji prowadzi rzeczowo, bez rozżalania się: „Muszę zwracać szczególną uwagę, by nie użalać się nad samym sobą i nie stać się egocentryczny.”[9] Toczy obszerną polemikę z Nietzschem, podając w wątpliwość słuszność najsłynniejszego przypisywanego mu stwierdzenia:

„Zanim półtora roku temu zdiagnozowano u mnie nowotwór przełyku, raczej beztrosko oświadczyłem czytelnikom moich pamiętników, że stojąc w obliczu śmierci, wolałbym być przytomny i w pełni świadomy, aby dokonać żywota w aktywnym sensie. I teraz wciąż staram się powstrzymywać ów nikły płomyczek ciekawości i przekory, gotów rozegrać ten mecz do końca i nie chcąc uchylać się przed niczym, co mieści się w obrębie życia. Śmiertelna choroba skłania wszak człowieka do rozważenia dobrze znanych prawideł i na pozór wiarygodnych porzekadeł. Jednego z nich nie powtarzam już z takim samym przeświadczeniem, jak kiedyś, a mianowicie przyhamowałem nieco z ogłaszaniem wszem i wobec, że co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.”[10]

W posłowiu zaś żona przedstawia listę książek, o jakie prosił po bronchoskopii, gdy nie mógł mówić, bo nadal pozostawał zaintubowany, ale mógł przecież wciąż pisać i myśleć! Czy nie jest imponująca taka nieustanna dążność do rozwoju, ciągłe stawianie pytań i poszukiwanie odpowiedzi? Usiłowanie przetworzenia nawet najbardziej traumatycznych doświadczeń w przydatną dla innych refleksję.

I jeszcze ważny fakt, że autor - ateista, racjonalista, buntownik i skandalista, zagorzały krytyk religii - nie pocieszał się myślą o życiu po życiu, reinkarnacji czy wiecznej szczęśliwości w zaświatach. Podkreśla zresztą tę swoją postawę na każdym kroku. To także przyczynia się do wyjątkowości jego relacji.

Piętnuje Hitchens język rozmawiania o nowotworach, powszechnie stosowaną wojenną retorykę: „Ludzie nie chorują na raka – mówi się, że z nim walczą.”[11] Wypunktowuje używane w języku medycznym eufemizmy, zastępujące komunikację wprost.

Jak trudne musi być takie życie ze świadomością wyroku bez zawieszenia, szczególnie dla człowieka aktywnego, w pełni sił zawodowych i twórczych, tego nie da się przekazać. Widać jednak wyraźnie pośpiech w działaniach i myśleniu, pragnienie przetrwania choroby, powrotu do pełni życia. Żona mówi, że „Christopher zamierzał znaleźć się w przedziale 5-20% tych, których da się wyleczyć […]. Nie łudząc się co do swojego stanu i nie pozwalając mi na żadne złudzenia co do jego perspektyw na przeżycie, każdą dawkę pomyślnych wiadomości, klinicznych i statystycznych, przyjmował z głęboką, dziecinną nadzieją. Jego wola, by nadal wieść niewzruszoną egzystencję i utrzymywać nadzwyczajną aktywność, była imponująca.”[12]

Zamierzał... Nie udało się Hitchensowi tych zamierzeń zrealizować. Choroba nie pyta nikogo o zdanie. Zapiski z ostatniego okresu życia, proste zdawałoby się notatki, a jednak trudne swą prostotą, pozostają świadectwem, obok którego nie da się przejść obojętnie.


---

[1] Christopher Hitchens, „Śmiertelność”, przeł. Radosław Madejski, Wydawnictwo Sonia Draga, 2013, s. 30-31.
[2] Tamże, s. 47 i in.
[3] Tamże, s. 24.
[4] Tamże, s. 22-23.
[5] Tamże, s. 58-59.
[6] Tamże, s. 64.
[7] Tamże, s. 84.
[8] Tamże, s. 89.
[9] Tamże, s. 105.
[10] Tamże, s. 76-77.
[11] Tamże, s. 23.
[12] Tamże, s. 117-118.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4205
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Gierzak 02.11.2013 00:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Na niedobór różnorakich i... | Marylek
Wczoraj jednym tchem przeczytałem tę książkę. Po przeczytaniu zostaję pełnym podziwu i szacunku dla osoby Pana Hitchensa za nadludzką siłę, za Jego śmiech między interwałami cierpienia i wyprostowaną postawę do kresu wszystkiego. Mając świadomość postępującej niemożności porozumiewania się (tym bardziej, że tym żył) nie poddawał się, wierzył w wyzdrowienie, miał nadzieję i kochał... Wiara, nadzieja i miłość, tak? Kochał życie i ludzi, więc tym ciężej było mu odchodzić w trybie tak bardzo przyśpieszonym.

Dobra dziś pora by Go wspomnieć.
I nie omieszkajcie pomodlić się za Niego, przecież niczym go bardziej nie rozbawicie...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: