Dodany: 05.07.2013 15:26|Autor: Lenalee

„Larista”


Wakacje to taki czas, kiedy mam największą ochotę na czytanie książek prostych, banalnych, być może trochę nawet „odmóżdżających”, które sprawią, że bardzo luźno podejdę do opisywanych w nich historii. Spodziewałam się, że „Larista” spełni w tym względzie moje oczekiwania i nie tylko podaruje mi chwile odprężenia, ale również pozwoli na zżycie się ze światem przedstawionym oraz bohaterami. Niestety, powieść Melissy Darwood nie do końca spełniła swoją rolę i częściej odczuwałam irytację niż przyjemność, poznając tę historię.

Larysa to szczęśliwa nastolatka - ma prawie wszystko, czego mogłaby oczekiwać: najlepszą przyjaciółkę, kochających rodziców i wspaniały talent malarski, z którym może wiązać swoją przyszłość. Brakuje jej tylko jednego – prawdziwej miłości. W dniu osiemnastych urodzin wypowiada życzenie, nie mając pojęcia, że może się ono spełnić. Wkrótce, zupełnie nieoczekiwanie, na jej drodze pojawia się dwójka tajemniczych mężczyzn, którzy sprawią, że życie dziewczyny obróci się o sto osiemdziesiąt stopni i już nigdy nie będzie takie jak przedtem.

„Laristę” podzieliłam sobie na dwa etapy, które diametralnie się od siebie różnią. Pierwszy z nich, czyli w zasadzie pierwsza połowa książki, to część na naprawdę fajnym poziomie i jeszcze nic nie zapowiada – być może z malutkimi wyjątkami – tego, co może mnie później czekać. Bohaterowie wydają się jeszcze bardzo sympatyczni, decyzje przez nich podejmowane - racjonalne i wszystko układa się w przyjemną, logiczną całość. Niestety, w drugiej połowie powieści drastycznie spada jej poziom, powodując irytację czytelnika oraz załamywanie rąk nad kompletnie absurdalnym i chwilami nawet idiotycznym zachowaniem poszczególnych postaci, przede wszystkim głównej bohaterki.

W pewnym momencie cierpią tutaj nie tylko bohaterowie, ale również język i styl powieści. Melissa Darwood przejawia zadziwiającą sympatię do powiedzonek typu „ciekawość to pierwszy stopień do piekła” czy „postać anielska, dusza diabelska”, które jeszcze na początku, wplecione w zdania, brzmią dosyć sensownie, jednak później coraz częściej mnie denerwowały, brzmiały bardzo nienaturalnie. Tak jest nie tylko z powiedzonkami, którymi bohaterowie posługują się w praktycznie każdej sytuacji, ale również z przeróżnymi zwrotami czy zdaniami, które nieprzyjemnie brzmią w ich ustach i sprawiają wrażenie kompletnie nienaturalnych. Są powieści, przy których można przymknąć oko na takie rewelacje, jednak niestety „Larista” do nich nie należy.

Jak można się spodziewać, w powieści tej pojawia się wątek romantyczny, wokół którego w zasadzie skupia się cała historia. W paranormal romance nie jest to nic dziwnego, jednak już na samym niemalże początku relacja pomiędzy Larysą a tym jednym, konkretnym bohaterem zaczyna niebezpiecznie zmierzać w tę mniej zadowalającą stronę, kiedy to wątek uczuć ocieka lukrem i banalnością. Bohaterowie pomiędzy wymienianiem pocałunków, wyrazów dozgonnej miłości oraz symbolicznymi kłótniami/nieporozumieniami, które kończą się w oczywisty sposób (wyjaśnienie całej sytuacji, łzy oraz wyznanie dozgonnej miłości) nie wykazują się w zasadzie niczym, co mogłoby sprawić, że uznałabym ich za postacie wartościowe. Ich relacja w pewnym momencie przekracza wszelkie granice absurdu, jednak aby się o tym przekonać, powinniście sami zapoznać się z powieścią.

Główna bohaterka z początku przypomina desperatkę, dla której niemalże nic nie ma sensu, ponieważ brak chłopaka uniemożliwia jej bycie szczęśliwą. Takie odniosłam wrażenie i to ono sprawiło, że za nic nie byłam w stanie jej polubić. Larysa to postać bardzo typowa, jakich mnóstwo w „paranormalach”. Z pozoru jest cicha, niezauważalna, brak jej silnego charakteru i niezależności (zwłaszcza w stosunku do mężczyzny). Takie bohaterki już dawno mi się znudziły, od dłuższego czasu poszukuję silnych kobiecych postaci, które doskonale wiedzą, jak radzić sobie w trudnej sytuacji. Dodatkowo bardzo szybko wyciąga ona pochopne wnioski, co sprawia, że nawet najbardziej wyrozumiała osoba zaczyna tracić cierpliwość.

„Larista” to nie jest książka, która ma wyłącznie minusy, choć być może z mojej recenzji tak wynika. Pomimo wielu chwil irytacji mogę uznać, że spędziłam z nią przyjemne chwile - do momentu, w którym drastycznie spadł jej poziom, sprawiając, że zaczęła przypominać typowe, niegodne polecenia „paranormale”. Powieść Melissy Darwood czyta się bardzo szybko i jest to zdecydowanie jej największy atut, a sama historia jest bardzo ciekawa, mimo że opiera się głównie na wątku religijnym - jednak gdyby napisał ją ktoś z większymi umiejętnościami, na pewno czytałoby się ją dużo przyjemniej.


[Recenzja opublikowana również na moim blogu, lubimyczytac.pl, nakanapie.pl oraz matras.pl]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 889
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: