Dodany: 10.06.2013 23:07|Autor: Literadar

Pieprz z miodem


Okładka

Rec. Roksana Krysa
Ocena: 3/6


Pretensjonalna, mało życiowa, naciągana i wyidealizowana historia trzech przyjaciółek, silnie inspirowana przygodami bohaterek Seksu w wielkim mieście, ale w wersji nieco uboższej, niby dostosowanej do wymogów polskich realiów. Pieprz z miodem to historia kobiet, z których każda ma zupełnie inne podejście i każda czego innego oczekuje od życia. Wszystkie są jednak piękne, niezależne, ustawione zawodowo (trzeba dodać, że oczywiście robią to, o czym marzą), a więc czerpanie z życia i szukanie różnych podniet wcale nie przychodzi im z trudem, przeciwnie. Wszystko się układa idealnie, każda ma to, czego szuka, a jakieś drobne niepowodzenia szybko idą w zapomnienie. Przecież są przyjaciółki, które zawsze wysłuchają, doradzą, pomogą.

Choć czyta się dobrze, na plusy zasługuje wyłącznie strona narracyjna i literacka, bo sama fabuła jest tak oklepana, tak typowa i banalna, że ciężko wysilać się, by odebrać ją inaczej niż jako zwykłą rozrywkę na dość niskim poziomie. Ma przyciągać odważnymi, śmiałymi scenami erotycznymi, a tymczasem staje się po prostu powiastką soft porno dla znudzonych kobiet, desperatek z nieudanym życiem intymnym, kiepską pracą, obwisłym biustem i pustką w portfelu. Czyli dla kogo…? Kto się tak postrzega…? Kto chciałby być tak postrzegany? I wreszcie – kto ma uwierzyć w takie bzdury…?

Nawet w fikcji literackiej powinien być margines zapisany – choćby bardzo drobnymi literkami – jakąś odrobiną prawdy, szczerości, naturalności, czegoś, co sprawia, że naprawdę można się oderwać od swojego życia (nawet tego szczęśliwego!) do nieco innego świata, który wydaje się bliski. A świat Malwiny, Zuzy i Łucji (dlaczego WSZĘDZIE kobieta, która ma na imię Zuzanna, jest Zuzą? Dlaczego nie mówi się Zuzia, Zuzanka, Zuzka…? Nawet tu brak oryginalności, choć same imiona paradoksalnie chyba miały brzmieć nietypowo), prawie czterdziestoletnich singielek, przyjaciółek z Akademii Sztuk Pięknych (a jakże, przecież w TAKIM świecie nie łączy się ze sobą np. prawniczki, bibliotekarki i kasjerki…), jest koszmarnie stereotypowy. Wszystkie są skrajnie inne, co ma podkreślać wyjątkowość każdej z nich, wszystkie mają różne poglądy na związki z facetami, wszystkie są jednakowo rozwiązłe, wygłodniałe, stęsknione i, co tu dużo mówić, łatwe. Każda przeżywa załamania, rozczarowania, wzloty i upadki. Niby jak w prawdziwym życiu, a jednak z dala od niego. Wszystko to przypomina nieco film Lejdis… a w świetle tego, co zostało powiedziane na początku, kompilacja amerykańskiego Seksu w wielkim mieście z polskim Lejdis, z dodaniem wątków osobistych autorki i nastawieniem na lekkie szokowanie daje mieszankę mało strawną, przekolorowaną i… nudną. Nic do niczego nie prowadzi, są rozstania i nieoczekiwane uczucia, jest odkrywanie własnej kobiecości i – oh,ah, jakie to niegrzeczne – przygody z wibratorem, oczywiście z wieloma niespodziankami, które mają wyglądać śmiesznie i naturalnie.

W powieści wcale nie chodzi o to, by pokazać, że na szczęście, przygodę, miłość i zabawę nigdy nie jest za późno. Przeciwnie, to karykaturalne pokazanie „gorących czterdziestek”, które z braku pomysłu na dalsze życie i samorealizację, próbują umilić sobie czas seksem (bo przecież prace mają idealne, więc tu nie trzeba zmian), pokazując przy tym w płytki sposób, jak łatwo zmanipulować kobietę, która rozpaczliwie szuka uczuć, a udaje, że tak świetnie się bawi w roli pani własnego losu, samotnej z własnego wyboru i teoretycznie szczęśliwej. O co więc chodzi? Ciężko powiedzieć… Chyba jakoś nachalnie wtłacza się w ludzką mentalność myśl, że małżeństwo, rutyna, stabilizacja, brak przyjaciółeczek na każde zawołanie i niemożność chodzenia codziennie do modnych knajp, są złe. Taki pogląd, kreowany przez media i literaturę sprawia, że jeszcze chwila, a poza ruchami feministycznymi, powstaną ruchy „Szczęśliwych gospodyń domowych”, których życie jest nie mniej atrakcyjne, a może nawet bogatsze o wiele rozwijających doświadczeń, przeżyć, mądrości wyniesionych nie z kolorowych czasopism, a kolorowych stron rodzinnego życia. Dyskusja może być burzliwa, bo strony w oczywisty sposób będą podzielone. Słowem – apoteoza któregokolwiek ze stylów życia w sposób zbyt przesadny nie prowadzi do niczego dobrego. A przekoloryzować i urazić łatwo, jeśli pole semantyczne zarówno dla słowa „singielka” jak i „żona” zbyt mocno się naciągnie.

Do nieprzychylnego odbioru Pieprzu z miodem dochodzi wspomniana świadomość, że powieść może zawierać – i zapewne to robi – wątki osobiste autorki, odzwierciedla pewnie w jakiś sposób jej styl życia, poglądy na świat, a może nawet przeżycia… cóż, wystarczy. Tylko skoro miało w tym być tyle odwagi, tyle chęci pokazania, że na „szczęście” nigdy nie jest za późno, to po co pseudonim artystyczny „Sonia Zohar” dla „pewnej czterdziestolatki”…? Widać w tym jakieś małe zakłamanie, pomieszanie szczerości i bezpruderyjności z wielkim dystansem i dozą „onieśmielenia”. A to chyba jakoś nie współgra…

Jak zostało wspomniane, czyta się dobrze, a jakże, powieść zgrabnie i powabnie napisana. Ale w ten sposób można napisać wszystko. Problem w tym, że wprawne pióro to już NIE wszystko. Powieść jest zbyt banalna, zbyt oczywista, zbyt nastawiona na wymuszoną śmiałość, która nieprzyjemnie balansuje na granicy dobrego smaku, gdzieś między erotyką a pornografią, co w dobie trylogii Pięćdziesiąt odcieni już nawet nie jest zaskakujące. Zachęcające też nie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1448
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: