Dodany: 09.06.2013 17:11|Autor: danka-sz

Książka: Nadzieja czerwona jak śnieg
Sawicki Andrzej W.

2 osoby polecają ten tekst.

Rozrywka z historią w tle


Daleko mi do osób żywiących niewzruszone przekonanie, iż beletrystyka dzieli się na literaturę wysokich lotów oraz na fantastykę. Taka "Gra o tron" więcej mnie nauczyła o życiu i rządzących nim prawach niż niejedno dzieło tzw. literatury wysokiej, dlatego też szydzenie z fantastyki jako takiej zazwyczaj odbieram jako zbędny snobizm. Dla mnie książki od zawsze dzieliły się, dzielą i dzielić się będą na „te złe” i „te dobre”, no, może jeszcze na „te takie sobie”.

Wiadomość, iż jakiś nieznany mi polski autor pokusił się o stworzenie sci-fi osadzonej w realiach powstania styczniowego, przyjęłam początkowo ze zdziwieniem, a następnie z ogromnym entuzjazmem - połączenie fantastyki i historii odkąd pamiętam, wydawało mi się idealne. W tamtym momencie stało się dla mnie jasne, że muszę zdobyć i przeczytać tę książkę. Im szybciej, tym lepiej.

Gdy tylko została mi doręczona przesyłka z „Nadzieją czerwoną jak śnieg” w środku, powieść z marszu poszła na czytelniczy pierwszy ogień, bezlitośnie pokonując konkurencję w postaci kilkunastu innych, od dłuższego już czasu czekających na półce pozycji, z których z każdą również okropnie chciałam się zapoznać. Panie Andrzeju, jeżeli czyta Pan tę recenzję, może Pan sobie pogratulować: udało się Panu rozbudzić moją ciekawość.

Powieść zaczyna się wyśmienicie. Na stole u żydowskiego szewca leży ranny polski żołnierz, którego z pomocą córki gospodarza opatruje oddziałowy medyk. Dopiero co wybuchło powstanie styczniowe. Nasi w końcu ponownie chwycili za broń i w jednej z pierwszych potyczek szczęśliwie udało im się rozbić carskie wojska. Teraz, korzystając z chwili spokoju, pośpiesznie liżą rany, przygotowując się do kolejnej bitwy. Niespodziewanie do punktu opatrunkowego zostaje przyprowadzony żołnierz strony przeciwnej, który z miejsca wzbudza najwyższe podejrzenia Polaków. Skoro nie wycofał się wraz ze swymi oddziałami, to zapewne jest szpiegiem bądź innym dywersantem i na pewno kombinuje coś bardzo niedobrego... Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Od samego początku akcja powieści galopuje w zawrotnym tempie, a oszołomionemu szybkością wydarzeń czytelnikowi pozostaje jedynie przewracać kolejne strony. To muszę panu Andrzejowi oddać, że od momentu, gdy zagłębiłam się w jego książkę, spędziłam z nią trzy dni z rzędu, nie bardzo mając głowę do jakichkolwiek innych zajęć. Przedstawiona w powieści historia okazała się zbyt absorbująca, choć każdy kolejny rozdział... coraz bardziej rozczarowywał. Dlaczego?

Powstanie styczniowe, jak na istotne wydarzenie z naszej historii, zaskakująco rzadko stanowi inspirację dla rodzimych autorów. Na warsztat brali je głównie pisarze pozytywistyczni w „Nad Niemnem” czy innej „Glorii Victis”, i to przeważnie w formie tak zakonspirowanej (niezbędnej ze względu na działalność rosyjskiej cenzury), że dzisiejszy czytelnik bez pomocy sympatycznej pani polonistki ma niewielkie szanse zorientować się, jakie konkretne historyczne wydarzenie „autor miał na myśli”. We współczesnej Polsce, kiedy nie ma już właściwie wielkich przeszkód, by pisać o powstaniu, i tak prawie nikt tego nie robi. Dlatego chwała i cześć panu Andrzejowi za poruszenie ważnego, a jednocześnie w polskiej literaturze niestety prawie już zapomnianego tematu. Jak się okazało, spowodował tym również pewien dość nieprzyjemny skutek uboczny. Mianowicie: podjęcie przez autora istotnego, przy czym tak rzadko eksploatowanego tematu rozbudziło we mnie oczekiwania, z których wielu „Nadziei czerwonej jak śnieg” nie udało się spełnić wcale lub przynajmniej nie do końca.

Czego oczekiwałam po powieści sci-fi, której akcja rozgrywa się w czasie powstania styczniowego? Otóż oczekiwałam, że w atrakcyjnej i zajmującej formie poruszy ważne i trudne zagadnienia związane z naszym zimowym zrywem niepodległościowym. Przykład: czy jest w ogóle sens przelewać krew i ponosić ofiary w walce, która ma nikłe szanse powodzenia? Albo: problem podziałów polskiego społeczeństwa, z którego część ochoczo bierze udział w powstaniu, reszta zaś (głównie chłopstwo) wyraźnie się od niego odcina, bo po pierwsze, nie poczuwa się do najmniejszej więzi z narodem, do którego należy, a po drugie, obawia się represji ze strony cara. Albo: skłóceni dowódcy powstania, którym zdarza się więcej czasu i energii poświęcać na przepychanki i wzajemne animozje niż planowanie walki z wojskami zaborcy. Takie tematy Andrzej Sawicki i owszem, porusza, ale gdzieś na trzecim albo nawet i czwartym planie. Być może bardziej niż „porusza” adekwatny byłby tu przymiotnik „zaznacza”, podczas gdy mnie te właśnie zagadnienia wydały się w powieści najbardziej interesujące.

Kolejna kwestia. Bohaterowie. Zamiarem autora było najwyraźniej, by każda z postaci wpisywała się w pewien powstańczy stereotyp, co niniejszym uznaję za pomysł bardzo dobry. Kogo więc tu mamy? Wytrawnego żołnierza, kapitana Jemiołę, który jeszcze przed wybuchem powstania potykał się „o wolność waszą i naszą” w całej Europie, a nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie nabył też przy okazji umiejętności wytrawnego rewolwerowca. Mamy szlachciankę-emancypantkę oraz córkę szewca, która nie zgadza się z ojcem, iż Żydzi zamiast brać udział w powstaniu, powinni spokojnie przeczekać je w domach, ponieważ Polacy nie mają im nic lepszego do zaoferowania niż car. Sympatycznego, silnego jak tur, choć niezbyt lotnego chłopa Pliszkę i oficera wojsk zaborczych – Póstowójtowa, który z racji mieszanego pochodzenia sam już do końca nie wie, po czyjej właściwie stoi stronie. Na każdą postać pomysł niewątpliwie był, każda jest charakterystyczna i odznacza się czymś wyjątkowym, a jeżeli nawet nie trzymamy za nią kciuków, to przynajmniej z zainteresowaniem czytamy o jej przygodach. Zabrakło mi jednak tego, co w bohaterach literackich fascynuje mnie najbardziej, mianowicie: pogłębionej psychologii. Przykład: gdy pod koniec pierwszego rozdziału Żydówka Wanda dołącza do polskich oddziałów, by brać udział w walce, jej ojciec, ze względu na pomoc udzieloną powstańcom, znajduje się w istotnym niebezpieczeństwie. W późniejszym czasie córka ani razu nie poświęci mu życzliwej myśli, ani razu nie zacznie się martwić, czy ojcu aby na pewno się udało uniknąć konsekwencji, nie będzie się też zastanawiać, jak „tate” sobie bez niej radzi. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Elementem, którego na pewno nie brakuje w powieści Sawickiego, są wszelkiego rodzaju batalie, starcia i rozmaite inne potyczki. Właściwie akcja już od samego początku przebiega w następujący sposób: bitwa – jakieś inne wydarzenia – walka – inne wydarzenia – potyczka – inne wydarzenia – starcie... i tak do samego końca. Czemu się zresztą dziwić? Książka traktuje w końcu o powstaniu styczniowym, a tam wszak takie wypadki były na porządku dziennym. Choć autor bardzo się przyłożył do opisywania scen stricte batalistycznych, dla mnie, paradoksalnie, były one najmniej interesującym elementem i podczas czytania starałam się jak najszybciej mieć je już za sobą. Ale ja jestem typową kobietą, która mówiąc „w prawo”, pokazuje lewo i zasypia na meczach piłki nożnej, a samochody rozróżnia głównie po kolorach. Dlatego też jestem głęboko przekonana, że zdecydowana większość czytelników – a konkretnie: czytelnicy płci męskiej – będzie wszystkie epickie opisy potyczek chłonęła z wypiekami na twarzach, wprost nie mogąc się od nich oderwać. Książkę pisał w końcu prawdziwy facet, co widać też po częstotliwości podkreślania opisu powstańczego krzyża podskakującego na obfitym biuście jednej z bohaterek... ;)

Andrzej Sawicki pisze prosto i konkretnie, używając zdań krótkich niczym serie z karabinu. O uczcie literackiej nie ma więc być może mowy, jednak taki styl znakomicie sprawdza się w przypadku powieści historyczno-fantastyczno-przygodowej, z jaką właśnie mamy do czynienia w przypadku „Nadziei czerwonej jak śnieg”. No właśnie. Powieści przygodowej... Mimo osadzenia akcji w czasach powstania styczniowego i poruszenia ważnych kwestii na marginesie, jest to pozycja w przeważającej mierze rozrywkowa. Są czytelnicy, którym w żadnym wypadku nie będzie to przeszkadzało, a wręcz uznają to za niewątpliwy plus powieści. Ja jednak... oczekiwałam czegoś więcej.

Choć powieść w pewnej mierze zawiodła moje oczekiwania, bynajmniej nie oznacza to, że nie mogę jej nikomu polecić. Mimo wspomnianych już wad jest wciągająca i rozgrywa się w raczej zapomnianym przez literatów okresie historycznym, co sprawia, że naprawdę trudno się oderwać od lektury. Jeżeli po ciężkim dniu czytanie książek uznajesz za mimo wszystko bardziej wartościową rozrywkę niż gapienie się w telewizor, przy czym nie gardzisz też fantastyką i nie masz nic przeciwko łyknięciu odrobiny historii metodą „przyjemne z pożytecznym”, myślę, że właśnie odkryłam idealną powieść dla Ciebie.

...zwłaszcza jeżeli należysz do osób, które na pytanie o datę wybuchu powstania styczniowego robią wielkie oczy i oblewają się zimnym potem, po czym otwierają usta i z wysiłkiem starają się wydukać: Zaraz, to chyba będzie... tysiąc... dziewięćset...


[Recenzję zamieściłam wcześniej na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 678
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: