Zawiniona powieść
Nie sądziłem, przynajmniej do czasu przeczytania "Niezawinionych śmierci", że "naskoczę" kiedykolwiek na Williama Whartona. Gdybym był młodszy, użyłbym pewnie bardziej bezpośredniego określenia powieści, mówiąc krótko - knot. Nie jestem jednak młodszy, więc powiem, że jest to rzecz na wskroś nudna i jeśli miałem często wrażenie, iż pan Wharton stawał na głowie, by dojść do strony 253 (w wydaniu kieszonkowym - Rebis 2004), to nie wynikło ono z jakiegoś widzimisię, lecz ma swoje uzasadnienie i piękne podstawy w mojej czterdziestoletniej już miłości do literatury i ukochaniu KSIĄŻKI!
O czymże rzecz?
Kate, pierwszy narrator w powieści i córka pisarza, wraca z kilkuletnim synem Willsem, po rozwodzie z pierwszym mężem, do Europy. Stosunkowo szybko znajduje pracę w szkole niedaleko Monachium, gdzie zaczyna uczyć dziatwę z klas pierwszych. Stosunkowo szybko też poznaje nauczyciela matematyki - Berta. Tu rzecz zaczyna przypominać znaną nam już historię Tarzana i Jane, chociaż momentami wydaje mi się również, że Bert jest drwalem (?).
Po późniejszym przejęciu narracji przez pisarza powieść zaczyna przypominać - a to petycję do władz stanowych o zaprzestanie wypalania ściernisk, a to przepychanki ubezpieczeniowo-sądowe i robi się naprawdę N.U.D.N.O. Od czasu do czasu autor wspomina też o pieniądzach, co nie wpływa bynajmniej na poprawę mojego czytelniczego samopoczucia i morale, a fotografiami zmiażdżonych i spalonych zwłok mnie "morduje", bo, niestety, takie memento jakoś nie przemawia mi do przekonania!
Lwią część mojej, składającej się z około sześciu tysięcy książek, biblioteki domowej stanowią książki, które przyniosły mi niewątpliwą, ogromną satysfakcję czytelniczo-intelektualno-uczuciową. Przykro mi, że mój stosunek do "Niezawinionych śmierci" nie będzie tak czuły, jak do właśnie wspomnianej - lwiej części moich zbiorów.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.