Tak się zastanawiam dlaczego synonimem literatury kobiecej jest słaba literatura? Wydawałoby się, że kobieca znaczy skomplikowana, złożona psychologicznie, kipiąca od uczuć, subtelna. A przecież wszystkie książki z etykietką „literatura kobieca”, jakie miałam okazję przeczytać stanowiły całkowite tego przeciwieństwo.
Niby wiem, czego się spodziewać po takich powieściach, a jednak czasem jako czytelnik potrzebuję chwili wytchnienia i po nie sięgam. Ostatnio padło na
Ryzykantka (
Krentz Jayne Ann (pseud. Quick Amanda lub Castle Jayne lub James Stephanie))
. Zapowiadać mogło się nieźle – ciekawe tło historyczne (mój ukochany XIX wiek), historia obfitująca w przygody, wątek kryminalny. Nie oczekiwałam właściwie zbyt wiele, bo już sam gatunek nie obiecuje wielkich doznań czytelniczych.
Przede wszystkim intryga typowa dla większości romansów – ona nie wie czy on ją kocha, a on nie jest pewny jej uczuć. Niby sztampowy pomysł, ale przecież liczy się wykonanie. I tu jest jeszcze gorzej. Victoria Huntington to panna jedyna w swoim rodzaju. Inteligentna, błyskotliwa i posiadająca ujmującą urodę. Co do dwóch pierwszych cech można mieć poważne wątpliwości, gdy nasza bohaterka wplątuje się w kolejne kłopoty. Ostatnia zaś jest chyba również typowa dla heroin z romansów. Wszystkie one są tylko z pozoru przeciętne i rozkwitają niczym Kopciuszek, olśniewając wszystkich swą urodą. Tak jakby tylko piękno gwarantowało szczęście.
Kopciuszkiem Victoria jednak nie jest. Wręcz przeciwnie - jest dziedziczką całkiem pokaźnego majątku. Poniekąd w rolę Kopciuszka wciela się hrabią Stonevale – w końcu to on szuka posażnej panny, aby uratować rodzinną posiadłość. Przełamanie konwencji mogłoby być naprawdę ciekawe, jednak hrabia Kopciuszkiem być zdecydowanie nie chce i gra przekonująco królewicza. Jak na bohatera romansu przystało jest silny, zdecydowany, doświadczony i przewyższa swą wybrankę inteligencją. Zapewne gdyby było odwrotnie, upadłby odwieczny porządek świata.
Psychologicznego prawdopodobieństwa i złożoności postaci nie szukałam i nawet nie za bardzo mogę zarzucać jego braki, w końcu czytam romanse dla odprężenia. Dlatego nie będę komentować schematyczności i płytkości wszystkich bohaterów. Drażniły mnie jednak niezręczne dialogi i tło historyczne sprowadzone do kilku detali z epoki. Victoria lubi przebierać się w męski strój i nawet wygłasza kilka dość interesujących uwag, co do ról społecznych. Założyć by jednak należało, że zgromadzone potajemnie przebranie będzie skrywało kobiecą figurę. Nic bardziej mylnego – wszystko się opina i przylega odpowiednio ponętnie.
Koniec końcem nawet pomimo licznych wad „Ryzykantka” spełniła swoją rolę – rozbawiła mnie niezmiernie i pozwoliła odpocząć.
Brakuje mi jednak ciepłych romansów z domieszką życiowej mądrości. Takich w stylu Jeżycjady. Sienkiewicz pisał ku pokrzepieniu serc, a ja myślę, że przydałaby się także literatura ku pokrzepieniu codzienności. Mądra, nienachalna i prosta w odbiorze, która nie jest jednocześnie jakąś komercyjną papką. Taka, która zostawia ciepło w sercu i niekoniecznie zmusza do wielkich refleksji, ale po prostu krzepi. Nie ma takich romansów, czy po prostu na żaden jeszcze nie trafiłam?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.