Dodany: 27.03.2013 12:20|Autor: polter

Najciekawsza z wypraw


"Rakietowe szlaki" to wybór najlepszych opowiadań science fiction dwudziestego wieku. Cztery pierwsze tomy potwierdzają, że redaktorom udało się wyłowić mnóstwo najwspanialszych pereł światowej fantastyki. Kolejna część dodatkowo utwierdza w tym przekonaniu.

Cechą, która wyróżnia piąte "Rakietowe szlaki" na tle poprzednich tomów, jest bardzo liryczny, refleksyjny charakter większości opowiadań. Wcześniej pojawiło się sporo takich tekstów (jak chociażby "Człowiek ze swoim czasem" Aldissa, "Dzień przed rewolucją" Le Guin czy "Zabójca światów" Ellisona), ale były tak porozmieszczane w różnych częściach, że nie dominowały. Tutaj jest zupełnie inaczej: już w otwierającym tom "Bramach jego oczu, lampach jego ust" najważniejsze są przeżycia bohatera, jego doświadczenia i uczucia, które umieszczone są w centrum kompozycji. Opowiadanie bez wątpienia stanowi jedną z perełek siedmiotomowej serii: Zelazny pełnymi garściami czerpie z klasycznego "Moby Dicka", wykorzystując odniesienia i własną wyobraźnię do wykreowania wzruszającej atmosfery. Fabuła nie jest skomplikowana, ale niezwykły klimat i wspaniałe, plastyczne opisy sprawiają, że "Bramy jego oczu, lampy jego ust" są ozdobą piątego tomu "Rakietowych szlaków".

Za majstersztyk literackiej stylizacji z pewnością można uznać też "Statek zagłady" Bayleya. W opowiadaniu tym, podobnie jak w "Stereogramie Szarego Fortu w dniach jego chwały" Bergera z "Kroków w nieznane", czytelnik spotka elfy – jednak nie będą to ani starsi bracia ludzi, ani mistrzowie magii i sztuki, jacy przewijają się przez setki opowieści fantasy. Istoty wykreowane w opowiadaniu pełne są emocji, porywczości, gwałtowności, a ich skłonność do zadawania bólu jaskrawo kontrastuje z umiłowaniem piękna. Choć "Statek zagłady", podobnie jak tekst Zelaznego, na pewno nie porwie odbiorcy rozmiłowanego w długich, intrygujących fabułach, to nie sposób nie docenić wielkiego kunsztu, jakim popisał się Bayley.

Dla tych, którzy mogliby poczuć się rozczarowani brakiem długiego, lirycznego opowiadania z rozbudowaną fabułą (jakim była chociażby "Róża dla Eklezjastesa" z tomu pierwszego), redaktorzy także przygotowali prawdziwą ucztę: "Tajemnego gościa" Roberta Silverberga oraz "Pieśń dla Lyanny" George'a R.R. Martina. W pierwszym opowiadaniu wykorzystany zostaje szalenie popularny motyw podróży międzygwiezdnej, przy pomocy którego pisarz snuje historię człowieka zagubionego w wielkim kosmosie. Smutna opowieść o samotności jest kolejnym tekstem wpisującym się w nieco poetycki charakter tomu. Z kolei "Pieśń dla Lyanny" to jeden z najprawdziwszych klasyków, znany dobrze także w naszym kraju. Bohaterowie opowiadania to para telepatów, którzy szczęście odnajdują w dopełnianiu się nawzajem. Jednak ich niezwykły dar okazuje się także przekleństwem, zupełnie jak w "Wydrążonym człowieku" Dana Simmonsa. Staje się tak, gdy muszą stanąć naprzeciwko czegoś dużo większego od obojga i odpowiedzieć sobie na pytanie: co jest w ich życiu najważniejsze? George R.R. Martin kojarzony jest za sprawą "Pieśni Lodu i Ognia" przede wszystkim z fantasy, ale tekst z "Rakietowych szlaków" jest doskonałym dowodem na to, że potrafi tworzyć również science fiction z najwyższej półki.

O tym, jak różne mogą być oblicza fantastyki lirycznej, świadczą opowiadania mocno różniące się od wcześniej omówionych: "Wielkie podwórze frontowe" oraz "Bilet na Tranami". Clifford D. Simak znany jest z tego, że próbował odnaleźć niezwykłość bez uciekania od szarej codzienności – to samo robi w tekście z antologii. Dom zajmującego się drobnymi naprawami i handlem bohatera okazuje się bramą prowadzącą do innego świata. Jednak Hiram Taine pozostaje spokojnym, ułożonym człowiekiem, a najważniejsze dla niego jest dobro Beasleya, niezbyt lotnego młodego mężczyzny, którego odrzuca społeczność. Dowcipne zakończenie sprawia, że "Wielkie podwórze frontowe" pozostawia na czytelniczych ustach szeroki uśmiech – a umiejętność takiego puentowania jest dziś bardzo rzadka. Zresztą równie ważna i równie mocna jest pointa "Biletu na Tranami". Sheckley w tej swoistej pseudoutopii udowadnia, że połączenie fantastyki socjologicznej, komizmu i doskonałego, lekkiego pióra może dać świetne efekty. Te dwa teksty wnoszą do "Rakietowych szlaków" powiew ciepła, nieco łagodzą klimat i czynią tę literacką ucztę jeszcze bardziej pożywną. Do tej samej kategorii można by zaliczyć "Opowieść wigilijną" Marka Oramusa – miniaturkę, która niesie sporo nadziei.

Oczywiście w tomie znalazło się miejsce także dla tekstów mających niewiele wspólnego z tak często przywoływaną tu fantastyką z pogranicza liryki. Jednym z nich jest "Chłopiec i jego pies", kolejna perełka. Ellison bawi się schematem zakochanego młodziaka, któremu przed spotkaniem z jasnooką blondyneczką w głowie były tylko brutalne uliczne porachunki. Kiedy czytelnik jest już wszystkiego pewien i wydaje mu się, że stary literacki wyga popełnił oczywisty błąd i popadł w banał, ten odpala prawdziwą bombę. Jeśli lubicie mocne puenty, musicie zapoznać się z tym tekstem – będziecie więcej niż usatysfakcjonowani. Prawie równie dobrze zakończona została będąca popisem inwencji "Kamienna ćma" Vance'a – pomysł na przedstawienie różnic kulturowych za pomocą języka jest równie oryginalny, co pamiętne zabiegi z "Babel-17" Delaneya.

Pozostałe trzy opowiadania trudno tak naprawdę powiązać z którymkolwiek z wymienionych. "Zdążyć na Zeppelina" Fritza Leibera to dowcipna, autoironiczna, zwariowana historia alternatywna, których we wcześniejszych tomach nie było zbyt wiele. Na uwagę zasługuje przede wszystkim ze względu na pełną humoru narrację i absurd podkreślony w zgrabnym zakończeniu. "Legiony temporalne" po raz kolejny w "Rakietowych szlakach" poruszają problem podróży w czasie i wszelkich związanych z nimi paradoksów i, trzeba przyznać, robią to w raczej oklepany sposób. Wraz z "Gwiazdą neutronową" Nivena opowiadania te stanowią bodaj najsłabsze ogniwa tego doskonałego zbioru – na tle rasowych tekstów, jak to określił Wojtek Sedeńko, prezentują się nieco ubogo, choć nie można odmówić im pewnego uroku, typowego dla fantastyki naukowej sprzed lat.

Piąte "Rakietowe szlaki" to bodaj najbardziej wypełniony literackimi hitami z dotychczasowych tomów. Doskonałe opowiadania Zelaznego, Ellisona czy Sheckleya rywalizują ze świetnymi utworami Vance'a, Martina i Silverberga. Jeśli mityczne lektury obowiązkowe istnieją, to ta z pewnością do nich należy – szczególnie jeśli uważacie się za miłośników science fiction.



[Autorem recenzji jest Zicocu.
Tekst pierwotnie opublikowany w serwisie Poltergeist: http://ksiazki.polter.pl]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 825
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: