Dodany: 18.02.2013 19:29|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

Amerykanin w Paryżu i jego wspomnienia


Po kilkuletnich bezskutecznych poszukiwaniach „Ruchomego święta” w okolicznych bibliotekach i już nie tylko okolicznych antykwariatach poddałam się i gdyby nie Woody Allen, pewnie bym powoli zapomniała, że tak mi zależało na przeczytaniu tej książki. Ale obejrzałam „O północy w Paryżu” i znów zapragnęłam znaleźć się wśród tych sławnych postaci, które z całej Europy i zza oceanu ściągnęły do ówczesnej mekki artystów – stolicy Francji. I tak się zdarzyło, że wkrótce potem trafiła w moje ręce oryginalna wersja językowa. Nigdy wcześniej nie czytałam Hemingwaya po angielsku, nawet najkrótszej nowelki. To, co czytałam po polsku (och, jak diabelnie dawno! warto by powtórzyć, ale skąd wziąć czas na powtórki, skoro wokół tyle nęcących nowości, albo i staroci, ale za to nie własnych, więc wymagających przeczytania w jakimś rozsądnym terminie…) – wszystko prócz paru opowiadań przekładane przez Bronisława Zielińskiego - pozostało w mojej pamięci jako wzór stylu lapidarnego i wyrazistego zarazem, bez żadnych zawiłości i udziwnień. Ponieważ zabijania zwierząt nieuzasadnionego koniecznością zdobycia pożywienia, a tym bardziej dokonywanego w sposób znamionujący okrucieństwo – bo czymże innym jest corrida? – nie mam w poważaniu, utwory o takiej tematyce wypadły w mojej ocenie słabiej, gdybym jednak wystawiała oceny za samą technikę, wszystkie przeczytane dzieła Hemingwaya miałyby u mnie szóstki.

W „Ruchomym święcie” nie spodziewałam się opisów myśliwskich ani wędkarskich uniesień, więc już z góry założyłam, że przełknę je gładko i z ogromną satysfakcją.
A tu niespodzianka: przegryzałam się przez nie z górą trzy tygodnie, po kawalątku, z ogromnym mozołem spowodowanym li tylko … stylem. Zaprawdę, mniejszym wyzwaniem było przeczytanie w oryginale sążnistej objętości dzienników Sylwii Plath, równie grubaśnego „Władcy Pierścieni” i tylko nieco cieńszego „Młyna nad Flossą”…
Żeby nie być gołosłowną, zacytuję poniżej dwie charakterystyczne próbki zdań:
„I gave up then and he asked me why I liked this café and I told him about it in the old days and he began to try to like it too and we sat there, me liking it and he trying to like it, and he asked questions and told me about writers and publishers and agents and critics and George Horace Lorimer, and the gossip and economics of being a successful writer, and he was cynical and funny and very jolly and charming and endearing, even if you were careful about anyone becoming undearing” [153];
“He knew I knew he had the con, not the kind you con with but the kind you died of then and how bad it was, and he did not bother to have to cough, and I was grateful for this at the table. (…) It made me feel sick for people to talk about my writing to my face, and I looked at him and his marked-for-death look and I thought, you con man conning me with your con” [126-127];
Podobnych –prawie bez przecinków, za to naszpikowanych nieprawdopodobną ilością „and” - są w zbiorku całe dziesiątki i czasem dobrych kilka minut zajmowało mi przegryzienie się przez jedno.
W odróżnieniu od całej trójki wcześniej wymienionych dzieł innych autorów, dużo łatwiej było ze słownictwem – właściwie tylko w jednym miejscu nie udało mi się definitywnie ustalić, które z licznych znaczeń powtórzonego kilkakrotnie wyrazu było tym właściwym (patrz drugi cytat powyżej). Tym większy jest mój podziw dla Zielińskiego, bo jeśli i pozostałe opowiadania/ powieści w oryginale miały takie zagwozdki, znaczy to, że poradził sobie z nimi w sposób genialny; swoją drogą, powinien istnieć jakiś odpowiednik literackiego Nobla dla tłumaczy tej miary, zdolnych zachwycić czytelnika czymś, co sam może by odłożył ze zniechęceniem!

Jeśli już człowiek sobie poradził z warstwą językową, wyłaniający się spod niej zbiorek opowieści z życia młodych - no, dla ścisłości powiedzmy, że przeważnie młodych, bo np. Ford Madox Ford czy Gertruda Stein byli w wieku dobrze średnim - artystów w Paryżu (z samym Hemingwayem i jego pierwszą żoną Hadley w rolach głównych) powinien go usatysfakcjonować bezpretensjonalnością narracji, różnorodnością tematów i odrobinką delikatnego humoru, wypływającego spod pióra autora chyba nieco mimo woli, nawet wtedy, gdy jak najbardziej serio wspominał mizerię materialną literatów-ekspatriantów czy też problemy osobiste swoich znajomych. Jakaż pyszna jest historia pechowej wyprawy do Lyonu po pozostawiony tam samochód Scotta Fitzgeralda, jaka zabawna i ironiczna scenka, w której Ernest rozmawia z towarzyszkami podróży swego mniej znanego (choć wówczas znacznie lepiej opłacanego!) imiennika kolegi po piórze – poety Ernesta Walsha! Ileż uroku, zwłaszcza dla czytelniczych maniaków, ma w sobie wspomnienie legendarnej księgarni-biblioteki „Shakespeare &Company”, której właścicielka Sylvia Beach nie tylko zaopatrywała zaprzyjaźnionych klientów w wartościową literaturę (zwykle nie sprzedając – bo przecież „w owych czasach nie miało się pieniędzy na kupowanie książek” - lecz wypożyczając im całe sterty nowości i światowej klasyki w przekładach angielskich), ale w potrzebie wspomagała ich materialnie, a to zapraszając na lunch, a to oferując długoterminową pożyczkę! Z dwudziestu tekstów mniej zachwyciły mnie tylko dwa, traktujące między innymi o wyścigach konnych, na których się nie znam i nie potrafię się dopatrzeć żadnego uroku w nawet najbardziej finezyjnym ich opisie (no, ale to już mankament mój, a nie autora).

Oceny nie wystawiam, zanim nie przeczytam polskiego tłumaczenia, które mam już na widoku i jeśli dobrze pójdzie, stanę się jego właścicielką. Przewiduję jednak, że niższa od piątki raczej nie będzie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1276
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: beatrixCenci 21.02.2013 23:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Po kilkuletnich bezskutec... | dot59Opiekun BiblioNETki
Jeśli chodzi o ten drugi cytat, to jest on oparty na grze słów pomiędzy "con" - oszustwo/oszukiwać i "con" - skrót od "consumption", czyli suchoty.
Czytałam "Święto" w wydaniu polskim w takiej srebrnej obwolucie, nie wiem, czy było to akurat tłumaczenie Zielińskiego, chyba nie, w każdym razie to na pewno odradzam, bo pełne koszmarnych kalek językowych.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 22.02.2013 07:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli chodzi o ten drugi ... | beatrixCenci
A, widzisz, to jednak trzeba tkwić w żywym języku, żeby te lingwistyczne zabawy rozszyfrować... Ja nawet początkowo przypuszczałam, że to drugie "con" ma coś wspólnego z gruźlicą, ale jako że siedzę w terminologii profesjonalnej, to mi przychodziły na myśl wyłącznie nazwy medyczne, a potocznej sobie przypomnieć nie mogłam; na wszelki wypadek przekopałam posiadane słowniki włącznie z dużym "kościuszkowskim", znalazłam ze siedem znaczeń "con", ale tego nie. Dzięki za wyjaśnienie!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: