Dodany: 06.02.2013 14:06|Autor: TOMPAP

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Portal zdobiony posągami
Huberath Marek S. (pseud.)

4 osoby polecają ten tekst.

Horror methaphysicus


Jedno z najwcześniejszych wspomnień mojego dzieciństwa dotyczy luster w łazience dziadka. Dwie szklane tafle zostały tam przytwierdzone do ściany dokładnie naprzeciw siebie, odbijały więc wzajemnie swój obraz. Efekt był taki, że stojąc przed jednym z nich i myjąc zęby, widziałem szereg biegnących w dal identycznych obrazów, który niknął gdzieś w oddali. Lustra wydawały się oknami, przez które mogłem zajrzeć do innych światów. I często zastanawiałem się, jak by to było: móc przejść przez takie okno do postaci stojącej naprzeciw mnie, a potem przez następne, następne, i następne. Czy wszystkie te światy istnieją? A jeśli tak, to czy są identyczne z moim, czy może każdy z nich jest zupełnie inny? Nawet postaci, będące zwyczajnym, lustrzanym odbiciem mojej osoby, wydawały mi się wówczas zupełnie innymi ludźmi, z którymi łączył mnie jedynie wygląd i czysty przypadek mycia zębów w tym samym czasie. Dopiero wiele lat później dowiedziałem się, że istnieje coś takiego, jak "ontologia", czyli nauka o bycie, dział metafizyki, że istnieli na świecie myśliciele, którzy rozpatrywali ewentualne istnienie światów możliwych, podobnych do naszego, a jednak innych. Wówczas wróciło wspomnienie luster z dzieciństwa, podobnie jak wraca prawie za każdym razem, gdy biorę do ręki powieść Huberatha.

Niewątpliwie możliwość istnienia innych światów, do złudzenia przypominających nasz, stanowi idée fixe pisarza z Krakowa. Temat ten powraca co najmniej od "Kary większej", fenomenalnego opowiadania, będącego ważnym głosem w kwestii aborcji, a najpełniejszy chyba swój wyraz znalazł w monumentalnej powieści "Miasta pod Skałą", którą zaliczam do moich ulubionych. W powieściach tego pisarza bohater zawsze zostaje rzucony w świat z pozoru identyczny z naszym. Dopiero gdy zaczyna dostrzegać, a później badać prawidła nim rządzące, dochodzi do wniosku, że jednak znalazł się w zupełnie innej, alternatywnej i obcej mu rzeczywistości. Są to światy mniej lub bardziej surrealistyczne, gdzie groza i niesamowitość mieszają się z tym, co przywykliśmy uznawać za normalną, powszednią codzienność. Rzeczywistość w nich nie jest zwarta. Powstają w niej szczeliny, które zawsze naprowadzają bohatera na trop i wiodą go ku rozwiązaniu zagadki. "Portal zdobiony posągami" to kolejna wariacja na ten temat, przy czym należy podkreślić, że nie jest powieścią wtórną względem wcześniejszych "Miast pod Skałą" - rozłożył tu akcenty inaczej, o czym innym ta powieść mówi, a wykorzystany został jedynie ten sam schemat fabularny, co zdecydowanie nie jest wadą tej książki. Inną cechą charakteryzującą pisarstwo Huberatha jest fascynacja malarstwem. Swoje światy buduje w oparciu o płótna malarzy takich jak Memling, Bosch czy Breugel, do których dodaje własne pomysły. Dzięki temu uzyskuje coś nowego, przerażającego i fascynującego swoim pięknem jednocześnie. Dużo scen powstałych w oparciu o wątki malarskie znaleźć można w "Miastach pod Skałą", nie mniej, choć nie tak bardzo widowiskowych, w "Portalu zdobionym posągami". I wreszcie trzecią cechą twórczości tego pisarza są odwołania do katolicyzmu. Przywykliśmy do fantastyki czerpiącej garściami z mitologii nordyckiej czy grecko-rzymskiej, a nawet, jak w przypadku "Welinu" Duncana, z sumero-akadyjskiej. Poważne traktowanie i przesycanie swojej twórczości mitologią judaizmu i chrześcijaństwa jest jednak czymś wyjątkowym, a to właśnie robi Huberath. Garściami czerpie z tradycji i kultury naszej rodzimej religii, przetwarzając ją na swój sposób i podając czytelnikowi w łatwej do przyswojenia formie; unika przy tym taniego moralizatorstwa, czym zawsze grozi odwoływanie się do wciąż żywej tradycji. Te trzy aspekty pisarstwa Huberatha tworzą ściśle ze sobą połączoną, homogeniczną całość, stanowiącą o wyjątkowości jego tekstów - również "Portalu zdobionego posągami".

Powieść jest dyptykiem. Pierwsza część opisuje perypetie bohatera odkrywającego naturę świata, w jakim się znalazł, natomiast druga stanowi zapis jego podróży do celu, którego Czytelnikom zdradzać nie mam zamiaru, aby nie psuć przyjemności z lektury. Obie części są doskonale skonstruowane i przemyślane, choć bez znajomości przynajmniej podstaw kultury europejskiej doby renesansu można mieć problemy z poprawnym ich odczytaniem. Opowieść rozpoczyna się przebudzeniem bohatera z dość nietypowego snu, który on sam odbiera na początku jako swoistą metodę nauczania, polegającą na przekazywaniu studentowi poprzez marzenia senne informacji z historii sztuki. Z czasem jednak okazuje się, że natura tych sennych marzeń jest inna, podobnie jak inna jest natura ośrodka, w którym toczy się akcja przez ponad połowę powieści. Niskie, klaustrofobiczne korytarze, wieczna burza za oknami, smród papierosów, niewygodne sale wykładowe, brudne, maleńkie pokoiki, w których gnieżdżą się uczestnicy, jak myślą o sobie zgromadzeni w tym budynku ludzie, sympozjum dotyczącego przedstawień motywu sądu ostatecznego w malarstwie XV-XVI w. - wszystko to składa się na obraz nieprzyjemnego, wręcz odpychającego swoją szarością miejsca, budzącego w czytelniku autentyczną odrazę. Dodajmy do tego wieczną, zdawałoby się, monotonię zajęć, a w naszej głowie powstanie obraz istnego piekła, gdzie dominuje beznadzieja, a ludzie wiodą bezcelową egzystencję. Wielka, betonowa bryła ośrodka, będącego tu swoistym theatrum mundi, przytłacza zarówno bohaterów powieści, jak i czytelnika. Przytłacza do tego stopnia, że niektórzy recenzenci zarzucają pisarzowi epatowanie nudą, co świadczy tylko o kunszcie autora, który zapewne właśnie takie uczucie pragnął wzbudzić w odbiorcy. Na scenie tego teatru świata bohaterowie, tworzący niczym posągi na płaskorzeźbie statyczne struktury (stąd wymienione pod tytułem każdego rozdziału "dramatis personae"), wchodzą w interakcje. Struktury te są nawet tematem wykładu odgórnie narzuconego głównemu bohaterowi, co zarówno jemu, jak i czytelnikowi pozwala lepiej zrozumieć naturę świata, w którym obaj się znaleźli. Gdy jednak jego natura staje się jasna, bohater opuszcza ośrodek i rusza w podróż w ogólnym zarysie bardzo podobną do tej, jaką wraz z Wergiliuszem i Beatrycze odbył Dante.

Druga część książki przywodzi na myśl znakomity film "Młyn i krzyż" Lecha Majewskiego, choć po przeczytaniu ostatniej strony czytelnik zdaje sobie sprawę, że i część pierwszą można by było do tego filmu odnieść. Podobieństwo narzuca się samo, bo Huberath w tej powieści robi dokładnie to, co zrobił w swoim filmie Majewski - bohaterami fabuły czyni postaci z obrazów. Nadaje im własne myśli, dążenia, rysy charakteru. Stawia znak równości pomiędzy życiem i sztuką, Boga ukazuje w postaci malarza, malarzy jako jego dzieci, zaś postaci przez nich stworzone - jako Jego wnuki (dlatego do celu wędrówki dociera zarówno człowiek, jak i postać z obrazu - tyle chyba mogę Czytelnikowi powiedzieć bez umniejszania przyjemności płynącej z lektury). Jak Bóg-malarz stworzył nas na swoje podobieństwo, tak malarz stworzył postaci z obrazów na swoje, obdarzając je cechami włąsnego charakteru, o czym przekonamy się podczas krótkiego pobytu w świecie anatomicznych rycin Andreasa Veseliusa. Z tego powodu "Portal zdobiony posągami" można odczytywać również jako traktat z dziedziny estetyki, polemiczny względem teorii, jakie o tej materii głosił Platon. Jest w tej powieści wszystko - metafizyczna niepewność, eksplodujące w wyobraźni, oniryczne obrazy, miłość stanowiąca siłę motywującą głównego bohatera do działania, dająca mu siłę woli na tyle wielką, że wyrywa się z piekła monotonii, choć wielu woli w nim pozostać w oczekiwaniu na dzień Sądu, już nie zobrazowanego na płótnie, a tego, który czeka nas wszystkich u kresu czasów (pojawia się więc również wątek apokaliptyczny).

Możliwość odczytania sensów zawartych w "Portalu zdobionym posągami" jest ogromna i kto wie, czy z tego powodu nie jest on lepszy od przywoływanych tu przeze mnie wielokrotnie "Miast pod Skałą". Huberath pisze rzadko, lecz każda jego powieść stanowi literackie wydarzenie. I tylko od Ciebie, czytelniku, zależy, czy będziesz potrafił ją docenić. I czy zastanowisz się, tak jak ja w dzieciństwie stojąc przed lustrem dziadka, nad naturą świata, w którym przyszło Ci żyć. Prawdziwy sceptyk nie może wykluczyć również tej szalonej hipotezy, że jesteśmy zaledwie statycznymi płaskorzeźbami na ogromnym obrazie autorstwa najznakomitszego ze wszystkich, Wiecznego Malarza.




(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4114
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: WBrzoskwinia 04.03.2013 17:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Jedno z najwcześniejszych... | TOMPAP
Skoro tak, sugeruję do poczytania Zajdla "Przejście przez lustro" (cóż, w Krakowie wszystko już było...); a z pokrewnych jest... no właśnie, nie pamiętam; nowelka nienadzwyczajna, ale niezła, w antologii opowieści fantastycznych pisarzy latynoamerykańskich (jeśli Ci zależy, to poszukam, ale bez pewności, że znajdę). A może to u Poego? Nie, chyba u niego nie lustro, lecz portret; w ślad za tym "Portret Doriana Greya"; ale to już nie bezpośrednio lustra (pośrednio: i owszem). Do rozważenia: Snerga-Wiśniewskiego "Robot", a właściwie jeden z wątków tego dzieła (dotyczący miasta, w którym obowiązuje inna fizyka); bodaj czy nie też z Krakowa? (kopnięte jakieś miasto, Lem przecież też tam... i Pagaczewski...). O angielskich Alicjach nie wspomnę, bo to oczywiste.
A co się tyczy zakończenia: a dlaczego akurat sceptyk? I cóż w tym szalonego? Bardzo pozytywna, a nie sceptyczna teoria, oparta wszak na powszechnie znanym ograniczeniu i specyfice ludzkiego postrzegania, któremu fizyka przeczy, czy może raczej nie to, że przeczy, ale ustawia je na swoim miejscu, jako jedno z wielu możliwych (jest i u Lema, i u Zajdla, jeśli się uprzeć, to już u Poego).
Użytkownik: tomp 06.11.2013 14:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Jedno z najwcześniejszych... | TOMPAP
Jestem świeżo po lekturze "Portalu...". Już dawno nie cyztałem w takim tempie, łykałem rozdział za rozdziałem, żeby tylko dowiedzieć się co będzie dalej. Jest to powieść nietuzinkowa, niezwykle barwna, pełna ciekawych postaci i fantastycznie wykreowanego świata (a właściwie światów). Treść pełna symboliki sztuki chrześcijańskiej wymaga jednak od czytelnika pewnego oczytania i znajomości, choćby pobieżnej, przykładów średnioweicznych arcydzieł przedstawiających Sąd Ostateczny (ale i bez tego lektura wciąga...). Mnie może trochę nie zadowoliło zakończenie. No i jeszcze jeden minus. W wielu miejscach miałem wrażenie , że czytam książkę o cyckach... przepraszam - piersiach kobiecych. Główny bohater ciągle się gapił w dekolty swoich książkowcyh koleżanek:)Zamiast patrzeć się im głęboko w oczy:) Tak czy inaczej gorąco polecam tę, moim skromnym zdaniem, jedną z ciekawszych powieści fantastycznych.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: