Dodany: 15.12.2012 19:22|Autor: Marioosh

Ludlum dla dojrzałych


Andrew Trevayne, młody, przedsiębiorczy milioner, otrzymuje od prezydenta niespodziewaną propozycję stanięcia na czele senackiej podkomisji do spraw badania korupcji w przemyśle zbrojeniowym („Departament Obrony wydaje tryliony dolarów więcej niż powinien”[1]). Trevayne mimo nieprzychylności otoczenia z chęcią przyjmuje ofertę, gdyż uważa, że ta praca może być formą zemsty za doprowadzenie jego ojca do bankructwa. Przewodniczący komisji odkrywa w pewnym momencie, że za wiele kontraktów odpowiedzialna jest firma, która w rzeczywistości nie istnieje („Pojedyncza firma, jednak tak duża, by mogła wchłonąć nieprawdopodobne fundusze i o tak skomplikowanej strukturze, by móc współdziałać z dziesiątkami podwykonawców”[2]). Firma ta okazuje się niemalże państwem w państwie, „apolityczną grupą ludzi działających wyłącznie z myślą o wspólnym dobru”[3]. Trevayne z czasem zaczyna zdawać sobie sprawę, że działalność jego komisji w zasadzie prowadzi donikąd, gdyż ujawnienie metod działania tego elitarnego stowarzyszenia może doprowadzić do jego rozpadu, a w efekcie do wielkiego kryzysu ekonomicznego.

Czytelnicy znający Roberta Ludluma z takich tytułów, jak „Tożsamość Bourne'a” czy „Mozaika Parsifala” mogą być „Trevaynem” zaskoczeni, a sądząc po recenzjach, jakie czytałem, wręcz rozczarowani. Ja sam po przeczytaniu tej powieści kilkanaście lat temu po raz pierwszy umieściłem ją na liście książek Ludluma dosyć nisko – dziś na pewno byłaby kilka pozycji wyżej. Faktycznie, tutaj brakuje typowej dla Ludluma energicznej akcji, bohaterowie nie ganiają się po całym świecie, częściej przesiadują w biurach i gabinetach, a i trupów, jak na tego autora, jest wręcz zaskakująco mało :). Sam Ludlum wydał zresztą pierwotnie tę książkę pod pseudonimem Jonathan Ryder, jakby chciał pokazać, że potrafi napisać nie tylko krwawą historię o globalnym spisku, ale też intrygującą powieść o kulisach prawdziwej władzy; biografowie Ludluma piszą zresztą, że „Trevayne” to odpowiedź autora na aferę Watergate. Wszystko to może faktycznie powodować pewne zaskoczenie wśród jego czytelników; ja uważam, że trzeba do niego po prostu dojrzeć i dorosnąć – człowiek dopiero z czasem zaczyna dostrzegać prawdziwe mechanizmy rządzące światem. I to właśnie jest największą siłą tej książki, ale też wywołuje największy niepokój: ma ona prawie 40 lat, a wydaje się bardzo aktualna – dziś też widać, że światem rządzą układy i pieniądze, a politycy służą głównie do sprzyjania lobbystom.

Myślę więc, że jest to powieść godna polecenia głównie ze względu na swoją aktualność; zresztą większość prozy Ludluma ma to do siebie, że gdyby ją trochę uwspółcześnić, choćby przez dodanie bohaterom technicznych gadżetów, można by powiedzieć, że została napisana wczoraj. Trzeba jednak przyznać, że wymaga od czytelnika skupienia i cierpliwości – gabinetowa intryga nie jest specjalnie skomplikowana, ale trzeba się w nią wciągnąć. Nie jest to na pewno „klasyczny Ludlum”, ale na pewno przez to nie gorszy i czas z nim spędzony nie jest zmarnowany.


---
[1] Robert Ludlum, „Trevayne”, przeł. Arkadiusz Nakoniecznik, wyd. Amber; Mizar, Warszawa 1992, str. 107.
[2] Tamże, str. 168.
[3] Tamże, str. 331.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 690
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: