Dodany: 27.09.2012 13:31|Autor: adas

Trochę większa mafia


Dawno nie czytałem tak wciągającej książki. I, co nie zdarza się często, jeszcze lepszej niż to "obiecuje" okładka. Rzuca się na niej w oczy fraza "Wyznania mafijnego zabójcy"*, jednak opowieści spisanej przez Brandta nie da się sprowadzić jedynie do spowiedzi nękanego wyrzutami sumienia starego kilera. Niezależnie od tego, jak głupio by to zabrzmiało, barwne opisy gangsterskiego życia czy nawet szczegóły kolejnych egzekucji wypadają blado w porównaniu z tym, co demaskowane jest niejako przy okazji.

Rzecz jasna można "Słyszałem, że malujesz domy..." traktować jako kolejną mafijną opowieść, gotowy scenariusz na kolejny hit kinowy (ekranizacja od kilka lat ciągle jest "w planach"). Zresztą Hollywood kilkakrotnie powraca w narracji, a główny bohater ostatecznego wyboru drogi życiowej dokonał, tak przynajmniej twierdzi, pod wpływem czarno-białego "Na nabrzeżach" z 1954 roku. Jeśli jest równie twardy jak postać grana przez Marlona Brando, to dlaczego nie miałby zostać kimś ważnym w rzeczywistym związku zawodowym? Kolejny film wspomniany w książce, choć chyba z lekką kpiną, to "Chłopcy z ferajny" Scorsesego. Może to kwestia przyjętej konwencji, a może rzeczywiście tak było, ale większość życia mafijny zabójca spędził w dekoracjach jakby wyjętych z tych obrazów. W dzień praca związkowa, po godzinach życie nocne z jego podejrzanym blichtrem i pewnymi, nigdy nieomawianymi wprost, obowiązkami. Żywot człowieka wiecznie zajętego.

Tzw. normalny człowiek chętnie czyta i słucha, w dobrze zaryglowanym mieszkaniu, o tego typu wyczynach. Dla większości z nas jednak odebranie życia innemu człowiekowi jest granicą nieprzekraczalną. Czy książka Brandta próbuje wyjaśnić, dlaczego Frank Sheeran, bo tak się nasz człowiek nazywa, został zawodowym mordercą? Tak, i daje przynajmniej dwie odpowiedzi.

Sheeran był bez wątpienia typem psychopatycznym. Dorastał w czasach Wielkiego Kryzysu, od najmłodszych lat był przez ojca brutalnie tresowany, bo wychowaniem tego nazwać nie sposób. Z edukacją przerwaną w połowie, choć był ponadprzeciętnie inteligentny, i z marnymi perspektywami. Zawsze wyróżniał się posturą, co prowokowało zaczepki na ulicy, a kto się nie broni, ten frajer. Jeśli nie gorzej. No i, nie ma co ukrywać, bójki zawsze sprawiały mu przyjemność. Ostateczny szlif nadało mu... wojsko. Tak, ta dzielna, walcząca z nazistami armia amerykańska. To tam nauczono go zabijać. Żołnierzy wroga, ale nie tylko ich, i nie tylko w walce. Wyjaśniono, jak kalkulować straty i jak zapisywać korzyści.

Druga odpowiedź jest jeszcze ciekawsza. Otóż Frank Sheeran się pojawił, bo był potrzebny systemowi. I to nie tylko różnym włoskim donom z nieodłącznymi wąsikami, ale również światu wielkiej kultury, polityki, biznesu. W tym ujęciu przemoc jest tylko częścią całego systemu współzależności, sięgającego od Białego Domu po rynsztoki wielkiego miasta lub małe miasteczko w głębi kraju. Czy ta przerażająca, na milę zalatująca spiskową teorią dziejów, wizja ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością? Chciałbym wierzyć, że niewiele, jednak niektóre kwestie przedstawione przez Sheerana oraz udokumentowane przez Brandta potrafią naprawdę nieźle zamieszać w głowie.

Udało mi się dotrzeć do szóstego akapitu i ani razu nie wspomnieć a Hoffie, co jest wielką sztuką i poważnym błędem konstrukcyjnym mego tekstu. Działalność i życie (no i... śmierć) charyzmatycznego przywódcy związkowego stanowią klamrę narracyjną książki w równym stopniu jak życiorys samego Sheerana. I nie sposób do końca rozgryźć, czy Jimmy Hoffa był wielkim łajdakiem, czy wizjonerskim dobroczyńcą. Praktycznie cała jego działalność była łamaniem obowiązującego prawa, jednak czy to prawo zawsze miało sens? Nie mówiąc już o tym, czy było sprawiedliwe; nie, nie było. Dla Hoffy podział był dwubiegunowy. On sam był głosem wszystkich "gorszych Amerykanów", niemogących się pochwalić pałacykiem sprzed 100 lat i przodkami na "Mayflower" albo choćby domem na przedmieściu: Włochów, Irlandczyków, Żydów, Czarnych, i musiał bronić swoich podopiecznych. W tej walce wszystkie środki były dozwolone, a kilka brudnych dolarów wpadających do kieszeni bojowników to zasłużona zapłata za odniesione rany.

Przyznanie choćby w części racji Hoffie wiąże się z uznaniem, iż rzecz nie tyle w tym, że wielkie idee rozmywają się w realizacji, co w tym, że degeneracja jest ich nieodłącznym składnikiem od samego początku. I prawdę powiedziawszy, nie jest to najtrudniejszy do rozwiązania dylemat z tych, które pojawiają się w czasie lektury tej książki. Swoją drogą, niezwykle interesującej również w szczegółach tła. Nawet jeśli Sheeran czasem trochę bajeruje.


---
* Charles Brand, "Słyszałem, że malujesz domy...", przeł. Jacek Barczyński, wyd. Świat Książki, Warszawa 2012, tekst z okładki.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1734
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: