Pseudo-Traktat o szczęściu
Zainteresował mnie tytuł. A kiedy zobaczyłam książkę, zakochałam się w niej (a dokładniej w jej wyglądzie, bo to jest jedyny plus "Traktatu"): ta okładka, format odrobinę różny od standardowego, ten papier, sposób wydruku, wstążeczka jako zakładka (co bardzo lubię).
Ale kiedy zaczęłam czytać, mój entuzjazm od razu znikł.
Nie zaszłam daleko, bo jedynie do 35 strony, ale myślę, że to wystarczyło, aby zrozumieć ideę książki.
Słowo "traktat" w tytule może bardzo zmylić. Nikt tutaj "nie trzyma w garści" tematu i nie rozprawia o nim, nie dostarcza hipotez, argumentów i kontrargumentów. Styl jest zupełnie inny: autor tworzy pseudo-podniosły i pseudo-tajemniczy nastrój po czym zasypuje czytelnika pytaniami w stylu: skąd przybyliśmy?, dokąd zmierzamy?, czym jest życie, człowiek i wszechświat? i inne tego typu górnolotne i mistyczne pytania.
Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że takie pytania są ważne i potrzebne, mnóstwo światłych osób je zadawało... I o to właśnie chodzi. One już padły i nie ma sensu zadawania ich po raz kolejny, szczególnie, że autor nic do nich nie wnosi.
Moja znajomość z tą książką skończyła się na pytaniu: "Czy uważacie, że życie (...) od niepamiętnych czasów było ludziom niezbędne?" Pomyślałam wtedy "To jakiś żart?" i zamknęłam książkę.
Naprawdę szkoda, że tak piękny wygląd i tyle papieru zmarnowało się na coś takiego.