Dodany: 13.08.2012 21:37|Autor: dot59
Portret doktora frasobliwego
Niełatwo pisać o kimś, o kim napisano już, lekko licząc, osiem czy dziesięć książek, od krótkich podsumowań najważniejszych faktów z życia i twórczości po specjalistyczne opracowania poświęcone jakiemuś jednemu aspektowi jego biografii. Joanna Olczak-Ronikier nie ulękła się jednak potencjalnej konfrontacji ze swymi poprzednikami (wśród których znalazła się i jej własna matka), i dobrze się stało, bo stworzyła biografię niemal doskonałą. A zadanie było trudne nie tylko dlatego, że portretowana postać należy do tych ludzi-legend, którzy w pewnym momencie przerośli swoje otoczenie, o których jeszcze przez kilka czy kilkanaście pokoleń będzie się mówić chyląc głowę i przybierając ton głębokiego szacunku. Także i dlatego, że opowiadając o kimś związanym z rodziną (dziadkowie autorki, Janina i Jakub Mortkowiczowie, byli wydawcami większości książek Korczaka, a z czasem stali się jego przyjaciółmi), mimo woli można odczuwać przymus przedstawienia go w samych superlatywach. W przypadku Korczaka dochodzi jeszcze jedna przeszkoda: o ile jego działalność publiczną można prześledzić niemal dzień po dniu, a jego poglądy na wiele kwestii wyczytać z opublikowanych pism, o tyle jego życie prywatne składa się niemal z samych zagadek i tajemnic; nawet pamiętnik, pisany do ostatniego dnia przed wywózką do obozu zagłady i prawie cudem ocalały, nie ujawnia zbyt wiele.
Co wiemy? Że piękne, rdzennie polskie imię i nazwisko to pseudonim literacki, będący zresztą po trosze wynikiem omyłki, bo gdy dziewiętnastoletni Henryk Goldszmit wysyłał swoje utwory na konkurs, „pożyczył” sobie personalia od bohatera powieści Kraszewskiego – a zecer podający do druku nazwiska wyróżnionych z Janasza Korczaka zrobił Janusza. I tak zostało. Ale tylko na okładkach książek, bo w życiu codziennym wnuk doktora Hersza Goldszmita z Hrubieszowa, dziedziczący po dziadku imię (na użytek publiczny spolszczone na Henryka) i zawód, wcale nie udawał, że jest rodowitym Polakiem. Czemu miał udawać - czyż będąc obywatelem polskim narodowości żydowskiej, znając język i obyczaj przodków, nie można być równie dobrym patriotą i równie dobrym człowiekiem? A jednak nieraz zaznał upokorzeń z tytułu swego pochodzenia…
Wiemy też, że nigdy nie założył własnej rodziny. Czy rzeczywiście decyzję tę sam przed sobą uzasadnił – jak wyjaśniał później w liście do przyjaciela – tym, że „niewolnik nie ma prawa mieć dzieci. Żyd polski pod zaborem carskim”*? A może bał się powtórzyć błędy własnych rodziców, narażać potencjalne dzieci na odium choroby psychicznej ojca i nędzę po jego śmierci? Czy rzeczywiście kochał się w Marynie Falskiej, nim zostali przyjaciółmi, a potem, poróżniwszy się na gruncie zapatrywań pedagogicznych, niechętnymi sobie znajomymi? A może jeszcze jakaś inna kobieta, może któraś z wychowanek?...
I jak to się stało, że młody człowiek, niemający nawet młodszego rodzeństwa, na którym mógłby rozwijać swoje pedagogiczne zapędy, tak żywo zainteresował się kwestiami wychowania dzieci? Studia medyczne i późniejsza specjalizacja z pediatrii były tego następstwem, nie przyczyną, bo pierwsze felietony o tematyce pedagogicznej publikował już jako gimnazjalista (sic!). Ale od pracy wśród małych pacjentów wciąż jeszcze daleko do pozycji jednego z najwybitniejszych pedagogów stulecia, twórcy własnych koncepcji wychowania, w których najważniejszą rolę odgrywało poszanowanie osobowości dziecka i wiara w jego możliwości…
A teraz ten koniec: czy faktycznie miał szansę, by nie znaleźć się w transporcie do Treblinki? A jeśli tak, czy zdecydował się towarzyszyć swoim podopiecznym z pełną świadomością, że wraz z nimi idzie na śmierć, czy może naprawdę wierzył, że zostaną tylko przesiedleni? A może po prostu nie miał już siły, jak nie ma jej człowiek stary, schorowany, a co najważniejsze, zmaltretowany psychicznie codziennym patrzeniem na ludzi umierających z głodu…
Olczak-Ronikier opowiada tę historię bez upiększeń i bez przemilczeń (za to z głębokim wglądem w tło historyczne i społeczne, które ukształtowało jej bohatera), nie starając się zbyt natarczywie szukać odpowiedzi na pytania, zwłaszcza w sytuacjach, gdyby te odpowiedzi miały być jedynie spekulacjami. Jej Korczak nie jest aniołem; ma trudny charakter, potrafi być napastliwy, rzucać inwektywami, posądzać o złe intencje. Jest dziwakiem, momentami zupełnym mizantropem. Tylko przy dzieciach się zmienia, pięknieje, choć z jego twarzy nie znika wyraz frasunku. I taki właśnie – przedwcześnie postarzały (z zamieszczonych w biografii zdjęć widać, że już jako dwudziestoparolatek wyglądał na dobre dziesięć lat więcej; Starym Doktorem zaczęto go nazywać, kiedy liczył sobie ledwie pięćdziesiąt kilka lat, a gdy opadły z sił i schorowany szedł w ostatnią drogę, jeszcze paru lat mu brakowało do osiągnięcia dzisiejszego wieku emerytalnego…), z piękną duszą i smutnym obliczem – pozostanie w świadomości czytelnika.
---
* Joanna Olczak-Ronikier, „Korczak. Próba biografii”, wyd. WAB, Warszawa 2011, s. 143.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.