Dodany: 21.07.2012 10:36|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Palmer po polsku, czyli tajemnice ostródzkiego szpitala


Wśród licznych moich nawyków i dziwactw czytelniczych jest i słabość do literatury z medycyną w tle. Wydawało mi się, że przeczytałam już wszystkie okazy tego rodzaju dostępne w lokalnej bibliotece, lecz niespodzianie odkryłam jeszcze jeden, i to pochodzenia krajowego.

Można by podejrzewać, że autor, chcąc zapoznać czytelnika z patologiami środowiska medycznego, takimi jak nieczyste zagrywki w walce o stanowiska i korupcyjne działania firm farmaceutycznych/ sprzętowych, umieści akcję w otoczeniu stuprocentowo fikcyjnym lub precyzyjnie zakamuflowanym pod wymyślonymi nazwami (tak jak zrobiła to Danuta Mikołajewska w „Reanimacji”). A tymczasem niespodzianka – wszystkie wymienione w powieści miejscowości istnieją naprawdę! Centrum wydarzeń jest szpital powiatowy w Ostródzie, a bohaterowie przemieszczają się głównie na linii Olsztyn - Ostróda - Iława, z rzadka zaglądając do Torunia. Od publikacji powieści upłynęło już parę lat i nie została ona zauważona przez duże ogólnopolskie media, nie wiem więc, czy i jakie poruszenie wzbudziła wśród mieszkańców regionu, czy nie usiłowano spekulować, kogo autor sportretował w postaciach ambitnego ginekologa Kaszuby i przebojowego chirurga Brzezińskiego, i który to z sąsiadów stanowił pierwowzór wciąż jeszcze wiele mogącego byłego esbeka Bienia... Jeśli jednak zerkniemy do przedstawionego na okładce życiorysu autora, możemy się domyślić, że celowo wybrał na miejsce akcji region odległy od swego miejsca zamieszkania – właśnie po to, by uniknąć podobnych domysłów.

Fabuła balansuje pomiędzy typową powieścią obyczajową a thrillerem medycznym w stylu Palmera czy Cooka (z tym, że u Kaźmierczaka wyraźnie przeważa ten pierwszy element). Początkowo dominują trzy przeplatające się wątki: w jednym śledzimy zabiegi Bogdana Kaszuby o nominację na stanowisko dyrektora szpitala, w drugim – rozterki bezdzietnego (chwilowo) małżeństwa Bukowskich, w trzecim – poczynania Adama Bienia, ubarwiającego sobie nudne życie emeryta za pomocą umiejętności nabytych w poprzedniej rzeczywistości, a przy okazji czerpiącego z tego niejakie zyski. Każdy z bohaterów ma coś do ukrycia: Bogdan niezupełnie uczciwe gierki, w które wplątuje się, by nie stracić stałych pacjentek, przynoszących regularne zyski, Jerzy – przedmałżeński związek z konsekwencjami, Iwona – idiotyczny imprezowy wyskok, którego ujawnienie zrujnowałoby jeśli nie jej małżeństwo, to na pewno karierę zawodową, Adam – swoją niechlubną przeszłość, którą oprócz kolegów esbeków (dziś dobrze zakamuflowanych na atrakcyjnych posadach) znają tylko była żona i syn. A jeszcze bardziej – poczucie klęski spowodowane całkowitą utratą kontaktu z synem. Gdy zaczyna odnajdywać jego ślady, nie spodziewa się jeszcze, jakie informacje ostatecznie uzyska... W międzyczasie do gry wchodzi piąta osoba – jedyna w tym towarzystwie, która nie ma nic na sumieniu i może właśnie dlatego zbiera cięgi od losu, nagradzającego bardziej przedsiębiorczych, bardziej bezkompromisowych, a niekoniecznie bardziej uczciwych. Rafał Gralik, poświęcony przez ambitnego kolegę „dla dobra sprawy”, niespodziewanie odnajduje się w nowej pracy, a przy okazji odkrywa niepokojące zjawiska; trop prowadzi prosto do oddziału, który dopiero co opuścił...

Kto miał do czynienia ze środowiskiem medycznym, ten wie, że prawda leży pośrodku; że wśród lekarzy - jak zresztą w każdym innym zawodzie - zdarzają się i osobnicy pędzący „po trupach do zwycięstwa”, i podporządkowujący własne ambicje wyższemu dobru; tacy, którzy dla korzyści gotowi są sprzeniewierzyć się zasadom i tacy, którzy raczej zaryzykują utratę pracy niż się zgodzą na jakąś nieuczciwą machinację. Bywają ordynatorzy, którzy każdy przejaw samodzielności u podwładnych będą tępić ze złośliwym zacięciem, i inni, dla których miarą sukcesu są umiejętności i wiedza młodszych kolegów. Są firmy, które nie cofną się przed przekupstwem lub zatajeniem niekorzystnych wyników badań, byle przeforsować własny produkt, i takie, które zachowują zasady fair play. Sytuacje opisane w powieści są więc całkiem prawdopodobne, choć taka jak ta stanowiąca oś wątku sensacyjnego zapewne (jeszcze?) nigdzie się nie zdarzyła. Udane są i portrety psychologiczne poszczególnych postaci (zwłaszcza Bogdana, Iwony i Adama), natomiast nieco słabiej wypada sama kompozycja i detale.

Autor, podobnie jak wielu początkujących pisarzy, ma skłonność do posługiwania się pełnymi imionami i nazwiskami bohaterów. W rozdziale 12, obejmującym aktywność Adama Bienia na przestrzeni jednej doby i liczącym ledwie sześć stronic, narrator aż 8 razy zaczyna zdanie od: „Adam Bień usiadł...”, „Adam Bień uśmiechnął się...”, „Następnego dnia Adam Bień...”[1]. To samo dotyczy nawet postaci zupełnie epizodycznych, jak kadrowa pojawiająca się na planie dosłownie na mgnienie oka („...powiedział:
- Proszę przysłać do mnie panią Wandę Polaczek.
Wanda Polaczek, jak dotychczas, pełniła funkcję głównej kadrowej. Gdy pięćdziesięciokilkuletnia, przysadzista kobieta znalazła się w gabinecie, kazał jej usiąść”[2]).
Pomijając fakt, że dyrektorzy wyjątkowo rzadko używają w takich sytuacjach pełnego imienia i nazwiska podwładnych, prosząc raczej o przysłanie „pani Wandy”, „pani Polaczek” albo po prostu „kadrowej”, czytelnikowi nie jest potrzebny do szczęścia komplet jej danych personalnych. Czyż nie zgrabniej i sensowniej byłoby skrócić ten fragment np. tak: „- Proszę przysłać do mnie panią Polaczek. – Gdy kadrowa znalazła się w gabinecie...”?

Kolejne grzeszki to wtykanie w narrację szczegółów zupełnie nieistotnych dla toku akcji, a równocześnie zbyt skąpych, by dało się nimi wzbogacić klimat świata przedstawionego (we wspomnianej już scenie z kadrową czytamy: „(...) odparła, poprawiając na sobie poły szarego żakietu, który zagiął się na jej czarnej, długiej spódnicy”[3], po czym pani Wanda raz na zawsze znika z oczu czytelnika) oraz „wałkowanie” tematu z powtarzaniem tego samego innymi słowami (tu dłuższy cytat:
„...gdy poczta znalazła się w jego skrzynce mailowej, z zaintrygowaniem zasiadł przed monitorem komputera i w ekspresowym tempie przejrzał wyświetlające się na ekranie wiadomości. Gdy dotarł do końca, musiał przyznać, że Rogula wykonał bardzo przyzwoitą robotę. Jak wstępnie zauważył, wszystkie wiadomości o Jurku dotyczyły jego pięcioletniego okresu studiów. I praktycznie nic ponadto.
Bień wydrukował otrzymane wiadomości, a po chwili, z malującym się na twarzy zadowoleniem, wstał z krzesła i przeszedł do sąsiedniego pokoju. Rozsiadł się w fotelu, ułożył kartki w odwrotnej kolejności, niż wyrzuciła je drukarka i od razu zagłębił się w ich treść. Nie chcąc przeoczyć jakiejś istotnej dla siebie informacji, każde zdanie czytał powoli i z uwagą. Zanim dotarł do ostatniej kartki, upłynęła prawie godzina.
Odłożył trzymany w rękach plik na kolana, przeciągnął się, a po chwili końcami palców przetarł oczy. Lektura była fascynująca, a on – o czym jeszcze do niedawna nawet nie myślał – poczuł się bogatszy o sporą ilość informacji na temat swojego syna.
Z zadrukowanych drobną czcionką kartek, które dokładnie przeanalizował, dowiedział się, że...”[4].

Trafiają się też – nie bardzo liczne, na szczęście – potknięcia stylistyczne i niezręczne sformułowania („...zatrzymał się i skierował na wyjątkowo sztywno siedzącą kobietę wzrok”[5], „Nos także miała prosty i nieduży. Podobnie jak dwie sterczące niczym małe pomarańcze piersi”[6]) i powtórzony dwukrotnie na tej samej stronie błąd w terminologii fachowej („uchyłek Meeckela”[7] zamiast „Meckela”).

Dodatkowy mankament, co prawda bardziej zabawny niż irytujący, kryje się w nazwiskach postaci drugo- i trzecioplanowych. Jasne, że trudno jest wymyślić takie połączenie imienia i nazwiska, którego nie można by przypisać żadnej realnej osobie, ale mimo wszystko warto wpisać wymyślone miano do Googla i sprawdzić, czy przypadkiem nie należy ono do kogoś znanego. Autor musiał o tym zapomnieć, wskutek czego na kartach jego powieści byłej żonie Bienia nieświadomie "użycza" personaliów dziennikarka dużego magazynu kobiecego, zaś lekarzom ostródzkiego pogotowia (na szczęście niebędącym czarnymi charakterami) - dwaj praktykujący profesorowie akademii medycznych.

Takie drobiazgi zawsze trochę psują wrażenie i choć całym sercem sekunduję piszącym lekarzom, „Cesarskiego cięcia” nie mogę ocenić lepiej, niż jako tylko odrobinę wyrastającego ponad przeciętność.



---
[1] Dariusz Kaźmierczak, „Cesarskie cięcie”, Oficyna Wydawnicza Branta, Olsztyn 2008, s. 127-131.
[2] Tamże, s. 148.
[3] Tamże, s. 148.
[4] Tamże, s. 149.
[5] Tamże, s. 148.
[6] Tamże, s. 127.
[7] Tamże, s. 8.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 589
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: