Dodany: 17.07.2012 19:38|Autor: Olga M.

Ponad prawem


Cormac McCarthy stał się rozpoznawalny w Polsce dzięki filmom, które powstały na podstawie jego książek. Mówię oczywiście o "To nie jest kraj dla starych ludzi" braci Coenów i "Drodze" z Viggo Mortensenem w roli głównej. I chociaż obecnie McCarthy jest poczytnym autorem, nie mogę przestać myśleć o tym, jak bardzo musimy być zacofani, skoro "Dziecię boże" z 1974 roku dotarło do nas dopiero w roku 2009. Bo trzeba przyznać, że traciliśmy wiele, nie czytając McCarthy’ego.

"Dziecię boże" to historia Lestera Ballarda. I już w tym momencie pojawiają się problemy: Co powiedzieć dalej, by nie zdradzić zbyt wiele, ale zainteresować? Ballard to przestępca – o tym, że siedział w więzieniu, dowiadujemy się już z pierwszych stron powieści. Należy on również do osób o niezbyt dużym zasobie słów, wystarczającym jednak do tego, aby porządnie wyzwać każdego, kto zajdzie mu za skórę. Jednak czyż nie każdy z nas jest do tego zdolny? Strona po stronie dowiadujemy się o głównym bohaterze coraz więcej i więcej, aż w końcu czujemy, że poznaliśmy go, a może nawet jesteśmy w stanie zrozumieć. Ballard to morderca – człowiek, który nie zawaha się wyciągnąć swojej strzelby i wpakować ci kuli w potylicę. Mimo że Lester popełnia największy grzech, odbiera życie niewinnym ludziom, nie czujemy do niego jednoznacznej niechęci i obrzydzenia, które zwykle towarzyszą obcowaniu z mordercą, nawet tym z kart powieści. Nie jest to też sympatyczny typ, któremu kibicujemy przy każdej zbrodni. Lester jest inny – to człowiek wyjęty z rzeczywistości i świata, gdyż rządzi się zupełnie innymi zasadami niż reszta ludzi.

Już za samo przedstawienie głównego bohatera McCarthy’emu należy się medal (albo kolejna nagroda, których i tak ma sporo na koncie). Lester jest tak niejednoznaczny, że aż zaskakuje czytelnika. Autor, wprowadzając w świat zbrodniarza, przyzwyczaja nas do jego dziwactw, przytępia wszystkie nasze zmysły, tak że nie jesteśmy w stanie odczuwać wstrętu i pogardy. Początkowo dziwimy się bohaterowi, jednak później nawet to uczucie słabnie, a wszystko, co dzieje się w świecie Lestera Ballarda, jest dla nas normą. Jego normą, którą z czasem przyjmujemy bez żadnych pytań, bez zastanowienia. Kiedy skończyłam czytać tę powieść, a nawet i dużo później, nie mogłam wyjść z podziwu dla umiejętności autora, który z taką łatwością pogrywa z czytelnikiem. Wiedząc, że główny bohater to szumowina, z początku nie umiałam jednak dokonać jednoznacznej oceny jego postępków. Spowodowane jest to niewątpliwie sposobem, w jaki McCarthy wprowadza postać Ballarda i kreuje świat, w którym go umieszcza. Rzeczywistość Lestera Ballarda nie należy do normalnych – to chory organizm pokryty ropiejącymi wrzodami: ludźmi.

"Dziecię boże" przedstawia maksymalnie skondensowaną treść w niewielkiej formie – książka ma bowiem niewiele ponad dwieście stron. Nie zmienia to jednak faktu, że po lekturze czujemy się całkowicie wypompowani, zszokowani i niepewni, czy to, co przed chwilą przeczytaliśmy, jest rzeczywiście takie, jakim się jawi. McCarthy jest pisarzem, który z łatwością trafia w sedno. Potrafi chwycić nas za gardło jednym zdaniem, wyrażającym więcej, niż niejeden autor zdołałby zawrzeć na dziesiątkach stron. Nie ukrywam, że początkowo dziwnie czytało mi się te krótkie notki, bo właściwie tak mogę nazwać poszczególne rozdziały. Przyzwyczaiłam się do dłużyzn i rozwlekłych opisów, którymi często raczą nas twórcy. Dlatego zaskoczeniem były dla mnie rozdziały jedno-, dwustronicowe. Szybko jednak przekonałam się, że McCarthy z rozmysłem wprowadza tyle informacji, ile akurat potrzebuje czytelnik, by pojąć, poczuć i zastanowić się. Każde zdanie z osobna przykuwa naszą uwagę, gdyż wiemy, że jest niezbędne w powieści, że wnosi coś istotnego. Tego nie spotyka się często, tym bardziej więc możemy docenić kunszt autora, który zmusza nas do wytężenia zmysłów, zabraniając nam bezmyślnego śledzenia wzrokiem kolejnych liter.

Jednak najbardziej zastanawiający w całej tej powieści jest jej tytuł. Każdy z nas jest dzieckiem Boga, tak przynajmniej mówi Pismo Święte. Różne religie świata, a wcześniej mitologie, przedstawiały człowieka jako byt stworzony na kształt i podobieństwo istoty najwyższej. Jak to jednak możliwe, skoro istnieje na świecie zło, które przechodzi ludzkie pojęcie? Zastanawiamy się nad tym od pokoleń i problem ten nadal jest aktualny. Czy Lester Ballard, człowiek, który pozbawia życia innych, który zdaje się być ponad prawem ludzkim i boskim, również został stworzony na podobieństwo Boga? Autor nie daje odpowiedzi. Nie daje nawet oceny, nie mówi niczego wprost. Można by powiedzieć, że interpretacja tego założenia zależy od naszego sposobu rozumowania i naszej wiary. I chociaż McCarthy nie podaje niczego na tacy, zmusza nas do podjęcia dyskusji z sobą na temat, który może zdążyliśmy już zepchnąć pod świadomość.

"Dziecię boże" nie jest książką dla wszystkich. Nie mówię tego oczywiście, aby nacechować dodatnio wszystkich tych, którzy tę powieść przeczytali i polubili bądź nawet pokochali. Chociaż uważam się za osobę o mocnych nerwach, "Dziecię boże" wstrząsnęło mną do głębi. Zawiera tak silne pokłady okrucieństwa, brutalności i najzwyklejszej w świecie patologii, że czuję się w obowiązku odradzić tę pozycję każdej delikatnej osobie. Bowiem gdy zaczniecie czytać, szybko pojmiecie, że nie uda wam się prędko o niej zapomnieć.


[Recenzję umieściłam również na portalu Oblicza Kultury]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1369
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: tomp 15.09.2016 22:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Cormac McCarthy stał się ... | Olga M.
Rzeczywiście, to książka nie dla wszystkich, zwłaszcza jeśli ktoś nigdy nie zetknął się jeszcze z prozą McCarthy'ego. Jest to moja trzecia styczność z tym autorem (po arcymistrzowskiej "Drodze" i również świetnej "W ciemność") i muszę przyznać, że "Dziecię boże" wypada nieco gorzej (odczucie świeżo po lekturze)od poprzednich pozycji, może właśnie przez ten przytłaczający trupi klimat. Mam wrażenie, że autor postawił tu bardziej na efekt, zszokowanie czytelnika. Mniej tu poetyckości i refleksji w stylu "Drogi" czy wielowątkowości "W ciemność". Niemniej jednak lektura wciąga i skłania do przemyśleń nad istotą człowieczeństwa. Nie brakuje tu mniej lub bardziej jasnych odniesień do Biblii. Do tego wspaniały styl: oszczędny, ale wyrafinowany. Czuć wirtuozerię. Polecam.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: