Dodany: 16.06.2012 14:59|Autor: tomcio

Odgrzewane danie


Will Eisner to jeden z najwybitniejszych twórców amerykańskiego komiksu, jeśli nie komiksu w ogóle. O podziwie, jakim był i jest otaczany, może świadczyć choćby fakt, że jeszcze za jego życia ustanowiono Nagrodę Eisnera – najważniejsze wyróżnienie dla komiksu w Stanach Zjednoczonych. Nagrodę tę otrzymał zresztą kilkakrotnie sam jej patron. W wieku 60 lat, ani myśląc o kończeniu kariery, Eisner stworzył obszerną powieść graficzną „Umowa z Bogiem”, jedno z przełomowych dokonań w historii komiksu.

Piszę to wszystko, żeby wytłumaczyć względnie słabą ocenę, jaką daję jego kolejnemu zbiorowi, „Nowy Jork”. Bo choć jest to utwór (a właściwie kompilacja utworów) bardzo interesujący i wybitny warsztatowo, stanowi zaledwie odgrzewaną wersję tego, co oferowała wcześniej „Umowa z Bogiem”. Bez niej „Nowy Jork” pewnie rzucałby na kolana, a tak - nie robi nawet w połowie takiego wrażenia, jak powinien.

„Nowy Jork” składa się z krótkich epizodów, scenek lub dłuższych form przedstawiających losy pojedynczych osób, mieszkańców tego chyba najbardziej inspirującego we współczesnej kulturze amerykańskiego miasta. W częściach: „Nowy Jork. Wielkie miasto” i „Notatki o ludziach z miasta” Eisner prezentuje wycinki barwnej rzeczywistości tego miejsca. Pod pretekstem pojedynczych ilustracji schodów, ścian, ulicy, wielkomiejskiego tempa czy inaczej płynącego czasu rozwija, uchwycone w migawce, skomplikowane losy wybranych jakby na chybił trafił jednego, dwóch, kilkorga przedstawicieli anonimowego tłumu. Śmieci wyrzucone do kratki ściekowej kryją w sobie dzieje burzliwych namiętności, historie kryminalne, jak również pozostałości trywialnych codziennych zdarzeń. Podróż w metrze może zarówno w żartobliwy sposób podsumować męskie i kobiece oczekiwania względem przelotnego romansu, jak też zilustrować obojętność nowojorczyków wobec wszelkich nietypowych porannych zdarzeń – wszak liczy się tylko, by dojechać na czas do pracy. Niektóre scenki nie wprowadzają żadnych postaci, nie oferują żadnych historii – są jedynie autorską interpretacją kolejnego z wymiarów skomplikowanego charakteru podziwianego miasta.

„Budynek” pokazuje losy czterech osób przedstawianych w pierwszej scenie jako duchy (siłą rzeczy te losy muszą mieć więc tragiczne finały). To dla odmiany bardziej rozbudowana forma. Cztery portrety są od siebie niezależne (jako drobny smaczek traktuję epizodyczne powiązanie dwóch z przedstawianych osób), łączy je jedynie fantastyczne i chyba zbyt łatwe i prostolinijne zakończenie. Dużo bardziej gorzki nastrój wprowadzają „Niewidzialni ludzie”. Zachowując formę „Budynku” (niezależne losy pokrzywdzonych przez los ludzi), Eisner snuje tu dużo bardziej ponure rozważania na temat przeciętnych nowojorczyków. Tematem przewodnim jest anonimowość i niezauważalność w wielkomiejskim tłumie pojedynczych osób, które prawdopodobnie po bliższym poznaniu ujawniłyby wyjątkowe cechy. Oczywiście historie te są literackimi fantazjami, nie wnikliwymi reportażami. Eisner posługuje się w nich bardzo niefortunnymi zbiegami okoliczności, nadnaturalnymi mocami, prezentuje przerysowane życiowe postawy. Efektem jest jednak chyba najbardziej spójny i satysfakcjonujący fragment zbioru.

Czytelnik, który chronologicznie poznaje dzieła Eisnera, nie napotka w „Nowym Jorku” niemal nic, czego wcześniej nie dostał w „Umowie z Bogiem”. Choć tam akcja ograniczała się właściwie wyłącznie do jednej kamienicy przy Dropsie Avenue, charakter tych dwóch zbiorów nie różni się zasadniczo. Wspomniana kamienica miała przecież w mikroskali przedstawiać cały Nowy Jork - techniczne rozszerzenie miejsca akcji nie zmieni więc tego przesłania. Wiele postaci jest niezwykle znajomych (niektóre są zresztą żywcem przeniesione z „Umowy z Bogiem”), wiele historii wydaje się aluzjami do tych przedstawionych we wcześniejszym utworze. Przy tak niezwykłej różnorodności wprowadzanych opowieści brak powtórzeń czy choćby analogii byłby jednak niemożliwy.

Koniec końców jednak „Nowy Jork” nie może budzić takiego podziwu jak „Umowa z Bogiem”. Chciałoby się, by Eisner, poza wprowadzeniem szeregu nowych nazwisk i miejsc, dał czytelnikowi coś nowego, coś, czego ten jeszcze nigdzie nie miał szansy zobaczyć, nawet u samego Eisnera. A tak, należy „Nowy Jork” traktować jako „Umowę z Bogiem bis”.


[Recenzję opublikowałem na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 693
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: