Dodany: 01.08.2007 16:34|Autor: Teofila

"Panie z Missalonghi"


W recenzji ujawniona jest akcja książki.


Powiem szczerze: chcę wszystkich ostrzec przed tą książką. Przeczytałam ją przed sięgnięciem po inne powieści tej autorki, by poznać jej styl i sprawdzić, czy mi odpowiada, przed zakopaniem się w jakichś 400-stronicowych powieściach jej autorstwa. Zawiodłam się. Nie mogę twierdzić, iż cała reszta jest tak samo nudna i pozbawiona sensu (i myślę, że raczej tak nie jest), ale ta książka z pewnością taka była.

Treść prosta: historia jak w "Błękitnym zamku" Lucy Maud Montgomery, prawdopodobnie nie tylko te dwa razy poruszona w literaturze. Jednak zamiast zamożnego klanu Stirlingów i względnie ubogiej Joanny mamy szczęśliwą i niezamożną trzyosobową rodzinę (matka, ciotka i Missalonghi), która jest biedną gałęzią rodu władającego miastem. Zamiast autentycznej choroby serca i książek przyrodniczych Johna Fostera mamy ckliwe romansidła (typu wspomniane przez autorkę "Udręczone serce", w którym wszyscy umierają z miłości) i nieprawdziwą chorobę, użytą jako pretekst, by wyjść za zamożnego przybysza, Johna Smitha.

Może cofnę się trochę: Missalonghi, gdy wykryła oszustwa innych członków klanu, postanowiła ich przechytrzyć i umożliwić godziwe życie biedniejszym członkom rozległej rodziny. Po ujrzeniu Johna Smitha stwierdziła, że za niego wyjdzie za mąż. Po tym, jak nie udał jej się szantaż, gdy powiedziała mu, że jest śmiertelnie chora, chciała próbować do skutku, ale na szczęście rzeczony John Smith zgodził się za drugim podejściem. Trzeba jednak sprawiedliwie przyznać, że jej motywem nie były pieniądze, a chyba miłość (od pierwszego wejrzenia, oczywiście).

Później okazało się, że John Smith wcześniej miał bardzo niedobrą żonę. Missalonghi chciała, by tym razem nie żałował swojego wyboru. Jakiś czas po ślubie dowiedziała się, iż to jej mąż wykupił większość udziałów w jej rodzinnej firmie. Gdy wrócił do domu, Missalonghi ukazała się jej przyjaciółka, Una, pracująca w bibliotece. Od razu oczywistym dla niej było, iż była ona duchem, rzecz jasna dawno nieżyjącej pierwszej żony Smitha. Chciała, by w końcu ułożył on sobie szczęśliwie życie. Doradziła przyjaciółce, by ta nigdy nie mówiła mężowi o kłamstwie na temat swej rzekomej choroby, by twierdziła, iż to jego miłość ją uzdrowiła (jakby to było takie normalne i na porządku dziennym, bo to takie zwyczajne, jak jest się śmiertelnie chorym, szuka się kogoś, kto cię kocha i wtedy jego miłość cię uzdrawia, prawda?). Smithowie się kochali i żyli długo i szczęśliwie.

Choć częściowo, jeśli chodzi o akcję książki, jest ona podobna do "Błękitnego zamku", a sama historia (użyta w obu książkach) ma wady - jest trochę ckliwa i niekiedy zbyt egzaltowana, to jednak L.M. Montgomery potrafiła w jakiś sposób te wady zmniejszyć i sprawić, by nie rzucały się w oczy. Natomiast autorka "Pań z Missalonghi" (tak nazywało się miejsce, w którym mieszkały i główna bohaterka) podkreśliła i zwiększyła jeszcze te cechy oraz "dodała" inne wady. Kłamiąca Missalonghi (choć można by powiedzieć, ze robiła to w imię wyższego dobra) i jej najprawdopodobniej nigdy niewyjaśnione kłamstwo - to była tak naprawdę podstawa małżeństwa Smithów, oraz Una jako duch (w życiu bym nie wpadła na to, by do takiej historii dorzucać ducha), która była tak naprawdę sprawczynią wszystkiego, co się działo (to ona pożyczała Missalonghi wszystkie ckliwe romanse, które ta czytała).

Naprawdę nie polecam. Jeśli kogoś interesuje historia podobna do tej, to niech lepiej sięgnie po "Błękitny zamek". Jedyna zaleta tej książki to to, że nie jest zbyt długa.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2781
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: embar 02.08.2010 12:58 napisał(a):
Odpowiedź na: W recenzji ujawniona jest... | Teofila
Ona nie jest tylko podobna, ona jest wręcz przepisana z Montgomery, z mizernym skutkiem wszakże :P
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: