Dodany: 11.04.2012 20:41|Autor: polter

O zbieraniu ikspeków


Historia opowiadana przez Kvothego, bohatera "Kronik królobójcy" Patricka Rothfussa, opisuje ze szczegółami kilkanaście lat jego życia, nie dziwi zatem, iż powieści pisane przez autora serii są – delikatnie mówiąc – długie. Tym samym wydawnictwo Rebis zostało zmuszone do podzielenia kontynuacji "Imienia wiatru" na dwa tomy. Część pierwsza zakończyła się w momencie otrzymania nowego zadania przez rudowłosego arkanistę.

Wyszczekany bard wyrusza w drogę w towarzystwie czwórki najemników, aby zlikwidować zagrożenie płynące ze strony napadających na karawany bandytów. Ta z pozoru nieskomplikowana misja okazuje się jednak znacznie trudniejsza, niżby ktokolwiek przypuszczał. Na dodatek jej zakończenie kieruje Kvothego w niecodzienne rejony – do krainy Wróży, gdzie spotyka opiewaną w baśniach i pieśniach Felurianę, czarodziejkę-uwodzicielkę. Podczas podróży trafia też do ojczyzny Ademów, pędzących najemniczy żywot mistrzów miecza, gdzie szlifuje swe umiejętności i poszukuje informacji na temat Chandrian.

Podobnie jak poprzedni, drugi tom posiada budowę zbliżoną do zbioru opowiadań. Wątek się rozpoczyna, a po kilkudziesięciu stronach kończy się i przechodzimy do następnego. Szkoda tylko, że w porównaniu do części pierwszej występuje tu znacznie więcej niewiele wnoszących opisów i przydługich fragmentów, które nieco zaburzają radość płynącą z lektury. Na przykład wspomniane wcześniej trzy przygody stanowią niemałą część książki. Są one jednocześnie najsłabszymi fragmentami "Strachu mędrca". Weźmy na początek polowanie na bandytów, teoretycznie nic skomplikowanego – można by pomyśleć, że to przystawka do ważniejszych wydarzeń. Zajmuje ono jednak wiele stron, z czego znaczna część to opisy wędrowania i dialogi, które początkowo wydają się niewiele wnosić do akcji. Co prawda stanowią wstęp do wprowadzonych później wątków, ale pościg trochę za bardzo się wydłuża i Rothfuss mógłby spokojnie odchudzić książkę bez większej straty dla jej jakości.

Krócej trwa wizyta u Feluriany, aczkolwiek wciąż wydaje się nieco przydługa. Prawdziwą słabością tego wątku jest nieprawdopodobieństwo opisywanych wydarzeń, które kłuje w oczy nawet jak na fantasy z wybitnie utalentowanym bohaterem w roli głównej. Kilkadziesiąt stron zdaje się służyć wyłącznie dalszemu podkreślaniu niezmierzonych zalet protagonisty, który tym razem wchodzi w niezwykle bliski związek z najpiękniejszą kobietą świata. Bez zagłębiania się w szczegóły mogę tylko napisać, że jedynym, co może uratować te fragmenty, jest nadzieja, iż Kvothe nagina rzeczywistość podczas opowiadania o swych przeżyciach i tak naprawdę było inaczej, niż opisuje.

Niezwykle obszerny fragment został poświęcony pobytowi w Ademre, gdzie przyszły królobójca uczy się władania mieczem i, a jakże, dokonuje podbojów seksualnych. Powtarza się tu ta sama słabość co w wątku o krainie Wróży – brak logiki. Tym razem chodzi o kulturę najemników. Nie dość, że samo przyjęcie do świadomości zasad funkcjonowania miasta wymaga znaczącego zawieszenia niewiary, to dodatkowo Ademowie są tak wyzwoleni seksualnie, że nigdy nie odkryli związku między stosunkiem a ciążą. To nie są żarty, taka informacja naprawdę pojawia się w książce. Można zaakceptować wiele rzeczy podczas lektury fantastyki, ale są pewne granice. Znaczną część tomu moglibyśmy więc podsumować RPG-ową metaforą: obserwujemy wykonywanie questów i zbieranie przez postać doświadczenia, dzięki któremu w przyszłości awansuje ona na wyższy poziom. Nie jest to wadą samą w sobie, ale nie można pozbyć się wrażenia, iż za dużo miejsca poświęcono na rozwój postaci, a za mało na fabułę.

Żeby było zabawniej, mimo całego mojego narzekania wciąż świetnie się bawiłem, czytając tom drugi, co chyba najdobitniej świadczy o warsztacie pisarza. Najważniejsze rzeczy się nie zmieniły – pióro Rothfussa pozostało lekkie i zabawne, dzięki czemu nawet kiedy trafiają się nudne fragmenty, nie przerywa się lektury, gdyż można mieć pewność, iż autor za moment nam je wynagrodzi. Występujące tu i ówdzie śmiesznostki i nielogiczności nie zmieniają faktu, że fabuła jest bardzo interesująca i z radością śledzi się kolejne przygody bohatera oraz jego podróż ku przemianie w postać rodem z legend. Mógłbym wymieniać dalej zalety, ale to uczyniłem już w recenzji tomu pierwszego, więc aby się nie powtarzać, zainteresowanych odsyłam do niej, a każdego fana fantasy zachęcam do zaznajomienia się z serią.



[Autorem recenzji jest Tomasz "Asthariel" Lisek.
Tekst pierwotnie opublikowany w serwisie Poltergeist: http://ksiazki.polter.pl]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1965
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: jeremus 22.04.2012 17:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Historia opowiadana przez... | polter
Bardzo trafna recenzja. Czekam z niecierpliwością na " The Doors of Stone"
Użytkownik: nialla 25.04.2015 13:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Historia opowiadana przez... | polter
"Obserwujemy wykonywanie questów i zbieranie przez postać doświadczenia, dzięki któremu w przyszłości awansuje ona na wyższy poziom. Nie jest to wadą samą w sobie, ale nie można pozbyć się wrażenia, iż za dużo miejsca poświęcono na rozwój postaci, a za mało na fabułę."

Zgadzam się w pełni - w tym jednym zdaniu zawiera się cały charakter powieści! Niesamowite jest jednak to, że trudno się od tej książki oderwać. Pomimo braku postępów w fabule, postaci są dobrze nakreślone, a akcja wartka (choć momentami kuleje). Przyjemnie mi było zanurzyć się w świecie Kvothe'a, nawet w obliczu tak wielu nieścisłości (też uważam wątek "edukacji seksualnej Ademów" za całkowicie nielogiczny). Bardzo dobra recenzja :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: