bez tytułu
Skończyłam czytać "Wszystkie imiona" José Saramago i zostało mi takie zawieszenie po lekturze. Całość nie przygotowała mnie na to, jak książka się skończyła, mimo że bardzo delikatne przebłyski na ten temat można było odczytać już w trakcie. Zastanawiam się, czy przypadkiem każdy z nas nie jest swoistym panem José, który mimo codziennych zajęć, ustablizowanego trybu życia nagle odnajduje drobny sens w miejscu, w którym by go nawet nie szukał... próbuję dociec, czy przypadkiem nie szukamy w złym miejscu, zniechęcając się na każdym kroku, bo nie docieramy nawet do początku drogi...
Zakamarki archiwum, objęcia śmierci pośród żywych i umarłych, nić Ariadny przymocowana do nogi biurka kustosza - nasza poli-nitka przyczepiona do osuwającej się skały...
A może rację miał pasterz, gdy zamieniał numery na nowych grobach samobójców, bo przecież oni chcieli zapomnieć o życiu, chcieli być zapomniani, pozwólmy im więc to osiągnąć... Nie po to przecież wybrali taką drogę, byśmy ich sklasyfikowali na mapie prawie jak eksponaty, jak numery w książce telefonicznej - Przepraszam, nie ma mnie w domu, zadzwoń póżniej... nie ma mnie w domu... ding... nie ma mnie w domu... ding... nie ma mnie... na zawsze...
Chyba się muszę, tak jak mój nowy znajomy José, wtulić w spróchniały pień oliwki i spróbować ogarnąć jednym gestem wszystkie owce pasące się na łące mojego życia...
Wydaje się to trochę niejasne, ale jeśli kiedyś przeczytacie książkę, to wspomnijcie moje przemyślenia i wszystko stanie się jasne...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.