Dodany: 19.02.2012 15:35|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Mała opowieść o wielkim nieszczęściu i wielkiej tęsknocie


Kiedy kwitną tykwy (a dokładniej: dynie i cukinie – bo serbskie i chorwackie słowo „tikve” określa raczej jadalne warzywa dyniowate niż właściwą tykwę, roślinę z tejże rodziny dającą ozdobne zdrewniałe owoce)… Tytułowa fraza od razu przywodzi na myśl słoneczne Południe, z jego barwną roślinnością i wszystkimi zapachami lata, z nieśpiesznym i często niewiele zmienionym przez cywilizację sposobem życia mieszkańców. Jako ilustracji należałoby się spodziewać jakiegoś sielskiego obrazka z wieśniakiem w płóciennej koszuli, przycinającym gałęzie winorośli czy może podlewającym wspomniane kwitnące warzywa – tymczasem grafika na okładce wprowadza pewien dysonans: widnieje na niej ptak w locie (żuraw? dzika gęś?), z uczepioną u stóp kamienną bryłą, której jedna strona wyrzeźbiona jest na podobieństwo ludzkiej twarzy. Zatem może rzecz będzie nie o samym kraju, lecz o jego utracie i tęsknocie za nim?

Wystarczy otworzyć tekst na pierwszej stronie, by odkryć, że ten trop okazał się – przynajmniej w części – właściwy. „Nie, nie wrócę. Wyjechałem dwadzieścia [w oryginale – dwanaście (dvanaest)[1]]lat temu, a tu, w Östersund, jestem już osiem” – powiada narrator powieści, Ljuba Sretenović, kiedyś zwany Czempionem, by po chwili dodać: „W Belgradzie mieszkałem w domku na Duszanovcu, więc chciałem i tutaj mieć podobny”[2]. Ale i podobny domek nie wystarczy; kilka stron dalej zobaczymy, że nostalgia Ljuby może się też znacznie ostrzejszej manifestować: „(…) wsiadam do samochodu i przez trzy dni i trzy noce zapruwam jak szalony. Kiedy indziej prowadzę uważnie i ostrożnie, nie lubię się spieszyć, ale w takich wypadkach nie mam czasu nawet na sen. Drzemię tylko po dwie, trzy godziny nad kierownicą. Dopiero przed granicą austriacką i naszą zatrzymuję się. (…). Potem powoli przejeżdżam granicę. Jadę do Ljubljany, do Celja albo do Mariboru – dalej nie mam odwagi, a o Belgradzie szkoda mówić – i tam parkuję przy chodniku. Nie wychodzę z samochodu. Spuszczam szyby, rozglądam się wokół i – słucham. (…). W ten sposób przesiaduję w samochodzie może pół godziny, godzinę albo i dwie. Potem ruszam powoli. Wracając, gdzieś na stacji benzynowej napełniam bak. Przejeżdżam austriacką granicę, zatrzymuję się, odkręcam bak, nabieram pełne dłonie benzyny. Rozcieram ją, wącham – pachnie Jugosławią”[3]. Jakże trzeba tęsknić, by stać było człowieka na podobną eskapadę – by nawet w zapachu benzyny dopatrywać się śladu wspomnień! Ale dlaczego w takim razie Ljuba nie może wrócić do kraju, choć ma „podwójne obywatelstwo, szwedzkie i jugosłowiańskie”[4]? No właśnie… jugosłowiańskie. Początek lat 70. to nie jest czas, w którym w Jugosławii (ani żadnym innym z państw ówczesnego bloku wschodniego) przywitano by spokojnie wcześniejszego nielegalnego emigranta. A ucieczka przez zieloną granicę to nie jedyne przestępstwo, które bohater ma na sumieniu…

Z opowieści, którą były mistrz armii jugosłowiańskiej w boksie snuje przed niewidocznym słuchaczem, powoli wyłania się cała historia Ljuby Czempiona, chłopaka z belgradzkiego przedmieścia. Skromny robotniczy domek, ojciec i brat zaangażowani najpierw w podziemną walkę z okupantem, potem w działania niezupełnie zgodne z linią partii, matka i siostra gdzieś na drugim planie. I on – najpierw podrzędny członek chuligańskiej paczki, potem obiecujący młody bokser, dbający tylko o sportowe sukcesy i „rwanie brzan”, pewny siebie na tyle, by zadrzeć z tym, z kim zadzierać nie należy. A potem cały ciąg wydarzeń, w których konsekwencji Ljuba już nigdy nie wróci na Duszanovac, tylko „czy stoi, czy chodzi, czy śmieje się, czy śpi – płacze za nim”[5]. Ile w tym winy samego bohatera, a ile – realiów komunistycznego państwa? To prawda, że przestępstwo zawsze popełnia człowiek, a nie system; ale może gdyby Ljuba żył w innym miejscu i innym czasie, nie miałby w ogóle powodu do krwawej wendety Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu? A gdyby miał, może - zamiast być zmuszonym do ucieczki - zostałby uczczony jako ten, który zachował się po męsku i z honorem?...

Warto czasem sięgnąć po prozę zupełnie nieznanego autora, by się przekonać, że można w niej znaleźć więcej treści, niż w niejednym okrzyczanym bestsellerze!



---
[1] Dragoslav Mihailović, „Kad su cvetale tikve”, Novi Sad 1968 (e-book), s. 1.
[2] Dragoslav Mihailović, „Kiedy kwitną tykwy”, przeł. Dorota Jovanka Cirlić, wyd. PIW, Warszawa 1972, s. 7.
[3] Tamże, s. 10.
[4] Tamże, s. 14.
[5] Tamże, s. 120.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1054
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: