Dodany: 03.07.2007 18:19|Autor: Czajka
Letni konkurs "Wakacje"
Już za parę dni, za dni parę
Weźmiesz plecak swój i gitarę
Pożegnania kilka słów
Pitagoras bądźcie zdrów
Do widzenia wam canto, cantare
Lato, lato, lato czeka
Razem z latem czeka rzeka
Razem z rzeką czeka las
A tam ciągle nie ma nas
A kto nie jedzie sam, to wyjazd i inne rozrywki letnie przyjechały do niego trochę tajemnicze i bez tytułu.
Tradycyjnie witam w nielegalnym letnim konkursie pocieszenia! :)
Lato, wyjazdy, rzeki, spacery, obce kraje, wiejskie studnie, przyjęcia i pikniki – jednym słowem wakacje.
I tradycyjnie nie sprawdzam co kto czytał, tylko potwierdzam czy strzelił dobrze, czy niedobrze. Dusiołki letnie są przyjazne i łatwe. A te które nie są, wpakowały się samowolnie jako zemsta zbyt łatwych ciotek. :)
Imiona lub nazwiska postaci zamaskowałam poprzez Iks i Igrek.
Ku mojej uciesze są pytania dodatkowe.
Rozwiązania proszę przesyłać na adres
czajkaczajka@tlen.pl
w formie:
1. numer fragmentu (niepunktowany)
2. tytuł książki (1 pkt)
3. imię i nazwisko autora (1 pkt)
4. Odpowiedź na pytanie dodatkowe (1 pkt)
Na końcu odpowiedzi, radości, ubolewań i pogróżek bardzo proszę i nalegam aby podać swój nick biblionetkowy (login).
Za wszystkie 22 fragmenty można zdobyć maksymalnie 66 punktów. W odpowiedzi na każdy nadesłany mail będę wysyłać potwierdzenie z informacją o zdobytej ilości punktów. Brak takiego potwierdzenia proszę reklamować na forum. Oczywiście, jak dotąd, można wysyłać odpowiedzi w kilku mailach aż do
15 lipca (niedziela), do godziny 24:00.
Wyniki wraz z Listą Laureatów zostaną ogłoszone na forum następnego dnia.
Nagrodą jest tradycyjnie satysfakcja!
Życzę dobrej zabawy.
1.
Jest nóż! (…) Bez takiego noża to w ogóle szkoda jechać na wakacje.
W pudełku nici, igły, nożyczki, jakieś pierścionki, koraliki – do diabła z tym! Nie! Mogą się przydać, a pudełeczko, owszem, zgrabne na robaki. Historii na klasę szóstą brak? Nie moja wina. Trudno.
Co było dwa razy wyjmowane i dwa razy wkładane do tej walizki?
2.
Lecz im mniej wychodził, tym częściej marzył o jakiejś dalekiej podróży na wieś lub za granicę. Coraz częściej spotykał we snach zielone pola i ciemne bory, po których błąkałby się, przypominając sobie młode czasy. Powoli zbudziła się w nim głucha tęsknota do tych krajobrazów, więc postanowił, natychmiast po powrocie Iksa, wyjechać gdzieś na całe lato.
- Choć raz przed śmiercią, ale na kilka miesięcy - mówił kolegom, którzy nie wiadomo dlaczego uśmiechali się z tych projektów.
Dobrowolnie odcięty od natury i ludzi, utopiony w wartkim, ale ciasnym wirze sklepowych interesów, czuł coraz mocniej potrzebę wymiany myśli. A ponieważ jednym nie ufał, inni go nie chcieli słuchać, a Iksa nie było, więc rozmawiał sam z sobą i - w największym sekrecie pisywał pamiętnik.
Co wisiało naprzeciwko jego okna?
3.
A jednak siedzę nad rzeką, to fakt.
I skoro tutaj jestem,
musiałam skądś przyjść,
a przedtem
w wielu jeszcze miejscach się podziewać,
całkiem tak samo jak zdobywcy krain,
nim wstąpili na pokład.
Co może być okrągłe?
4.
Jaki był ten Paryż? Cóż za nazwa niezmierzona! Powtarzała ją sobie półgłosem dla przyjemności. Dźwięczała jej w uszach jak wielki dzwon katedry, jaśniała przed oczyma nawet na etykietach słoików z kremami.
W nocy, kiedy handlarze ryb przejeżdżali na wozach pod jej oknami, śpiewając Marjolaine, budziła się i słuchając, jak turkot okutych żelazem kół cichnie nagle, gdy zjeżdżali z bitego gościńca: „Jutro tam będą!” – mówiła sobie.
I myśl jej biegła za nimi, wspinała się na wzgórza i zjeżdżała z nich, mijała wsie, mknęła bitym gościńcem pod roziskrzonymi gwiazdami niebem.
W pewnej nieokreślonej odległości znajdował się zawsze ów niejasny punkt, gdzie gasło jej marzenie.
Kim z zawodu był jej mąż?
5.
Panie nie wyglądały na wielkie panie i różniły się zaledwie tym, że jedna miała czerwony kapelusz, a druga zielony. Poza tym nie posiadały cech wybitnych i jaskrawych, którymi mogły się odróżnić w gromadzie stu tysięcy pań. Obie miały oblicza pomazane margaryną uśmiechu i te same musiały mieć przyzwyczajenia, nie upłynęło bowiem pół godziny, a obie wydobyły z koszyczków smakowite zapasy i zaczęły jeść. Jest to sprawa godna podziwu filozofa, o ile nam jednak wiadomo, żaden dotąd filozof nie usiłował rozwikłać zagadnienia, dlaczego ludzie podróżujący zawsze jedzą. Są dane, że jedzenie, szczególnie jajek na twardo, znakomicie skraca podróż i jest wybornym lekarstwem na jej rozciągliwą nudę. Należy przyznać, że obie panie - i kapelusz zielony, i kapelusz czerwony - jadły z mniejszym entuzjazmem, niżby się tego można było spodziewać. Czyniły to raczej w celu podtrzymania dobrego zwyczaju. Tajemnicza dziewczynka pozbawiała je apetytu.
Co tajemnicza dziewczynka piła?
6.
Chciałeś zabrać mnie nad morze,
a zgubiłam się na lata,
teraz muszę, mój ty Boże,
wracać dookoła świata.
Dookoła świata płynę,
co za koszt i jaki kłopot,
zamiast wtedy kupić bilet,
prostą drogą pruć do Sopot...
Cierniem jesteś w mej koronie,
w mym uśmiechu - smugą smutku,
czy ja kiedy cię dogonię,
chociaż idziesz pomalutku?
Kto pierwszy opłynął świat dookoła?
7.
To, co ujrzeliśmy na dworcu, przechodziło wszelkie wyobrażenie. Zwłaszcza tłok. Wyglądało tak, jakby cała Warszawa wyjeżdżała w tym dniu i tym pociągiem nad morze. Ludzie mieli nieprzytomne oczy, krzyczeli, biegali i dzielili się na dwie części: dorośli szukali dzieci, a dzieci szukały dorosłych i nikt nikogo nie mógł znaleźć.
My na szczęście nie musieliśmy nikogo szukać, ale mimo to zdawało się, że jesteśmy zgubieni. Nie mieliśmy przecież biletów, tymczasem nasz pociąg stał już na peronie, a wokół niego – jak to często piszą w gazetach – działy się dantejskie sceny.
- Co to są dantejskie sceny? – zapytałem mimo woli Iksa.
Mój cioteczny brat, pożal się Boże, spojrzał na mnie jak na nieuka i wyjaśnił rzeczowo:
- Alighieri Dante, największy poeta włoski. Żył w latach tysiąc dwieście sześćdziesiąt pięć, tysiąc trzysta dwadzieścia jeden. Napisał „Boską komedię”, w której opisuje sceny w piekle. Stąd utarło się powiedzenie – dantejskie sceny.
Dokąd jechali i gdzie pani kasjerka trzymała bilety? A kto pamięta jak wyglądały?
8.
Iks zabrał ze sobą na Capri pewną ilość uczonych greckich, doborowy oddział żołnierzy, w tym przyboczną straż niemiecką, Trazyla, gromadę wymalowanych cudaków niewiadomej płci i – co najdziwniejsze – Kokcejusza Nerwę. Capri jest to wyspa w Zatoce Neapolitańskiej, oddalona o jakieś trzy mile od wybrzeża. Zimy są na niej łagodne, lata chłodne. Lądować można tylko w jednym miejscu, zresztą przystępu bronią strome skały lub nieprzebyte zarośla. Jak Iks spędzał tam czas, gdy nie dyskutował na temat poezji i mitologii z Grekami lub prawa i polityki z Nerwą, o tym nawet historykowi trudno mówić bez oburzenia.
Kto to Iks?
9.
Nie wiecie zapewne, że mr. Black jest waszym następcą, sir!
- Moim... na...stępcą - wybuchnąłem zmieszany.
- Ponieważ żegnamy was dzisiaj, musieliśmy się rozejrzeć za nowym nauczycielem.
- Że... gna...my?
Przypuszczam, że wyglądałem w owej chwili jak uosobienie zdumienia.
- Tak, żegnamy was, sir- rzekła z uśmiechem, który mi się wydał niestosowny, gdyż ja bynajmniej nie miałem ochoty do wesołości. - Polubiliśmy was bardzo, nie chcieliśmy przeto przeszkadzać wam w tym, byście jak najprędzej zdobyli szczęście. Bardzo nam przykro, że nas opuszczacie, ale rozstajemy się z wami pełni wielkiej życzliwości. Jedźcie jutro w imię Boże!
- Odjeżdżać? Jutro? Dokąd? - wykrztusiłem. Na to Iks uderzył mnie po ramieniu i odrzekł z uśmiechem:
Gdzie miał jechać?
10.
Teraz Iksa, która dawniej odbyła niejedną długa podróż morską, zaczęła wyliczać doktorowi rzeczy, które musi zabrać na statek.
- Przede wszystkim ogromną ilość sucharów – oświadczyła – a także konserwy mięsne oraz kotwicę.
- Zdaje się, że mój statek posiada własną kotwicę – wtrącił doktor.
- To możliwe, ale musisz się co do tego upewnić – odparła Iksa – to jest nadzwyczaj ważne. Nie możesz się zatrzymać, jeśli nie posiadasz kotwicy. W dzwonek potrzebny jest również.
- Po co? – spytał doktor.
- Aby mierzyć czas – odparła. – Co pół godziny będziesz dzwonił i w ten sposób dowiesz się, która godzina.
Kto to jest Iksa?
11.
Czterej przyjaciele usiedli na ziemi, z nogami skrzyżowanymi jak Turcy lub krawcy.
- A teraz – powiedział Iks – kiedy już możesz być pewien, że nikt nas nie usłyszy, spodziewam się, że zdradzisz nam swoją tajemnicę.
- Mam nadzieję, że sprawiłem wam przyjemność i dałem zarazem okazję do zdobycia sławy. Wybraliście się na uroczą przechadzkę; oto wspaniałe śniadanie; z obozu, jak możecie to zauważyć przez otwory strzelnicze patrzy na nas pięciuset ludzi, uważając nas za szaleńców lub bohaterów, dwa rodzaje głupców dość do siebie podobnych.
A dlaczego nie mogli ich usłyszeć inni panowie również obecni w pobliżu?
12.
Wkrótce wykorzystywał każdą okazję, by samemu obsługiwać pudełko. Iks pozwalał na to chętnie, bowiem sam mógł wtedy pozować do obrazków. A Igrek zauważył coś dziwnego: posiadanie pudełka dawało właścicielowi niezwykłą moc. Każdy kto znalazł się przed hipnotycznym okiem, bez szemrania wypełniał wszelkie polecenia dotyczące postawy i wyrazu twarzy.
Właśnie sprawdzał to zjawisko na Placu (…), kiedy nastąpiła katastrofa.
Jaka się skończyła?
13.
A teraz Luis chce do ZOO.
Podchodzimy do starego kurnika. W kurniku dziobią dwie młode jasne kurki i stara czarna kura, taka oswojona, że można ją nawet podrapać w głowę.
- Najpierw trzeba kupić bilety wstępu. Daj mi rękę, bo dziecko może się zgubić w tym tłumie. Dziś niedziela, widzisz, jaki tłok?
Luis rozgląda się na wszystkie strony i wszędzie widzi ludzi. Mocniej ściska moją rękę.
Przy kasie wypinam brzuch i chrząkam dla dodania sobie powagi. Wkładam rękę do kieszeni i pytam kasjerkę:
- Do ilu lat dzieci nie płacą?
- Do pięciu.
- To poproszę o jeden dorosły.
Listek (…) jest biletem.
- Najpierw, synku, zobaczysz wspaniałe ptaki. Papugi kakadu i ara we wszystkich kolorach. Te najbardziej kolorowe nazywają się ara – tęczowe.
Luis wytrzeszcza oczy w zachwycie.
Jaki listek był biletem?
14.
Duże Lemury mówiły: - Jeśli się powiada, że Lemuria tak się nazywa dlatego, że w niej mieszkają Lemury, to mówi się właściwie, że Lemura tylko przez przypadek jest ojczyzną Lemurów. Po prostu tak się zdarzyło, że Lemury kiedyś przyszły tutaj, a ponieważ nazywały się Lemurami, nazwały też tę ziemię Lemurią. Tym samym Lemuria nie jest odwieczną ojczyzną Lemurów, ale po prostu Lemury nadały jej te nazwę, kiedy się tutaj zjawiły. Wobec tego każdy, kto się tu zjawi, może mówić, że jest tu takim samym prawem jak Lemury, i dać naszej ziemi jakąś inną nazwę. Zjawi się na przykład hipopotam i powie, że ponieważ jest tutaj, ta ziemia nazywa się Hipopotamią. Albo zjawi się aligator i powie, że ta ziemia nazywa się Aligatorią, ponieważ on tu mieszka. W ten sposób okaże się, że Lemuria wcale nie jest ziemią Lemurów, tylko jest ziemią każdego, kto się tu zjawi i da jej swoje imię.
A jak mówiły małe Lemury?
15.
Na dwanaście czy czternaście stóp głębokości w owej jaskini otwiera się jakby wgłębienie i miejsce, gdzie mógłby się zmieścić wielki wóz wraz z mułami. Przenika tam słabiutkie światełko przez jakieś szczeliny i szpary otwarte ku powierzchni ziemi. Tę wklęsłość i przestrzeń wolną zauważyłem, kiedy zmęczony i wyczerpany, zawieszony na linie zjeżdżałem w tę ciemna głębię, nie znając pewnej i określonej drogi; postanowiłem wejść tam, aby nieco odpocząć. Zawołałem, abyście nie spuszczali więcej liny, póki wam nie powiem; ale nie musieliście mnie słyszeć. Zwijałem więc linę, przez was spuszczoną, i uczyniwszy z niej okrągły zwój, usiadłem na nim zamyślony, rozważając, co mi wypada uczynić, aby dotrzeć do głębi nie mając nikogo, kto by mię podtrzymał. Kiedy byłem zatopiony w tych myślach i niepewności, nagle i niespodziewanie naszedł mnie sen bardzo głęboki; a kiedy najmniej się spodziewałem, nie wiedząc ani jak, ani kiedy, znalazłem się w pośrodku najpiękniejszej, uroczej i najrozkoszniejszej łąki, jaką by mogła stworzyć przyroda, a najbogatsza wyobraźnia ludzka wymarzyć.
Dlaczego tę przygodę uważa się za nieprawdziwą?
16.
Lecz Iksa pozostała nieubłagana. Sama odprowadziła drżącą wywoływaczkę duchów do strumienia i kazała jej pójść prostą drogą przez most w ciemne schronienie jęczących białych dam i bezgłowych postaci.
- Ach, Ikso, jakże można być tak okrutną! – łkała Igreka. – Co Iksa uczyni, jeśli nagle ukaże się jakiś biały cień, który mnie porwie i uniesie?
- Zaryzykuję to – odrzekła Iksa bez litości. – Wiesz dobrze, że nigdy nie mówię na wiatr. Wyleczę cię z manii zaludniania lasów duchami. Proszę, idź.
Dokąd miała iść?
17.
A jednak jest coś indywidualnego w miejscowościach! Kiedy mnie ogarnia żądza ujrzenia (…), nie zadowoliłbym jej idąc nad brzeg strumienia, gdzie byłyby równie piękne, piękniejsze lilie wodne jak na Vivonne; tak samo jak wieczór, za powrotem – w godzinie kiedy się budzi we mnie ów lęk, który później wsiąka w miłość i może się stać na zawsze od niej nieodłączny – nie pragnąłbym, aby mi przyszła powiedzieć dobranoc matka piękniejsza i inteligentniejsza od mojej. (…) Trzeba by mi, aby to była ona, aby nachyliła ku mnie tę twarz, na której było pod okiem coś w rodzaju skazy, co kochałem na równi z resztą. I tak samo pragnąłbym ujrzeć ową (…), którą znałem, z fermą dosyć odległą od dwóch dalszych sąsiadujących z sobą, na skraju dębowej alei; łąki, na których – kiedy się staną zwierciadlane w słońcu niby sadzawka – rysują się liście jabłoni; krajobraz, którego odrębność chwyta mnie czasem w nocy w moich snach z fantastyczną niemal siłą i którego nie mogę odnaleźć po przebudzeniu.
Dokąd chodził na spacery?
18.
Bywaliśmy tu częstokroć już wcześniej jako turyści, rozpaczliwie spragnieni naszej dorocznej dawki dwóch lub trzech tygodni prawdziwego ciepła i jaskrawego słońca. Ile razy stąd wyjeżdżaliśmy, z głębokim żalem i obłażącymi ze skóry nosami, obiecywaliśmy sobie, że pewnego dnia zamieszkamy tu na stałe. Marzyliśmy o tym w dłużące się szare zimy i zielone, wilgotne lata, oglądając z tęsknota nałogowców zdjęcia winnic i wiejskich ryneczków, wyobrażając sobie, że budzą nas promienie słońca, wpadające skośnie przez okna sypialni. W teraz, poniekąd ku własnemu zdumieniu, zrealizowaliśmy to marzenie. Spaliliśmy mosty za sobą. Kupiliśmy dom, wzięliśmy lekcje francuskiego, pożegnaliśmy krewnych i przyjaciół, zabraliśmy nasze dwa psy i zostaliśmy cudzoziemcami.
Z czego był zbudowany dom?
19.
Następnego dnia Anna i Henrietta wstały wcześniej niż reszta towarzystwa i postanowiły razem przejść się nad morze przed śniadaniem. Zeszły na plażę, by przyjrzeć się fali przypływu, którą rześki południowo-wschodni wiatr pędził ku nim w całej wspaniałości, na jaką pozwalał płaski brzeg. Wychwalały ranek, zachwycały się morzem, rozkoszowały się świeżością wiatru – wreszcie zamilkły. Potem Henrietta zaczęła nagle:
- Och, tak, jestem pewna, że z nielicznymi wyjątkami powietrze morskie jest dobre dla zdrowia. Pastorowi Shirleyowi niezmiernie posłużyło po jego chorobie w zeszłym roku na wiosnę, co do tego nie ma wątpliwości. On sam powiada, że miesięczny pobyt w Lome więcej mu przyniósł pożytku niż wszystkie lekarstwa, jakie zażywał, i że nad morzem zawsze czuje się znowu młody.
Co pastor powinien zrobić?
20.
Studnia, podobnie jak inne rzeczy na terenie tej posesji, wyglądała, jakby już dość dawno przestano jej używać i zostawiono własnemu losowi. Czuło się tu coś, co chciałem nazwać „przygniatająca nieczułością”. A może przedmioty nieożywione stają się jeszcze bardziej nieożywione, gdy ludzie odwrócą od nich wzrok. Gdyby na przykład malować obraz na temat „porzuconego domu” i uczynić ten ogród i dom modelem, nie można byłoby pominąć studni. Wyglądała, jakby ześlizgiwała się bezgłośnie po łagodnej pochylni czasu ku nieuniknionemu rozpadowi razem z plastikowymi krzesłami ogrodowymi, kamiennym posągiem ptaka i spłowiałymi okiennicami, zapomniana przez ludzi i porzucona.
Jaka to była studnia?
21.
Tego samego dnia dotarła wiadomość, że abisyński cesarz ma ze sobą własnych kucharzy i właśnie u nas, właśnie dlatego, że mamy złote sztućce, jakie i on ma w Abisynii, jego kucharze zrobią abisyńską specjalność… Dzień wcześniej, dzień przed tą biesiadą przyjechali ci kucharze z tłumaczeniem, cali byli czarni i lśnili, ale było im zimno. Nasi kucharze mieli być pomocnikami, na co szef kuchni nadąsał się, odwiązał fartuch i poszedł sobie obrażony, ale to nic. Ci kucharze z Abisynii zaczęli gotować kilkaset jajek na twardo i śmiali się przy tym szczerząc zęby, a potem przywieźli dwadzieścia indyków i piekli je w naszych piekarnikach, a w wielkich misach rozrobili jakieś nadzienie, do którego potrzebowali trzydzieści koszy bułek, i garściami sypali do niego przyprawy i pietruszkę, którą przywieźli na taczce. Nasi kucharze ją posiekali i wszyscy byliśmy ciekawi, co teraz te czarne chłopaki zrobią.
I co zrobili?
22.
- Iksie - powiedział z ożywieniem - idziemy na Przyprawę, wszyscy, ile nas jest, z rozmaitymi rzeczami do jedzenia. Żeby coś odkryć.
- A co odkryć? - zaniepokoił się Iks.
- Ach, cokolwiek.
- Może coś dzikiego?
Co mieli odkryć w Przyprawie?