Dodany: 15.01.2012 19:46|Autor: dot59
Z powrotem w Zapomnianych Krainach
Po paru latach przerwy fani „Legendy Drizzta” wreszcie doczekali się polskiego przekładu pierwszej części ostatniej już – naprawdę ostatniej! - trylogii o przygodach mrocznego elfa. Powiedzmy sobie szczerze: o ile sześć czy nawet dziesięć tomów stosunkowo łatwo zapełnić w miarę oryginalnymi postaciami i koncepcjami, o tyle zwiększanie tej liczby ewidentnie grozi „powtórką z rozrywki”. A ta bywa po prostu nudnawa.
Król orków (
Salvatore Robert Anthony)
to zbyt dużo ciągnących się w nieskończoność potyczek i rozgrywek personalnych między poszczególnymi frakcjami orków, za mało zaskoczeń, bardzo wątłe umotywowanie sekwencji wydarzeń, która ostatecznie prowadzi do zmiany strategii Oboulda w stosunku do nie-orków. A najciekawszy epizod – odnalezienie domniemanego zaginionego miasta krasnoludów – został jakoś rozwodniony i spłycony. Gdyby nie monologi Drizzta, oko biegiem prześlizgnęłoby się po tych kilkuset stronach, a w pamięci nie zostałoby prawie nic...
Tłumacz okazał się ciut lepszy niż ten, który przekładał „Samotnego drowa” i „Tysiąc orków”, jednakże też mu się zdarza potknąć na odmianie nieszczęsnego słowa „ork” („Orki z klanu Żółtego Kła wtargnęli do lasu…[137]), a i przy transponowaniu angielskich konstrukcji językowych na polski nie zawsze sobie dobrze radzi („chyba żeby ktoś miał fobię na węże”[48], „krasnolud spadał jednak zbyt szybko i zanim potrafiła schwycić go w swe zęby, ten wyrżnął w nią całym pędem…”[135], „w barkach trzy razy szersze niż wynosiła jej talia”[139], „Drizztowi pozostało jedynie modlić się, że nie popełnił błędu”[354].
Dwie następne części „Przemian” też przeczytam, bo zbytnio się do Drizzta przywiązałam, żeby go po tych osiemnastu tomach zostawić, ale chyba już bez większych emocji…
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.