Dodany: 23.12.2011 22:29|Autor: polter

Pielgrzymkowe romanse


"Powrót do domu" to cykl specyficzny. Bardzo powolna narracja i brak większych zwrotów akcji sprawiają, że bardzo różni się od większości współczesnych utworów fantastycznych. W "Statkach Ziemi" Orson Scott Card stara się dowieść, że czytelnikom wciąż potrzeba innej, spokojniejszej literatury. Można mieć wątpliwości co do tego, czy udaje mu się ten cel osiągnąć.

Dla rodziny Volemaka nie ma powrotu do Basiliki. Chociaż w mieście nie rządzi już despotyczny Gaballufix, a przerażającego Moozha udało się powstrzymać przed sianiem terroru, to klan wybrany przez Nadduszę musi wyruszyć w długą pielgrzymkę. Jej celem są ukryte od milionów lat statki kosmiczne, które mają stać się przepustką do powrotu na Ziemię dla jej zagubionych dzieci. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że ambitni bracia i ich przyjaciele nie bardzo potrafią się miedzy sobą dogadać, a konflikty w czasie wyjątkowo wymagającej podróży mogą stać się przyczyną jej niepowodzenia.

Na początku warto wspomnieć o tym, co w "Statkach Ziemi" najważniejsze: Card ciągle rozwija swoich bohaterów, ciągle stara się uczynić ich jak najbardziej rzeczywistymi, ciągle komplikuje relacje między nimi. Gdyby nie wybuchające co rusz kłótnie i potajemne intrygi przeciwników porządku panującego w karawanie, to lektura długiej opowieści o podróży z punktu A do punktu B byłaby nieznośnie nudna. Pisarz znalazł jednak sposób na wypełnienie pielgrzymki niezwykłymi wydarzeniami. Zdecydowanie najciekawszy jest wątek Shedyi i Zdoraba – oboje nie byli chętni służbie Nadduszy, żadne z nich nie chciało też małżeństwa, do którego zostali zmuszeni. Już te dwa fakty, znane czytelnikowi "Powrotu do domu", czynią z nich interesującą parę, a kiedy dodać do tego specyfikę ich związku, trzeba przyznać, że "Statki Ziemi" byłyby bez nich powieścią zdecydowanie uboższą. Kolejną ważną parą są Nafai i Luet. Ich rozwijająca się miłość początkowo wydaje się infantylna, ale czytelnicze uczucia zmieniają się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy nastolatka zarzuca mężowi... infantylność. W końcu to, co fani romansów kochają najbardziej: pisarz nie zapomina o trójkącie (tudzież dużo bardziej skomplikowanym wielokącie), który wprowadził wraz z wątkiem Sevet i Kokor w "Wezwaniu Ziemi". Dodatkowym atutem "Statków Ziemi" jest swoisty synergizm: historie pojedynczych postaci czy par rzeczywiście są ciekawe, ale nabierają jeszcze większej mocy, kiedy rozpatrywać tę kilkunastoosobową pielgrzymkę jako całość. Obserwacja relacji między kolejnymi małżeństwami, koteriami i resztą karawany oraz między nią samą a otoczeniem sprawia mnóstwo satysfakcji.

Choć śledzenie kolejnych konfliktów i prób ich rozwiązania bywa naprawdę fascynujące, to nie maskują one dominującej w "Statkach Ziemi" monotonii. Owszem, waśnie czynią książkę ciekawszą, ale pojawiają się w niej także fragmenty po prostu usypiające. Nie jest to spowodowane słabym piórem Carda, ale przewidywalnością i powtarzalnością wydarzeń przez niego przedstawianych. Duża część powieści to obrzydliwie długa podróż przez pustynię – siłą rzeczy każdy kolejny opisywany dzień przypomina poprzedni. Dopiero sama końcówka zmienia nieco oblicze "Statków Ziemi". Bohaterowie zasiedlają krainę wokół kosmodromu będącego od początku ich celem i próbują odtworzyć życie, które znają ze swojej rodzinnej Basiliki. Spory wybuchające między kobietami i mężczyznami pozwalają pisarzowi podkreślić problem współczesnej wojny płci. Powraca on też do swojej idée fixe: analizuje zachowanie dzieci pielgrzymów, przygląda się zaczątkom tworzonego przez nie społeczeństwa. Trudno nie odnieść wrażenia, że tak długi opis wędrówki był dla autora Gry Endera strzałem w stopę – Card wyraźnie lepiej czuje się w opisywaniu zmian zachodzących w otwartej społeczności, a tutaj musiał skupić się na pojedynczych postaciach.

"Statki Ziemi" nawet w najmniejszym stopniu nie odstają od tego, do czego zdążył czytelników przyzwyczaić "Powrót do domu". To kolejna powieść o bardzo zwartej fabule, w której zdecydowanie największą rolę odgrywają relacje między bohaterami. Jeśli poprzednie tomy przekonały kogoś do takiej spokojnej, leniwej wręcz narracji, fantastyki, w której wyobraźnia zepchnięta jest na drugi plan, to kolejna część cyklu bez wątpienia jest lekturą dla niego. Ci zaś, którym "Wezwanie Ziemi" do gustu nie przypadło, powinni zdecydowanie wystrzegać się tej powieści.



[Autorem recenzji jest Bartosz "Zicocu" Szczyżański.
Tekst pierwotnie opublikowany w serwisie Poltergeist: http://ksiazki.polter.pl]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 838
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: